Z Szymonem Makuchem, ultramaratończykiem górskim, rozmawia Paulina Grzesiok.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 3(30)/2023.
W ubiegłym roku Szymon Makuch zorganizował projekt KarakoRUN - bieg przez Hindukusz, Karakorum i Himalaje, który połączył ze zbieraniem pieniędzy dla dzieci chorych onkologicznie. Ruszył z Chitral i biegł przez Gilgit, Skardu aż do Naran. Na trasie miał trzy przełęcze Shandur (3738 m n.p.m.), Chacher (4210 m n.p.m.) raz Babusar (4173 m n.p.m.). W ciągu 19 dni pokonał 810 km. Bieg przerwał z powodów zdrowotnych, gdy do celu zostało 190 km.
Za ten wyczyn otrzymał Nagrodę Dziennikarzy na gdyńskich Kolosach. Jury doceniło rzetelne przygotowanie wyprawy i jej znaczący potencjał medialny. Z Szymonem rozmawiam nie tylko o tym ostatnim projekcie.

Zdjęcie z archiwum Szymona Makucha
Do tej pory każdy Twój bieg był wyjątkowy, bo miał cel charytatywny. Skąd w ogóle ten pomysł?
Kiedy organizowałem swój pierwszy bieg na Islandii przyświeciła mi idea, by nie był to tylko wyczyn sportowy i coś, co w ostatecznym rozrachunku posłuży tylko mnie. Tak się złożyło, że w kręgu moich znajomych pojawiła się osoba potrzebująca pomocy. Mama Kacpra, któremu dedykowany był ten bieg, zmagała się z dużymi problemami związanymi z rehabilitacją swojego syna. Właśnie wtedy stwierdziłem, że biegnąc przez Islandię solo bez supportu, może uda mi się zebrać przy okazji pieniądze, by pomóc Kacprowi. Cel charytatywny pojawił się niczym impuls. Zresztą doświadczenie nauczyło mnie, by nie zastanawiać się za długo nad pewnymi kwestiami. Im krócej się nad czymś myśli, tym szybciej udaje się to zrealizować. Kolejne wyzwania, jak bieg z Helu do Krakowa, z Suwałk do Krakowa czy ostatni w Pakistanie – KarakoRUN 2022 - również przyniosły konkretne wsparcie.

Zdjęcie z archiwum Szymona Makucha
Udaje Ci się zdobyć założoną kwotę?
Przy okazji Islandii udało się zebrać 27 z 30 tys. zł. Ale nawet jakby tych pieniędzy było tylko pięć tysięcy, to i tak zbiórka miałaby sens. Każda wpłacona złotówka na określony cel jest sukcesem, mimo że nie zawsze udaje się zebrać 100 proc. założonej kwoty. Mój projekt “Bieg po emocje” pomógł również dorzucić się do zakupu mieszkania dla niepełnosprawnej dziewczyny. W tym przypadku nie zakładaliśmy górnego progu, a w ciągu dwóch tygodni zebraliśmy 70 tys. zł. Z wyjazdem w Karakorum sprawa wyglądała jeszcze inaczej. Już na miejscu zgodziłem się na to, by w Pakistanie również była prowadzona zrzutka. I o ile w Polsce, udało się zebrać 27 tys. zł przy założonych 500 tys. zł na dzieciaki z chorobami onkologicznymi, o tyle w Pakistanie ta kwota wyniosła niemal założone 200 tys. zł
Co znaczy, że środki zbierane były w Pakistanie?
Fundacja Herosi, którą wspierałem w ubiegłym roku, należy do sieci współpracujących ze sobą instytucji charytatywnych. To właśnie dzięki tym koligacjom udało się skontaktować z pakistańską jednostką i równolegle prowadzić dwie zbiórki przy okazji jednego projektu.
Jak dobierasz cel charytatywny?
Przed Pakistanem pomagałem konkretnym ludziom. Dopiero przy projekcie KarakoRUN podjąłem współpracę ze wspomnianą Fundacją Herosi, działającą na rzecz podopiecznych z Kliniki Onkologii i Chirurgii Onkologicznej Dzieci i Młodzieży Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. A czym się kieruję? Intuicją. Tym, co podpowiada mi wewnętrzny głos. Jeśli czuję, że mogę coś zrobić i moja pomoc do czegoś dobrego się przyczyni, to się na to decyduję.
Ile do tej pory odbyłeś takich projektów biegowych?
Cztery.
Aby je realizować, musisz mieć odpowiednie przygotowanie fizyczne i doświadczenie. Jak zaczęła się Twoja historia z bieganiem?
W dość typowy sposób, bo od biegania po Błoniach w Krakowie w tenisówkach i z zegarkiem ze wskazówkami na ręce, by wiedzieć tylko, która jest godzina. To mi sprawiało sporo przyjemności, ale też trochę bólu, bo ten typ obuwia do wygodnych nie należał. To było około 10 lat temu. Tymczasem moje bieganie potoczyło się naturalnym torem. Najpierw były przebieżki, następnie zwiększył się dystans, pojawiały się pierwsze kontuzje i wnioski z nich płynące. Później przyszły wyjazdy w góry i bieganie po nich, zarówno latem, jak i zimą. Spodobało mi się takie pokonywanie swoich granic i słabości. Po prostu biegając, czuję się świetnie.
