Niedawno nieopatrznie stwierdziłem, że w Polsce już nic mnie nie zaskoczy. Kolega natychmiast wyprowadził mnie z błędu, podsyłając zdjęcie „kłódek miłości” na łańcuchach asekuracyjnych na Giewoncie.
Jak powiedział kiedyś Adam Mickiewicz: „Nie wolno wierzyć, we wszystko, co się znajdzie w internecie”. Dlatego po zobaczeniu zdjęcia przeprowadziłem szybkie śledztwo, by upewnić się, że nie jest to jakiś twór sztucznej inteligencji czy inny pic na wodę. Niestety, okazało się, że prawdziwość fotki przedstawiającej dwie kłódki zwisające z łańcuchów potwierdził na swojej stronie TPN.
Jego pracownicy muszą usuwać takie formy okazywania uczuć, ponieważ realnie wpływają one na bezpieczeństwo. Wprawdzie jeszcze zawieszono je przy krawędzi łańcucha, ale następni – siłą rzeczy – musieliby zająć kolejne odcinki. A tacy na pewno by się znaleźli, gdyby nie reagowano zdecydowanie na zakusy nierozważnych romantyków.
Swoje zrobiły też media, które bezlitośnie piętnowały uzbrojonych w kłódki Romeów i Julie. Mam nadzieję, że to powstrzyma naśladowców. Łatwo może nie być, gdyż zakochani mają jakąś dziwną potrzebę wyrażania uczuć poprzez szpecenie mostów i barierek wszelkiej maści. Także tam stwarzają zagrożenie, gdyż dziesiątki czy nawet setki dodatkowych kilogramów nie pomagają konstrukcjom. Niestety, dla wielu trafionych strzałą Amora akcje ściągnięcia kłódek to tylko sygnał, że zrobiono dla nich miejsce.
Muszę jednak pogratulować zespołowi marketingu, który pierwszy wpadł na wygrawerowanie na kłódkach serduszek i w ten sposób wbił się w rynek dla zakochanych. Kto by pomyślał, że przypływ romantyzmu będzie prowadził ludzi do kwiaciarni, cukierni i sklepów metalowych? Niemniej sam ten zwyczaj uważam za wybitnie szkodliwy. Stosowanie go w górach na sztucznych ułatwieniach, które mają podnosić poziom bezpieczeństwa, to ewidentnie kandydat do największych kretynizmów robionych w Tatrach przez turystów. A jeśli chodzi o konkurencję na tym polu, to ta – niestety – jest naprawdę spora.

Choćby na początku roku pisałem o ekipie, która puszczała fajerwerki w Dolinie Pięciu Stawów. Jak się okazuje, nie dość, że straszyli zwierzęta i złamali szereg innych przepisów, to nie wpadli na to, że nie trzeba Sherlocka Holmesa, by zawęzić grupę podejrzanych do nocujących w schronisku. W efekcie winnych zidentyfikowano i mam nadzieję, że poniosą karę. Nie bez szans w walce o tytuł Tatrzańskiego Głupola byliby też goście, którzy pobili się o miejsce w fasiągach wracających z Morskiego Oka.
W tym samym miejscu wsławili się także turyści, którym ostatnia bryczka uciekła, więc wezwali pomoc, mającą sprowadzić ich prawdopodobnie najłatwiejszym szlakiem w całych Tatrach. Abstrahując od ogólnego absurdu sytuacji, najbardziej rozbraja mnie to, że nikt nie wpadł na to, że każdy latarkę ma w telefonie. Nie było więc opcji, że ktoś łyknie zmrok jako usprawiedliwienie. No i wreszcie mamy tych wszystkich, którzy postanawiają uwiecznić tatrzańskie wyczyny albo poinformować świat o swoich sympatiach sportowych poprzez bazgranie po skałach.
Tatry, to nieco inny świat. Nie mam zamiaru zawracać Wisły kijem i pomstować, że kiedyś to były góry, a dziś nie ma gór, ale jednak wolałbym, żeby ludzie nie starali się wnosić na szlaki zachowań i zwyczajów przywiezionych z nizin. Zwłaszcza tych kretyńskich...
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie