Reklama

Kiedy zdobyto Mount Everest?

Na szczycie Mount Everestu stanęło już oficjalnie ponad 6 tys. osób. Tymczasem 28 maja 1953 roku ta liczba wynosiła okrągłe zero. Wszystko zmieniło się kolejnego dnia, gdy na wierzchołku stanęli Tenzing Norgay i Edmund Hillary. W historii górskiej eksploracji to była rewolucja.

 

Mount Everest oficjalnie ogłoszono najwyższą górą świata w latach 50. XIX wieku. Jeszcze później, bo w 1867 roku, wznoszący się 8848 m n.p.m. wierzchołek dostał obecną nazwę. Wcześniej brytyjscy badacze określali go po prostu jako Szczyt XV. Co ciekawe, sir George Everest, były główny geodeta Indii, wcale nie był zadowolony, gdy jego następca postanowił „podarować mu górę”. Przekonywał, że samo słowo „Everest” będzie sprawiało problem Hindusom, ale tę batalię przegrał. Jako główny argument dla znalezienia europejskiej nazwy dla Szczytu XV podawano brak lokalnej, która byłaby powszechnie używana. Jak na ironię dziś Everest często określa się Czomolungmą, czyli jego tybetańskim imieniem oznaczającym “Matkę Świata”.

 

Najwyższy szczyt świata liczy 8848 m n.p.m. Zdjęcie Adobe Stock

 

Tajemnica George'a Mallory'ego

 

Kiedy kartografowie i geodeci zrobili swoje, w kierunku Everestu coraz śmielej zaczęli spoglądać wspinacze, lecz na drodze ich ambicjom długo stała polityka. Starania o pozwolenia na wyprawę zajęły ponad dekadę. Wreszcie w 1921 roku Brytyjczykom udało się ruszyć na spotkanie z Czomolungmą. Wariant optymistyczny zakładał próbę wejścia na szczyt, ale oficjalnie ekspedycja miała charakter rozpoznawczy i jej zadaniem było głównie zebranie informacji do wykorzystania podczas kolejnych wizyt w Himalajach.

 

Wśród bohaterów wczesnych wypraw na Everest z pewnością wybija się nazwisko George'a Mallory'ego. Anglik brał udział w trzech ekspedycjach na początku lat 20. ubiegłego wieku. Z tej ostatniej już nie wrócił, ale niektórzy podejrzewali, że atak szczytowy, do którego ruszył z Andrew Irvine'em, mógł zakończyć się sukcesem i do tragedii doszło dopiero podczas zejścia. Tych domysłów nie udało się potwierdzić, ani obalić także dwóm ekipom, którymi w latach 30. kierował Hugh Ruttledge. Druga, zorganizowana w 1936 roku, została odebrana jako tak spektakularne fiasko, że przyszłość brytyjskich zmagań z Everestem stanęła pod znakiem zapytania. Wprawdzie wykorzystano jeszcze zezwolenie na 1938 rok, ale wyprawę zorganizowano po kosztach i nie wiązano z nią szczególnych nadziei.

 

Zmiana stron. Nepal otwiera góry

 

Chwilę później świat miał znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż górskie podboje, ponieważ wybuchła druga wojna światowa. Gdy umilkły działa, na wspinaczy czekała nowa rzeczywistość. Otóż wcześniej Nepal był niedostępny dla podróżników i wszystkie wyprawy próbowały szczęścia od północy, czyli ze strony Tybetu. Tymczasem w latach 40. sytuacja całkowicie się odwróciła za sprawą… komunizmu. Rewolucja w Chinach doprowadziła do zamknięcia granic Tybetu, natomiast władze Nepalu otworzyły swoje. Wszystko dlatego, że w obawie przed podobnym przewrotem szukały zbliżenia z Zachodem. Dla śmiałków myślących o dachu świata była to korzystna wymiana.

 

– Wejście od strony Nepalu jest łatwiejsze, a powyżej 8000 m n.p.m. idzie się bardzo łagodnym terenem. Szczególnie teraz, gdy nie ma już Stopnia Hillary'ego. Z kolei od Tybetu trudności zaczynają się powyżej 8300 m n.p.m. i tam trzeba pokonać trzy mocno spionowane uskoki – tłumaczy himalaista Ryszard Pawłowski, który w 1994 roku zdobył Everest od strony Nepalu, a potem czterokrotnie wracał na szczyt, atakując od Tybetu.

 

Himalaiści starali się to wykorzystać. Swoich sił próbowali m.in. wspinacze z Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Kanady, Danii i Rosji. Chociaż co do tych ostatnich nie ma pewności. Radziecka wyprawa z 1952 roku miała wyjątkowo zaatakować od strony bratnich Chin. Podobno próba zakończyła się śmiercią sześciu himalaistów i dwa komunistyczne mocarstwa, nie chcąc przyznać się do klęski, negowały, że w ogóle miała miejsce.

 

Pewne jest natomiast, że w 1953 roku z górą zmierzyła się brytyjska wyprawa kierowana przez Johna Hunta. Na jej uczestnikach ciążyła spora presja, gdyż rozpoczął się swoisty wyścig o to, kto pierwszy zdobędzie szczyt. Pozwoleniem na wyprawę w 1954 roku dysponowali Francuzi, a po nich w kolejce stali Szwajcarzy. Oznaczało to, że Wyspiarze kolejną szansę przejścia do historii dostaną najwcześniej w 1956 roku i to pod warunkiem, że góra oprze się innym atakom. Permit wydawano wówczas na cały rok i w przypadku porażki wiosną, Brytyjczycy mogliby rozegrać rewanż jesienią, ale ciśnienie na sukces i tak było ogromne. Sprawy nie ułatwiał fakt, że atmosfera wśród wspinaczy przypominała tę w polskiej reprezentacji przed mundialem w Katarze. Z tym, że himalaiści nie pokłócili się o premie, a o to, kto pokieruje wyprawą.

 

Żołnierz zamiast alpinisty

 

Funkcja ta przypadła Huntowi, chociaż pierwotnie objąć miał ją Eric Shipton, którego wolała większość wspinaczy. Był on zresztą naturalnym kandydatem, gdyż na Everest ruszał już w latach 30., a w 1951 roku kierował rekonesansem. Wtedy opracowano drogę dla ekipy mającej zaatakować szczyt. Liderował także wyprawie na Czo Oju (8201 m n.p.m.) mającej być ostatnim przetarciem przed wielkim testem na Evereście.

 

Wprawdzie góry wówczas nie zdobyto, ale Shipton dał się poznać z dobrej strony wspinaczom, którzy teraz ruszali na najwyższy z ośmiotysięczników. Hunt dla odmiany doświadczenie zbierał raczej w armii niż w górach. Skąd więc taki wybór? Otóż Shipton nie krył swojej niechęci dla dużych wypraw i traktowania szczytu Everestu jako mety wyścigu, w którym Brytyjczycy mieli za wszelką cenę prześcignąć resztę świata. Takie poglądy spektakularnie rozmijały się z pomysłami ludzi decydujących o wyborze kierownika i podobno to one ostatecznie przekreśliły jego kandydaturę.

*

Pierwszy atak nieudany, choć Wierzchołek Południowy został zdobyty

 

Ekspedycja dotarła do bazy w pierwszej połowie kwietnia i mozolnie parła w górę. Najwięcej wysiłku kosztowała m.in. kilkunastodniowa walka o dotarcie na oddzielającą Everest od Lhotse Przełęcz Południową (ok. 7900 m n.p.m.). Wreszcie 21 maja Noyce i Szerpa Annulun zdołali przełamać złą passę i dotarli na przełęcz, gdzie czekał na nich zapierający dech w piersiach widok na wierzchołek najwyższej góry świata. Znaleźli też pamiątki po szwajcarskiej wyprawie, która próbowała szczęścia rok wcześniej.

 

Kilka dni później rozpoczął się atak szczytowy w wykonaniu Bourdillona i Evansa. Jednak himalaiści nie mieli szczęścia, ponieważ ich próbę sabotowały problemy z aparaturą tlenową. Wprawdzie przeszli do historii, bo jako pierwsi w dziejach zdobyli Wierzchołek Południowy (8749 m n.p.m.), ale wyżej iść nie zdołali. Zawrócili, gdy od Złotego Graala wspinaczy dzieliło ich niespełna 100 metrów w pionie. Oznaczało to, że swoją szansę dostanie drugi z trzech wyznaczonych przez Hunta zespołów szturmowych. Tym razem do boju wyruszali Nowozelandczyk Edmund Hillary i Tenzing Norgay. To dobry moment, by poznać ich nieco bliżej.

 

Edmund Hillary hodował pszczoły

 

Urodzony w 1919 roku Hillary góry odkrył jako nastolatek, a poważniejsze osiągnięcia wspinaczkowe miał na koncie w wieku 20 lat. W czasie wojny służył jako nawigator w lotnictwie, a po niej wrócił do gór oraz do... pszczół. Wspólnie z rodziną posiadał bowiem około 1,6 tys. uli. Wyprawa z 1953 roku nie była jego pierwszą randką z Czomolungmą. Nowozelandczyk uczestniczył także w dowodzonym przez Shiptona rekonesansie oraz towarzyszył mu na Czo Oyu. Kiedy zatem wybuchł spór o wybór lidera, nikogo nie zdziwiło, że Hillary należał do najbardziej zagorzałych przeciwników Hunta. Na szczęście podczas ekspedycji panowie bez problemu znaleźli wspólny język.

 

Edmund Hillary i Tenzing Norgay, 1953 r. Zdjęcie Wikimedia

 

Z kolei Tenzing Norgay dzisiaj bardzo niesłusznie jest postrzegany jako gość, który miał szczęście, że znalazł się obok Hillary'ego w odpowiednim miejscu i czasie. W rzeczywistości był wówczas niezwykle doświadczonym himalaistą, który już w latach 30. „posmakował Everestu”. Stało się to nieco przypadkiem, gdyż mający wtedy nieco ponad 20 lat Szerpa wskoczył do składu brytyjskiej wyprawy z 1935 roku, ponieważ dwaj inni tragarze z niego wypadli.

 

Potem wracał na Czomolungmę jeszcze kilka razy, m.in. towarzyszył Kanadyjczykowi Earlowi Denmanowi podczas jego zmagań w 1947 roku. Działająca bez zezwolenia ekipa zdołała wtedy dotrzeć na około 6600 m n.p.m. Wyżej doszedł pięć lat później. Na Everest ruszyły wówczas dwie szwajcarskie wyprawy – wiosenna i jesienna. Tenzing Norgay wziął udział w obu i to jako pełnoprawny wspinacz, a nie bezimienny pomocnik, mający tylko wspierać przybyszów z Zachodu. Szczególnie blisko sukcesu był wiosną, gdy wraz z Raymondem Lambertem ustanowił ówczesny rekord wysokości, dochodząc do 8811 m n.p.m. Sam Hillary dostrzegał jego wyjątkowość: – Tenzing zdecydowanie przewyższa ambicją wszystkich Szerpów, których dotąd spotkałem – wspominał Nowozelandczyk.

 

Duet wspinaczy stanął na wierzchołku Everestu 29 maja 1953 r., około godz. 11.30. Zdjęcie Adobe Stock

 

Prezent dla królowej Elżbiety II

 

Dlatego ambicją obu było zwieńczenie wysiłków 400-osobowej ekipy historycznym wejściem na Everest. Noc przed ostatnim szturmem Tenzing i Hillary spędzili w obozie na wysokości ok. 8500 m n.p.m. Teoretycznie mieli więc cel na wyciągnięcie ręki, ale dzieliło ich od niego jeszcze wyzwanie w postaci kilkunastometrowego skalnego uskoku na 8790 m n.p.m. Po pokonaniu tego fragmentu, ochrzczonego później Stopniem Hillary'ego, droga na karty historii stanęła przed wspinaczami otworem. Duet stanął na wierzchołku 29 maja 1953 roku około godzinny 11.30. Zdobywcy spędzili na dachu świata kilkanaście minut. Sprawdzali też, czy są jakieś ślady, które byłyby dowodem na to, że Mallory i Irvine ubiegli ich o trzy dekady. Nic nie znaleźli.

 

Wiadomość o historycznym wyczynie dotarła do bazy dzień później. Wtedy też wspomniany już reporter wysłał do Londynu depeszę, która brzmiała mniej więcej tak: „Fatalne warunki śniegowe. Wczoraj opuszczono obóz wysunięty. Oczekujemy poprawy”. Jak widzicie, z rzeczywistością miało to niewiele wspólnego, gdyż informacja była zakodowana. Pierwsze zdanie oznaczało, że Everest został zdobyty, natomiast kolejne elementy wiadomości wskazywały, którzy członkowie ekipy stanęli na wierzchołku.

 

Zabawa rodem z opowieści szpiegowskich wynikała z faktu, że w „The Times” obawiano się, że któraś z konkurencyjnych redakcji przechwyci wiadomość i opublikuje ją jako pierwsza. A czasu na to byłoby sporo. W końcu informacje obiegały wówczas świat znacznie wolniej i nowiny z Everestu usłyszano w Londynie dopiero 2 czerwca. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności był to także dzień koronacji Elżbiety II.

 

Szerpowie choć trochę docenieni

 

Był to czas, kiedy Brytyjczycy wciąż mieli świeżo w pamięci tragedię II wojny światowej, a dodatkowo otrzymali potężny cios w dumę za sprawą utraty kontroli nad Indiami i Pakistanem. Dlatego sukces na Evereście potraktowano jako pretekst do podreperowania narodowego ego. W efekcie było niczym w „Seksmisji” – wywiady, autografy i wizyty w zakładach pracy. A nawet znacznie więcej, gdyż wspinacze dostali furę odznaczeń, a Hillary i Hunt z rąk świeżo upieczonej monarchini odebrali tytuły szlacheckie. Tenzing nie był jej poddanym, więc tego honoru nie dostąpił, ale na brak wyróżnień też nie mógł narzekać. Zresztą sam fakt, że współautorem historycznego wyczynu był właśnie Szerpa, też miał swoją wagę. 

 

– Wcześniej Szerpowie, mimo że na wyprawach obecni, byli przez resztę świata jakby niezauważani. Tymczasem Tenzing uświadomił wszystkim, że w cieniu wypraw są jeszcze lokalsi. To oni znają się na górach jak mało kto, a zazwyczaj, poprzez swoją pomoc, mają wręcz decydujący wpływ na zdobycie szczytu – wyjaśnia Monika Witkowska, zdobywczyni Everestu z 2013 roku. I dodaje, że Szerpowie to bardzo dumna grupa etniczna. – Po tym wyczynie słowo „Szerpa” nabrało szczególnego brzmienia, szacunku i podziwu. Sam Tenzing stał się bohaterem narodowym, a jego imię noszą szkoły i szanowane instytucje. Ma też pomniki, a jego podobizna widniała na znaczkach i pieniądzach i nawet nepalskim piwie o nazwie Everest – wylicza.

 

Wejście doceniono także poza Zjednoczonym Królestwem i nawet lata po nim autorzy historycznego wyczynu są upamiętniani na różne sposoby. Choćby w 2013 roku rząd Nepalu zdecydował zmienić nazwy dwóch siedmiotysięczników leżących między Gyachung Kangiem i Czo Oju na Tenzing Peak (7916 m n.p.m.) i Hillary Peak (7681 m n.p.m.). Pamiątkę po wspinaczach znajdziemy także poza naszą planetą. Od 2017 roku nazwę Tenzing Montes i Hillary Montes noszą dwa łańcuchy górskie na Plutonie.

 

Zapewne świat nie byłby tak szczodry w honorowaniu zdobywców, gdyby nie to, jak postanowili spożytkować swoją sławę. Obaj bardzo zaangażowali się w działalność charytatywną i walkę o poprawę warunków życia mieszkańców Nepalu. W 1960 roku Hillary założył działającą do dziś organizację Himalayan Trust, dzięki której powstało wiele szkół i szpitali.

 

Łącznie istnieje 18 dróg wspinaczkowych na dach świata, ale dwie – od strony Nepalu i Chin są najpopularniejsze. Zdjęcie Adobe Stock

 

Everest dzisiaj. Helikoptery latają jak taksówki

 

To właśnie ludzie z Himalayan Trust nieśli pomoc po tragicznym trzęsieniu ziemi, które spustoszyło rejon Everestu w 2015 roku. Najpewniej właśnie ten kataklizm sprawił, że oberwał się Stopień Hillary'ego, tym samym wejście na szczyt stało się znacząco łatwiejsze. Monika Witkowska zastrzega jednak, że dla odmiany ocieplenie klimatu utrudniło pewne kwestie.

 

– Dawniej było wiadomo, jak w sezonie wspinaczkowym jest z pogodą, która okazywała się w miarę stabilna. Łatwiej było ułożyć sobie strategię zdobywania góry. Teraz pogoda jest kompletnie nieprzewidywalna i nie wiadomo, co się wydarzy – podkreśla podróżniczka. Także Ryszard Pawłowski zwraca uwagę, że zmiany klimatu na Evereście postępują w zastraszającym tempie. - Od lodowca odrywają się bryły wielkości kilku kamienic – wskazuje.

 

Zmienia się nie tylko sama góra, ale także sama wspinaczka. Dzisiejsi zdobywcy korzystają z lżejszego sprzętu, dokładniejszych prognoz i dużo lepszej komunikacji. Ale przede wszystkim zmagania z najwyższą górą świata uległy komercjalizacji. Tłumy wspinaczy, setki pomagających im Szerpów oraz liny poręczowe prowadzące na sam szczyt to everestowska norma.

 

Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok podczas wiosennej wyprawy na Mount Everest w 1980 r. Zdjęcie Wikimedia

 

– Do bazy helikoptery latają jak taksówki. Kiedyś każde wejście było wydarzeniem. Teraz nie jest żadnym dokonaniem sportowym. Oczywiście jest to osobista satysfakcja osoby wchodzącej, ale wejście po poręczach to zaawansowany trekking – opisuje Ryszard Pawłowski. W jego ocenie większym wyzwaniem może być jeszcze wejście od strony Tybetu, ale od kilku lat chińskie władze nie wydają zezwoleń.

 

Na szczyt nikogo nie wciągają

 

Oznacza to, jeśli ktoś marzy o Czomolungmie, to musi kupić bilet do Nepalu. Tam permit nie jest problemem, bo dla biednego państwa amatorzy wspinaczki to wpływy do budżetu i praca dla lokalnych mieszkańców. Ceną za to są tłumy atakujące górę i kolejki w drodze na szczyt. Tłok i komercjalizacja nie tylko odzierają Everest z romantyzmu, ale prowadzą do niebezpiecznych sytuacji.

 

Ryszard Pawłowski zwraca uwagę, że utknięcie w takim zatorze może skutkować utratą zapasów tlenu, a w skrajnych przypadkach oznacza tragedię. Bezpieczniej mogą czuć się klienci droższych agencji, które starają się dbać, aby Szerpowie wspierali każdego wspinacza i w razie braku tlenu czy problemów z reduktorem natychmiast spieszyli z pomocą.

 

Oczywiście nie jest tak, że Everest oblegany jest bez przerwy. – Trzeba pamiętać, że kolejki tworzą się tylko w wyczekiwanym przez wszystkich najlepszym dniu okna pogodowego. Wystarczy zdecydować się na wspinanie w innym czasie i góra będzie pusta – zaznacza Monika Witkowska.

 

Problem w tym, że jeśli wszyscy postanowią ruszyć jednocześnie, to nie ma sposobu, aby zatorów uniknąć, gdyż przepisy obowiązują tylko do bazy. – Potem już nikt nie kieruje ruchem. Każda wyprawa ma zezwolenie i uważa, że może się wspinać, jak chce – wskazuje Krzysztof Wielicki, współautor pierwszego zimowego wejścia na Everest.

 

W tym sezonie możemy mieć kolejne zdjęcia podbijające internet, gdyż wiosną 2023 roku wydano rekordową liczbę ponad 450 zezwoleń. Według Krzysztofa Wielickiego szturmujące górę tłumy nie mają wiele wspólnego z klasycznym himalaizmem, ale trzeba się do nich przyzwyczaić. - Nikomu zabronić wspinania na Everest – podsumowuje Wielicki.

 

 

EVEREST W LICZBACH

 

- Aktualne liczba oficjalnych zdobywców Mount Everestu wynosi ponad 6,3 tys. Górę zdobyto ponad 11 tys. razy. W czasie wspinaczki zginęło ponad 300 osób.

- Zimą pierwszego wejścia dokonali Polacy - Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy (17 lutego 1980 r.). Łącznie na dachu świata stanęło ponad 40 Polaków. W 2005 r. Marcin Miotk jako pierwszy z naszego kraju wszedł na szczyt bez tlenu.

- Oficjalna wysokość Everestu (8848 m n.p.m.) jest o ok. 41 cm wyższa niż wtedy, gdy zdobywali ją Edmund Hillary i Tenzing Norgay. Chodzi o to, że nacierające na siebie płyty tektoniczne nadal wypychają Himalaje ku górze.

- Łącznie istnieje 18 dróg wspinaczkowych na szczyt, ale dwie – od strony Nepalu i Chin są najpopularniejsze.

- Powietrze na szczycie zawiera jedynie jedną trzecią ilości tlenu, którą oddychamy na poziomie morza. Dlatego prawie 98 proc. wszystkich wejść to te wspomagane tlenem. Używa się ich co najmniej od wysokości 8000 m n.p.m., ale niektórzy korzystają już na 7000 m.

- Na wyprawę na Everest, przy maksymalnym cięciu kosztów, trzeba przygotować co najmniej 20 tys. dolarów, z czego 11 tys. pochłonie samo pozwolenie na wspinaczkę od strony Nepalu. Do tego trzeba doliczyć koszty związane z wynajęciem agencji, pobytem i przelotem. W związku z tym większość wspinaczy wpada obecnie w widełki 40-60 tys. dolarów. Dorzucając kolejne 20-30 tysięcy można liczyć na bardziej zindywidualizowaną opiekę ze strony Szerpów. Natomiast górna granica w zasadzie nie istnieje. Niektórzy chętni wykładają nawet kwoty rzędu 160 tys. dolarów.

- Pieniądze mogą pewne sprawy ułatwić, ale nie ma takiej kwoty, która wyeliminuje wysiłek i związany z wysokością dyskomfort oraz zlikwiduje ryzyko – podkreśla Monika Witkowska.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do