Twój ubiegłoroczny projekt KarakoRUN to bieg przez trzy największe łańcuchy górskie na świecie: Hindukusz, Karakorum i Himalaje. W ciągu 19 dni pokonałeś 810 km. Bieg przerwałeś z powodów zdrowotnych, a do celu zostało 190 km. Jak wyznaczyłeś tę trasę?
Z wytyczeniem trasy nie ma większego problemu. Zasiadam przy Google Maps i mapy.cz i dokładnie studiuję określone miejsce. Zazwyczaj szukam jakichś dróg, które prowadzą wzdłuż rzek i potoków, bo podczas takich wyzwań dostęp do wody jest podstawą. Często zdarza się, że te rzeki płyną gdzieś w dole i nie ma do nich dostępu, ale sama myśl o tym, że ona tam jest, wystarcza. Tę akurat trasę pomógł mi opracować znajomy, który organizuje w Pakistanie wyprawy motocyklowe. Udało się wytyczyć linię, która ma 1008 km. Następnie podzieliłem ten dystans na 50-kilometrowe odcinki. Jednak planowanie wyprawy z poziomu fotela w domu to jedno, a wyzwania na miejscu to drugie. Bo np. bieg przez pakistańskie miasta to jakaś mrzonka. Tam ledwo da się przejść na drugą stronę ulicy, a co dopiero realizować założony plan. Niemniej jednak ten dzienny kilometraż udawało mi się utrzymać.
Drogi w Pakistanie są dość specyficzne. Zwłaszcza w górach pojawiają się i znikają, były lawiny błotne czy kamienne, są urwiska. Jak było na Twojej drodze?
Ku mojemu zaskoczeniu większość tej trasy prowadziła przez utwardzone drogi. Pakistańczycy mają niestety tę wadę, że gdzie tylko mogą, tam robią drogę asfaltową. I tak nieraz wybiegając zza zakrętu w dzikim terenie, trafiałem na budowę dróg. To było dość komiczne. Biegłem też drogami wykutymi w skale i pokonałem trasę z Gilgit do Skardu, jedną z najniebezpieczniejszych na świecie. Dwa albo trzy dni przed moim przybyciem było trzęsienie ziemi w Skardu. Omijałem wielkie głazy, które spadły na drogę i w duchu dziękowałem opatrzności, że nie było mnie tu w jego trakcie.
Na jakiej wysokości się poruszałeś?
W górach poruszałem się między 3500 a 4200 m n.p.m., a na nizinach od 1200 do 2000 m n.p.m.
Miałeś support?
Z Polski przyjechał ze mną Adrian Dmoch, który realizował film dokumentalny z tego biegu. Na miejscu mieliśmy dwóch pakistańskich przewodników, bez których jakakolwiek logistyka byłaby karkołomna. Na północy Pakistanu język angielski nie jest tak popularny, jak na pozostałym terenie. Nawet urzędowy język urdu bywa tu na drugim miejscu. Północ to mnogość dialektów, które skutecznie uniemożliwiają sprawną komunikację.
Zbliża się wieczór i co dalej?
Zatrzymujemy się pośrodku niczego i albo cofamy się do najbliższej wioski albo zakładamy w danym miejscu obóz. Statystyki były pół na pół - raz biwakowaliśmy, a raz zatrzymywaliśmy się na kwaterze. Zależało mi, by w miarę często zasypiać w łóżku i dobrze się regenerować. Jakkolwiek spanie w namiocie też ma swoje plusy.
Jak wygląda Twoja regeneracja po wysiłku? 19 dni biegu, gdzie codziennie robisz dystans maratonu plus, to przecież ogromne obciążenie dla organizmu.
Moim kluczem było rolowanie się przed snem. Miałem też mały masażer pneumatyczny. Robiłem po kolei masaż stopy, łydki, uda. Jedna noga 10 minut, druga również, potem lekkie rozciąganie. Wcześniej cała sekwencja odżywek powysiłkowych, liofile. Szedłem spać około godziny 20. Wstawałem w okolicach piątej czy szóstej. Im wcześniej zacząłem bieg, tym lepiej, ponieważ później robiło się strasznie gorąco. Powiem szczerze, że tego się nie spodziewałem. Myślałem, że górach Pakistanu będzie bardzo zimno. Poprosiłem nawet mojego partnera sprzętowego – polską markę Attiq – o zabezpieczenie ciepłej odzieży na tę wyprawę. Tymczasem okazywało się, że w ciągu dnia temperatury były nieznośnie wysokie.
Miałeś oznaki złego samopoczucia związane z wysokością?
