Reklama

Jak przezwyciężać porażki podczas górskich wypraw?

To porażki i odwroty uczą nas więcej. Zamiast przekonywać, że możemy wszystko i jesteśmy niezniszczalni, pokazują nasze luki w przygotowaniu, niedostateczny trening, zbyt małą wiedzę. Ujawniają, gdzie popełniliśmy błędy.


Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 5(39)/2024.

 

Na Spitsbergenie wylądowaliśmy na początku marca. Celem był Newtontoppen (1713 m n.p.m.), najwyższy szczyt tej norweskiej wyspy. Po krótkich przygotowaniach znaleźliśmy się na przedpolu lodowca Rabotbreen, gdzie zaczęliśmy marsz. Ciągnięcie 50-kilowych sań, po nawet niewielkiej pochyłości, było sporym wysiłkiem, ale powoli zdobywaliśmy kolejne kilometry w drodze na północ, wznosząc się nieznacznie. Droga prowadziła systemem lodowców, łączących się w skomplikowaną sieć, wypełniającą wnętrze wyspy.

 

Spodziewaliśmy się trudności. Jednej tylko rzeczy nie przewidzieliśmy - fali silnego mrozu, która ogarnęła Arktykę. Niespodziewanie z zapowiadanych minus 25 stopni Celsjusza, temperatura spadła w okolice minus 40. Po ponad trzech dniach dotarliśmy do centrum wyspy. Wiatr mroził twarze, szliśmy w najcieplejszych ubraniach.

 

Podczas biwaku do namiotu przyszedł mój kolega: - Mam odmrożenie na stopie. Są pęcherze. Szybki rzut oka na palce i wiedziałem, że to nie będzie kwestia ogrzania i odpoczynku. Zmiany były wyraźne, a ponowne odmrożenie już raz zamrożonej tkanki oznaczałoby jej zniszczenie. To wykluczało dalszy marsz. Zabiwakowaliśmy dwie noce w tym miejscu, a potem helikopter ratowniczy zabrał poszkodowanego do miasta.

 

Nie było zagrożenia życia, ale gdy sprawy się skomplikowały, moim pierwszym pytaniem było: jak uniknąć dalszych szkód? Ewakuacja była najlepsza odpowiedzią.

 

Gdy wróciliśmy, długo roztrząsaliśmy możliwe scenariusze. Co mogliśmy zrobić inaczej? Co zaniedbaliśmy? Czy można było to przewidzieć? Było jasne, że nie przygotowaliśmy się na tak złe warunki. Nasza grupa miała te same buty, wypróbowane rok wcześniej w tym samym miejscu. Sprawdzaliśmy prognozy pogody i dostosowaliśmy się do nich. Jednak fala mrozu nas zaskoczyła. Wiedzieliśmy, że będzie trudno, ale że tak bardzo – tego nie przewidzieliśmy. Warunki, jakie spotkaliśmy, wymagałyby zupełnie innego sprzętu. Wróciliśmy jednak bez trwałych szkód na zdrowiu, co pokazuje, że wyprawa była niepowodzeniem, ale nie klęską.

 

Całość naszych doświadczeń opisałem potem w kilku wywiadach i moich mediach społecznościowych. Dlaczego? Po namyśle uznałem, że potrzebuję tego nie ja, ale moi odbiorcy. Wielu alpinistów czy polarników, doznawszy niepowodzenia - nawet niezawinionego - wolałoby się do niego nie przyznać. Przykre zdarzenia wolimy niekiedy przemilczeć i nie rozdrapywać ran, gdyż stałyby się rysą na nieskazitelnym wizerunku, jaki pracowicie kreujemy. Kiedy nasze zdjęcia na Instagramie są pasmem ujęć ze szczytów, a relacje na Facebooku wypełniają triumfalne opisy zrealizowanych wypraw, informacja o niepowodzeniu i odwrocie psują ten wypracowany obraz sukcesu. A jednak uznałem, że nasza przygoda na Spitsbergenie zasługuje na opisanie i analizę.

 

Dlaczego? W dobie wszechobecnych sukcesów powinniśmy dzielić się doświadczeniem, które przygotuje innych na niepowodzenia. Powinniśmy mówić, że góry to nie tylko osiągnięcia, ale także odwroty, na które musimy być gotowi. Więcej - powinniśmy z góry ustalić, w jakim momencie uznamy sytuację za tak złą, że oznaczać ona będzie bezdyskusyjny odwrót.

 

To porażki i odwroty uczą nas więcej. Zamiast przekonywać, że możemy wszystko i jesteśmy niezniszczalni, pokazują nasze luki w przygotowaniu, niedostateczny trening, zbyt małą wiedzę. Ujawniają, gdzie popełniliśmy błędy. Czasem mówią, że błędów nie było - po prostu natura okazała się silniejsza niż nasze chęci. A przede wszystkim porażki pokazują mi, jak mogłem przygotować się lepiej i o czym powinienem był pomyśleć.

 

Kiedy samolot ulega katastrofie, państwowa komisja szczegółowo bada wypadek i publikuje rezultaty śledztwa. Mało jest w górskim środowisku takich analiz. Spektakularna tragedia na zimowym Broad Peaku była wyjątkiem. Czasem tę lukę wypełnia literatura, ale świetna książka "Bezpieczeństwo i ryzyko w skale i lodzie" jest szczytnym wyjątkiem. Wiele wypraw wracających bez szczytu ogranicza się do lakonicznej wzmianki. Tymczasem każda porażka mogłaby być lekcją dla następców. Każdy wypadek byłby przestrogą.

 

Jeżeli, jako społeczność górska, mamy podwyższać nasze standardy i działać coraz bezpieczniej, musimy dzielić się lekcjami wyciągniętymi z niepowodzeń. Dzisiejsze porażki powinny stać się jutrzejszymi sukcesami. Bo to właśnie porażki są najlepszymi lekcjami. Sukces zaślepia. Niepowodzenie zmusza do refleksji.

 

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Rozmawiajmy o porażkach".

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 06/08/2024 21:03
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do