Reklama

Katastrofa w Lądku-Zdroju 2024 - Dramatyczne wydarzenia po festiwalu górskim

Naczelny poprosił mnie o kolejny felieton. Felieton? Górski? Ułamek sekundy trwało, zanim przypomniałem sobie, co robiłem w poprzednim życiu. Przed 15 września 2024. 

 

Jestem daleko od dawnego życia

 

Pamiętam to jak przez mgłę, jakby odbyło się kilka lat temu albo u kogoś innego. I tylko fakturki na biurku, leżące pod grubą warstwą aktualnych papierów przypominają, co było PRZED. Ale wróćmy na chwilę do tych pięknych momentów. 

29. Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju 2024 odbył się od 5 do 8 września przy fantastycznej pogodzie. Bezchmurne niebo i temperatury około 30 stopni. Cztery dni wspaniałej aury niezmąconej wiatrem czy deszczem. Sielanka. Wyjątkowi goście – po dekadzie czekania przyjechał Reinhold Messner, po 11 latach znów Martyna Wojciechowska i plejada wybitnych gwiazd wspinania i sceny. Tłumy na prelekcjach i w parku zdrojowym. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć już niebawem. Ale prognozy były nieubłagane. Padać miało zacząć w poniedziałek. I tak się dokładnie stało. Festiwalowe After Party skończyło się o 4 nad ranem w poniedziałek. Chwilę później zaczął padać deszcz.

Padało przez tydzień z różnym natężeniem, ale oberwanie chmury rozpoczęło się w czwartek, 12 września. Prognozy były nieubłagane, miało padać jeszcze bardziej. W pośpiechu demontowaliśmy festiwalowe miasteczko. 13., w piątek udało się zdemontować i wywieźć namiot filmowy, który był rozłożony na parkingu obok Polskiej Chaty. Padało przez cały weekend, poziom wody był wyższy o parę centymetrów niż w 1997 roku – podczas Wielkiej Wody. 

W niedzielę, 15 września woda rano zaczęła delikatnie opadać. Wydawało się, że najgorsze już miasteczko przeżyło. Niestety – w okolicy południa w Stroniu Śląskim, miasteczku położonym 5 km w górę rzeki, pękły wały ziemne zapory trzymającej wodę. 1,5 mln m3 wody, które przełożyło się na 2 metry dodatkowej fali – ruszyło w dół rzeki niszcząc wszystko na swojej drodze. To ta fala wywołała najbardziej katastrofalne zniszczenia. 

Już dzień wcześniej były problemy z dodzwonieniem się do kogokolwiek w Lądku-Zdroju. Potem było tylko gorzej. Cała Polska mogła śledzić poziom wody na automatycznych wodowskazach, ale szybko uległy one awarii. Nie bardzo było wiadomo, co się dzieje. Kiedy dotarła informacja, że zapora pękła – pewne okazało się jedno, że trzeba ruszyć z pomocą. 16 września, w poniedziałek wyjechaliśmy z Kudowy-Zdroju wyposażeni w odrobinę żywności, akumulator, antenę satelitarną Starlink i podstawowe narzędzia. Przyjechaliśmy do Kinoteatru, gdzie tydzień wcześniej było biuro festiwalowe. Z minuty na minutę zmieniała się sytuacja i nasze zadania. Z punktu dostępu do internetu zrobił się punkt pomocowy, hub z żywnością, wodą i kontaktem ze światem. Zasięg zaczął wracać dopiero w środę, 18 września. Do Lądka zaczęła płynąć kolejna fala – tym razem pomocy. 

Pierwszy tydzień minął w amoku działania. Jak przy Festiwalu? Nie, ale momentami podobnie. Okazało się, że umiejętności działania w kryzysie, wyczarowywania czegoś z niczego i działania pod presją czasu i ludzi świetnie się sprawdzają również w organizacji pomocy humanitarnej, w którą zmienił się Festiwal. Nasi organizatorzy, którzy dopiero z Lądka wyjechali, zaczęli zjeżdżać się na nowo. Działała strefa gastro, biuro, fotografowie robili zdjęcia, w niewywiezionych kontenerach z pola namiotowego znów można było wziąć gorący prysznic, a Mario jak zwykle walczył z prądem…  

 

Lądek-Zdrój w pierwszych dniach wyglądał jak scenografia filmu „Prawo i pięść” – albo dla młodszych czytelników – jak z gry Call of Duty. Zwały ziemi, śmieci i gruzu na ulicach, powybijane okna, nieprzejezdne mosty i zerwany asfalt. Sklepy nieczynne – zalane lub bez prądu.  

 

Wszyscy poruszają się pieszo lub rowerem w poszukiwaniu czegoś lub kogoś, stoją w kolejkach po pomoc lub rozmawiają dzieląc się najnowszymi plotkami. Bo przecież nigdzie nie można się dodzwonić, internet nie działa, a papierowych gazet tutaj, to już dawno nie było. 

 

Działania pomocowe zmieniały się każdego dnia, potem tygodnia. Na początku ważna była woda pitna, jedzenie, potem grzejniki, śpiwory, w końcu osuszacze i materiały budowlane. Zawsze z żelazną zasadą, że to czego było mało, trzeba załatwiać po znajomości z magazynów pomocowych z Wrocławia lub po prostu kupować ze zrzutki. 

 

I w mniej więcej takich okolicznościach dotarła do mnie wiadomość, że Dorota Rasińska – Samoćko weszła na Sziszapangmę i tym samym zdobyła koronę Himalajów, czego jej serdecznie gratuluję. I jednocześnie czuję, jak bardzo jest to dla mnie teraz egzotyczna wiadomość i jak bardzo jestem daleko od mojego dawnego życia. 

 

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 12/12/2024 14:17
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do