Przez ostatnie tygodnie żyliśmy wyborami prezydenckimi. Ale zaglądając na Facebooka, odkryłem, że jest coś, co budzi jeszcze większe emocje niż walka o przydział na mieszkanie na Krakowskim Przedmieściu. To wymiana asfaltu na drodze do Morskiego Oka.
Powiedzmy sobie szczerze – zdecydowanie nie jestem fanem „Klapkostrady”, która wiedzie z Palenicy Białczańskiej nad Morskie Oko. Gdybym lubił tłok, to urlop spędzałbym w galeriach handlowych – choć w czasach koronawirusa to już chyba nie jest właściwe porównanie - a nie w górach. Z drugiej strony, to stamtąd pochodzą moje pierwsze wspomnienia z Tatr. Dlatego trudno mi ostro krytykować na przykład szkolne pielgrzymki. Jasne, ich uczestnicy często zachowują się jak na dyskotece. Ale wielu z nich dzięki takim wyjazdom zakocha się w górach i będą tu wracać już jako coraz bardziej świadomi turyści. Dla innych klasowa wycieczka może być jedną szansą, by zobaczyć Tatry. Nad Morskie Oko mogą zaś ruszyć bez umiejętności, sprzętu, przewodnika i obaw, że zrobią sobie krzywdę.
Dlatego, choć na tym asfalcie zawsze narzekam, to przyzwyczaiłem się do tej drogi. I trochę dziwi mnie więc święte oburzenie, które wywołała informacja o wymianie nawierzchni między Włosienicą a „Mokiem”. Internetowa burza w sieci sprawiała wrażenie, jakby ktoś właśnie wjechał buldożerami w dziewiczą część parku narodowego i siłą wyrywał naturze kolejne tereny. Szkoda tylko, że przyjaciele Kapitana Planety ze swoim oburzeniem spóźnili się o drobne 100 lat.
Pomysł, aby drogę nad tatrzańskie jezioro uczynić lekką, łatwą i przyjemną realizowano już bowiem na początku XX wieku. Ba, przed wojną odbywały się tam rajdy samochodowe a jeszcze pod koniec lat 80. do Polany Włosienica dojeżdżał autobus PKS. Czasów sprzed wylania pierwszego asfaltu nie pamiętają pewnie już nawet najstarsi górale. Dlatego nieco śmieszą mnie oburzone głosy o tym, że to pierwszy krok do wyasfaltowania Orlej Perci. Teraz tylko wymieniono starą nawierzchnię na szlaku, który dawno oddano we władanie mniej świadomym turystom. To nie jest prolog przed budową ruchomych schodów na Kościelec i windy na Rysy. To po prostu utrzymanie status quo. Nie twierdzę, że dobrego, ale na pewno nie nowego.
Sporo osób grzmi, że remont to „robienie dobrze” fiakrom. Ta grupa najwyraźniej komentuje wydarzenia bez pogłębienia problemu lub zupełnie nie zna Tatr. Fasiągi bowiem nie jeżdżą powyżej Włosienicy, więc nowego asfaltu nawet nie powąchają. Inna sprawa, że kiedy ktoś pisze: „meleksy jeszcze tam puśćcie”, to nie uważam tego za ironię, tylko za dobry pomysł. Jeśli coś już musi jeździć nad Morskie Oko, to wolałbym zobaczyć tam elektroniczne autobusy niż przemęczone konie.
Trafia za to do mnie argument podnoszony przez obrońców remontu i Tatrzański Park Narodowy. Czyli to, że nowa nawierzchnia to ukłon w kierunku osób niepełnosprawnych i starszych, które na poważniejsze trasy nie są w stanie ruszyć. Krytycy uważają, że przecież tacy ludzie są w mniejszości. Ciekawe, czy w ten sam sposób narzekają na przykład na zakup niskopodłogowych autobusów. I oczywiście rozumiem, że łatwa trasa automatycznie przyciąga panienki w szpilach, podchmielonych osiłków dumnie prezentujących najnowsze trendy w więziennym tatuażu i generalnie ludzi, dla których góry są tylko przerwą od lansu na Krupówkach.
Ale dziś już tego szlaku do pierwotnego stanu nie przywrócimy. Jeśli więc autostrada dla ludzi w klapkach musi być, to niech chociaż będzie dobrej jakości i jak najlepiej służy także niepełnosprawnym czy rodzinom z dziecięcymi wózkami.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!