Organizm dość szybko i sprawnie się do niej przyzwyczaił. Oprócz gorąca niedogodnością był wszechobecny pył, który się wznosił za każdym razem, kiedy przejeżdżał samochód. A ruch był naprawdę spory i to zarówno ciężarówki, jak i auta osobowe. Nikt wcześniej nie widział tam nikogo, kto realizowałby podobny projekt biegowy. Stąd wprawiałem wielu kierowców w konsternację. Kilka razy mijano mnie na odległość kilku centymetrów, po kierowcy orientowali się w ostatniej chwili.
Miałeś dni restowe?
W sumie to były cztery dni odpoczynku.
Co najbardziej Ciebie dopinguje podczas takiego wyzwania?
Myślę, że dwa aspekty. Poza tym charytatywnym, że jestem tu po coś i dla kogoś, to również ten czysto egoistyczny. Chcę po prostu sprawdzić siebie. Każdy bieg, który sobie wymyśliłem, miał na celu sprawdzenie mojej wytrzymałości i umiejętności. A to, że przy okazji udaje mi się rozpędzić akcje charytatywne, uważam za ogromny plus. W Pakistanie nie zawsze miałem możliwość na bieżąco sprawdzić, jak przebiega zbiórka ze względu na brak łączności. Ale były momenty, kiedy dostawałem filmy dzieciaków z oddziału onkologicznego w Polsce czy w Pakistanie. I one mnie dopingowały. Krzyczały: “Szymon, dawaj” i autentycznie się wzruszałem i dostawałem mocnego kopa naprzód.
Wróćmy na Islandię, gdzie biegłeś bez supportu. To był Twój pierwszy projekt biegowy. Jak to wyglądało?
Wszystko przygotowywałem sam. Zacząłem od treningów z wielkim plecakiem wypełnionym butelkami z wodą, które imitowały ciężar podczas wyprawy. Bo na Islandii całe jedzenie musiałem mieć ze sobą. Ten bieg logistycznie był bardzo trudny. Moja trasa wiodła z południa na północ Islandii, przez interior, który jest właściwie pusty. Na szczęście pogoda okazała się bardzo łaskawa. Spodziewałem się, że może sporo padać albo że pojawią się śnieżyce. Na szczęście było dość słonecznie, a pogoda stabilna. Jednak ten bieg zniszczył mnie pod względem fizycznym. Mój plecak ważył 12 kg na początku, a później około 10. To był biegowy model o pojemności 45 litrów. Na początku wszystko mnie w nim denerwowało. Latał mi na plecach na prawo i na lewo. Pamiętam, że w pewnym momencie siadłem gdzieś po drodze, na środku niczego i byłem taki wkurzony, że wyrzuciłem całą bieliznę. Wtedy wydawało mi się, że to ona tyle waży i zajmuje niepotrzebnie wiele miejsca. Ta wyprawa pozwoliła mi zdobyć sporo doświadczenia i otworzyła w głowie nową przegródkę, która do dziś na szczęście się nie zamknęła – biegać, by realizować projekty. W Polsce jeszcze Romek Ficek robi to w podobnym stylu. On mi bardzo imponuje – jest uniwersalnym, świetnym biegaczem.
Co najbardziej doceniłeś w tej wyprawie?
Niesamowite było poczucie, że od początku jestem zdany sam na siebie. Tego czasu, pobyć sam na sam ze sobą, bardzo nam dzisiaj brakuje.
Popełniłeś wtedy jakieś błędy?
Mnóstwo... Za bardzo się przygotowałem, biegając z ciężkim plecakiem i wykręcając jakieś dzikie kilometraże. A to nie tak powinno wyglądać. Nic dziwnego, że złapała mnie kontuzja przeciążeniowa i ostatnie pięć dni ładowałem w siebie bardzo silne środki przeciwbólowe, by w ogóle doczołgać się do końca. Ponadto miałem za ciężki plecak, nieprzetestowany wcześniej sprzęt... Np. ultralekki namiot, który jak się później okazało, przecieka, mimo że wydałem na niego jakieś chore pieniądze. Na szczęście buty się sprawdziły. Patrząc z dystansu - nie powinienem w ogóle ruszać na ten bieg. Ale zrobiłem to!
Czy podczas biegu masz czas na kontemplację widoków?
Tak, i to jest fantastyczne. Biegnąc przez Polskę z Suwałk do Krakowa, mijałem niesamowicie piękne okolice. Czasami przystawałem, stopowałem zegarek i dosłownie zachwycałem się tymi widokami. W takich momentach chłonę otoczenie nie tylko wzrokiem, ale również słuchem, dotykiem i węchem. Pamiętam później takie chwile, jak uczucie przetaczania stopy po drobnych kamieniach, zapachy lasu, ptaki... Z Suwałk do Krakowa biegłem większość trasy szlakiem Green Velo. Od tamtej pory myślę, by wrócić na niego jeszcze raz.
Szymon Makuch
Ultramaratończyk, który swoje biegi łączy z akcjami charytatywnymi. Do tej pory zorganizował cztery takie przedsięwzięcia: na Islandii, z Helu oraz Suwałk do Krakowa, a także KarakoRUN, za który otrzymał Nagrodę Dziennikarzy na Kolosach w Gdyni.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie