Reklama

Koronawirus pokrzyżował plany wspinaczce na Everest - rozmowa z rekordzistką.

Z Magdaleną Gorzkowską, najmłodszą Polką na Evereście, rozmawia Kuba Terakowski.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 03/2020.

 

Miała być Korona Himalajów, a jest... koronawirus.

Na szczęście go nie mam, a na Koronę przyjdzie pora. Tymczasem wykorzystuję ten czas na remont mieszkania, trenowanie w domu i pracę jako dietetyk.

 

Nieźle Tobie ten koronawirus pokrzyżował plany...

Jak wszystkim.

 

W drugiej połowie marca miała się zacząć Twoja wyprawa. Jak to miało wyglądać?

24 marca miałam być w samolocie do Kathmandu. Stamtąd zamierzałam wyruszyć do bazy pod Annapurną, by pod koniec kwietnia zaatakować jej szczyt. A potem chciałam jeszcze zmierzyć się z Lhotse. Poprzednio musiałam się z tej góry wycofać, ze względu na odmrożenia po zdobytym Makalu.

 

To byłby Twój czwarty i piąty ośmiotysięcznik?

Tak, dwa lata temu zdobyłam Mount Everest, a w ubiegłym roku Makalu i Manaslu.

 

Magdalena Gorzkowska na szczycie Manaslu. Zdjęcie z archiwum prywatne Magdaleny Gorzkowskiej

 

Ustanawiając przy okazji kilka rekordów...

No tak, na Evereście byłam najmłodszą Polką, a na Makalu pierwszą bez butli z tlenem. Tam zresztą byłam drugą Polką w ogóle, bo wcześniej szczyt zdobyła tylko Anna Czerwińska. Dopiero jednak po powrocie dowiedziałam się, że wchodziła z butlą. Przed wyprawą nie sprawdzałam tego. Nie miało to dla mnie znaczenia, bo chciałam po prostu sprawdzić siebie, podnieść sobie poprzeczkę i wejść bez "wspomagania", a nie z tlenem - jak większość.

 

 

Musiałam zmuszać się do treningów

 

Ile lat miałaś, gdy zdobyłaś Mount Everest?

26.

 

Od początku chciałaś ustanowić tam rekord wieku?

To nie było dla mnie ważne. Na początku w ogóle nic nie wiedziałam o Himalajach. Siedziałam po uszy w lekkiej atletyce, a wspinaczy oglądałam tylko w telewizji. Przypadkiem dowiedziałam się, że Sylwia Bajek i Szczepan Brzeski organizują wyprawę na Mount Everest. Pojechałam do nich, poprosiłam o dołączenie do ekipy. Zgodzili się, skorzystałam z ich doświadczenia, byli dla mnie przepustką w Himalaje.

 

Nie za wcześnie?

Myślę, że spokojnie mogłabym jeszcze kontynuować karierę i ustanawiać nawet rekordy życiowe, bo wiek nadal mi sprzyja. Biegałam na 400 metrów oraz w sztafecie 4x400. Byłam w reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Moim największym osiągnięciem jest halowe wicemistrzostwo świata w Portland cztery lata temu, w sztafecie. Pożegnałam się z karierą u jej szczytu.

 

Dlaczego pożegnałaś?

Bieganie przestało mi sprawiać przyjemność. Musiałam zmuszać się do treningów. Nudziły mnie, były monotonne. Na takim poziomie nie mogłam pozwolić sobie na żadne inne dyscypliny. Nie mogłam pójść na rolki, na spacer, lub w góry. Przygotowywałam się do igrzysk w Rio. Nie pojechałam i to było największe rozczarowanie, które przelało szalę goryczy. Stwierdziłam, że nie chcę podporządkować kolejnych czterech lat życia treningom przed Tokio, gdzie być może znów nie pojadę. Zaczęłam więc szukać radości gdzieś indziej i znalazłam ją w górach.

 

I na góry nie szkoda Ci czasu?

Nie, ponieważ im poświęcam swój czas z przyjemnością. Poza tym nie są aż tak wymagające, nie zmuszają mnie do dwóch, trzech treningów dziennie. I nie są tak zachłanne, pozwalają mi też realizować inne pasje.

 

 

Biała Góra poszła z marszu

 

A gdzie i kiedy znalazłaś tę radość w górach?

Wybrałam się z bratem na Mont Blanc. Zdobyliśmy go z marszu, spodobało mi się. Był rok 2016, akurat podejmowałam decyzję: biegać, czy nie biegać? Wrażenia z Mont Blanc sprawiły, że postawiłam na to drugie. Wybrałam się na Aconcaguę... I po powrocie ostatecznie zerwałam z bieganiem, bo już wiedziałam, że chcę pójść wyżej. Na ośmiotysięcznik... Przypadkiem zobaczyłam film o Jerzym Kukuczce ("Jurek"), który bardzo mnie zainspirował i po nim wiedziałam, że chcę zdobyć Dach Świata.

 

Sylwia i Szczepan byli z Tobą na wierzchołku?

Szczepan wszedł na szczyt równo ze mną, ale wspinaliśmy się oddzielnie, a Sylwia weszła na Lhotse. I zdobyła wtedy ten szczyt jako najmłodsza z Polek.

 

A ile ma lat?

Jest rok starsza ode mnie.

 

To rozumiem dlaczego nie poszła z Tobą na Everest...

Sylwia wraz ze Szczepanem wspinała się na Everest rok wcześniej. Na skutek niedoboru butli z tlenem podjęli decyzję o wycofaniu się zaledwie 50 metrów w pionie od szczytu. Zdecydowała, że jej celem na 2018 rok będzie inna góra, a nie powrót na tę samą.

 

Jakaś trauma?

Bynajmniej. Nie interesowało ją zaliczenie brakujących metrów do szczytu Everestu. W duecie Everteam zaplanowali wyprawę zwieńczoną odrębnymi celami, zanim jeszcze się poznaliśmy.

 

Jak się tam czułaś?

Znakomicie, poza tym, że... byłam ubrana zbyt grubo, więc prawie nie mogłam się ruszać. Miałam też ze sobą dodatkowy tlen, co ma zasadnicze znaczenie. Na wierzchołku spędziłam aż godzinę. Byliśmy tam praktycznie sami – ja, mój szerpa i Szczepan z szerpą. Nie widzieliśmy się przez całą drogę, 14 godzin, a spotkaliśmy się akurat na szczycie.

 

Ot, spotkanie na Evereście...

No tak to wyglądało... (śmiech). Godzina minęła niepostrzeżenie. Piękna pogoda, piękne widoki, czułam się pewnie. Wiedziałam, że dam sobie radę na zejściu i chciałam się tym szczytem choć trochę nacieszyć.

 

I rzeczywiście na zejściu było tak sielsko?

Nie było. Zgubiliśmy drogę i do dzisiaj nie wiem, którędy dokładnie udało nam się zejść. Wspinacze, z którymi potem rozmawiałam, potwierdzili, że nie była to normalna droga. W pewnym momencie skończyły się liny i straciłam orientację. A mój Szerpa w ogóle jej nie miał, bo - jak się okazało - był tam po raz pierwszy...

 

Skała zmiażdżyła mi mięsień

 

Przewodnik? Po raz pierwszy? Jak to możliwe?

Agencja, niestety, mnie oszukała. Obiecano mi doświadczonego szerpę, a przysłano innego, który zresztą dopiero podczas ataku szczytowego przyznał się, że nie zna drogi. Był takim samym debiutantem i żółtodziobem jak ja. A nawet większym, bo to ja musiałam uczyć go zakładania raków i z trudem, błądząc, dotarliśmy do obozu czwartego. Nazajutrz kontynuowaliśmy zejście i już wydawało się, że dotrzemy do "dwójki" bezpiecznie, gdy uderzyła mnie spadająca skała, miażdżąc mięsień czworogłowy uda. Nie byłam w stanie poruszać się samodzielnie, Szerpa zszedł po pomoc, czekałam bardzo długo. Dopiero około godziny 22 dotarło kilka osób z mojej agencji i na noszach ściągnęli mnie do obozu II. Teraz mam świetnego szerpę, Pembę. Ufam mu, dobrze się dogadujemy i mamy jasno określone role.

 

Był z Tobą już na Makalu?

Niestety nie, jako duet byliśmy razem dopiero na Manaslu. Szkoda, bo gdyby mi towarzyszył, to może atak szczytowy przebiegałby sprawniej. Byłam na nogach 28 godzin, w tym dwie trzecie idąc w górę. Ruszyłam z obozu trzeciego, skąd na wierzchołek jest jeszcze bardzo daleko - ponad tysiąc metrów różnicy poziomów. Na szczycie myślałam wyłącznie o zejściu w dół, a schodząc byłam rozczarowana tym, że nadal poruszam się tak powoli.

 

Radości nie czułaś żadnej?

Na szczycie? Żadnej. Jedynym pozytywnym uczuciem była ulga. Ale naprawdę odetchnęłam dopiero w bazie po zejściu. I wtedy poczułam radość. Bo schodząc, myślałam przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie. Zatrzymywałam się często, ale na krótko. Niestety, nabawiłam się odmrożeń. Lekarz powiedział mi potem, że to nie był skutek mrozu, lecz długotrwałego niedotlenienia, podczas którego organizm odcina dopływ krwi do najbardziej zewnętrznych tkanek.

 

Musiałam czekać pod szczytem

 

A jak Twój organizm znosi taki wysiłek?

Zaskakująco dobrze i bardzo szybko się regeneruje. To zapewne skutek wielu lat treningów. Na Manaslu w zupełności wystarczył mi jeden dzień przerwy, między wyjściem aklimatyzacyjnym, a atakiem szczytowym. To także kwestia zmiany strategii. Na dwóch poprzednich wyprawach ubierałam się za ciepło. Zakładałam po osiem albo dziesięć warstw i w efekcie ledwo się ruszałam. Na Manaslu miałam pięć warstw, co pozwoliło mi iść dużo szybciej. Dystans pomiędzy obozem trzecim i czwartym oceniany jest na około 10 godzin, a ja z szerpą pokonałam go w niecałe sześć. I właśnie ze względu na to, rozpoczęłam atak szczytowy tak wcześnie. Wyruszyłam z obozu czwartego, zanim minęła północ. Wiedziałam, że muszę wyjść pierwsza, gdyż idąc bez butli i lekko ubrana, nie mogę utknąć w kolejce.

 

Udało się?

Nie do końca, bo przez tempo, które narzuciłam, doszliśmy w pobliże szczytu zbyt szybko i groziło nam wejście nocne, którego nie chciałam. Perspektywa zobaczenia z Manaslu (8156 m n.p.m.) kompletnych ciemności dookoła nie była zbyt kusząca, więc zdecydowałam się poczekać pod wierzchołkiem na świt. W tym czasie minęło nas wielu wspinaczy. Szczyt zdobyłam już za dnia, dokładnie o godzinie 6.35.

 

Dużo czasu tam spędziłaś?

Bardzo mało. Byłam zbyt cienko ubrana, więc zrobiłam kilka zdjęć, nakręciłam krótki filmik i natychmiast zaczęłam schodzić. Zresztą takie było moje założenie, by nie powtórzyć błędu z Makalu. Do obozu czwartego zeszłam więc w dwie godziny, a stamtąd niemal od razu - do obozu trzeciego, w którym przenocowałam. Nie planowałam tego biwaku, ale tak poparzyłam stopy, że nie mogłam dalej schodzić.

 

Poparzyłaś?

Tak, popełniłam błąd, bo miałam i skarpety ogrzewające power bankiem i wkładkę chemiczną, którą zapomniałam wyjąć. Efekt ich działania skumulował się, powodując oparzenia.

 

Czuję instynkt sportowca

 

Skoro już o bilansach mowa... Skąd miałaś fundusze?

Długo szukałam wsparcia. Moim atutem była kariera sportowa i wiek, bo hasło "najmłodsza Polka na szczycie" brzmi dobrze i pomaga znaleźć sponsorów. Na początku jednak nie było to takie proste, gdyż niejedna młoda osoba szuka wsparcia, dlatego trudno się przebić. Przed wyprawą na Everest zadłużyłam się. Przed Makalu sprzedałam z bratem dom po tacie, by mieć środki na wyprawę. Wtedy jednak pod swoje skrzydła wziął mnie InPost i bardzo mi pomógł. A teraz, po zdobyciu trzech ośmiotysięczników pozwala mi myśleć spokojnie o następnych.

 

Podobno rozstawiasz paczkomaty na szczytach...

Tak... (śmiech). Ale nie rozstawiam, lecz wnoszę, fotografuję i zabieram z powrotem. Mam ten paczkomat w domu. Liczę, że stanie jeszcze na niejednym szczycie.

 

Dużo waży?

Mniej niż kilogram, to miniaturka. Trafiłam na idealnego patrona, bo wiele firm - z powodu kryzysu - upada, a InPost wręcz przeciwnie, wciąż się rozwija.

 

Powiedziałaś, że wiek był Twoim atutem w zdobywaniu funduszy. A w zdobywaniu szczytów? Przecież choroba wysokościowa częściej pojawia się o osób młodych, niż w średnim wieku.

Dokładnie. Tak wynika ze statystyk i literatury, ale wyjątki stanowią regułę. Mój organizm doskonale broni się przed chorobą wysokościową. To w dużym stopniu zasługa wielu lat treningów, dużej sprawności i nieprzeciętnie pojemnych płuc. Dystans czterystu metrów, na którym biegałam, uchodzi za szczególnie trudny, wymagający morderczych treningów. W górach i na bieżni potrzebne są te same cechy: wytrzymałość i siła. Zresztą wspinając się, nadal czuję instynkt sportowca. Wolę w dobrym czasie zdobyć szczyt łatwą trasą niż mozolnie pokonywać kolejne metry najtrudniejszych dróg. Zależy mi na radości, a radość sprawia mi sukces. Nie chcę więc wracać z wyprawy przegrana, ze zdobytym doświadczeniem, lecz bez szczytu.

 

Mam czym oddychać

 

Co poza radością i doświadczeniem dały Ci te trzy ośmiotysięczniki?

Fizycznie? Cóż, po tych wyprawach moja pojemność płuc wzrosła o litr... (śmiech). Kończąc karierę lekkoatletyczną miałam prawie pięć litrów, a teraz blisko sześć. Czyli taką, jak najlepsi kolarze.

 

A jaką pojemność płuc ma przeciętna kobieta?

Najwyżej cztery litry. Można więc powiedzieć, że mam czym oddychać... (śmiech).

 

Chociaż zupełnie tego nie widać...

No, rzeczywiście, potocznie rzecz ujmując - nie widać... (śmiech)

 

Jakie masz plany, kiedy pandemia zostanie pokonana?

Marzę o Koronie Himalajów i Karakorum. Mam szansę być pierwszą Polką, która ją zdobędzie. A przy moich upodobaniach i predyspozycjach mogę skompletować ją rekordowo szybko. Wyliczyłam, że wykorzystując sezon wiosenny, letni oraz jesienny i zdobywając po dwa szczyty w każdym, mogłabym wejść na wszystkie w dwa, trzy lata - oczywiście, w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Z drugiej strony zastanawiam się, czy warto się tak śpieszyć, bo kompletując Koronę zbyt szybko, mogłabym poczuć się rozczarowana, że cała walka jest już za mną. Ale z trzeciej strony... perspektywa zdobycia jej przed trzydziestką też jest kusząca... (śmiech).

 

Myślę też o Koronie Ziemi, ale nie jest to dla mnie priorytetowy projekt. Moje brakujące szczyty nie są aż tak wysokie, a niestety kosztują krocie. Na przykład Piramida Carstensza to ok. 15 tys. dolarów. Dla mnie ta góra nie jest warta takich pieniędzy. Zastanawiam się, czy nie szkoda wydawać tylu pieniędzy na własne przyjemności, gdy mogą się przydać potrzebującym...

 

A nie myślisz o powrocie do lekkiej atletyki?

Czasami - szczególnie gdy dziewczyny zdobywają medale. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem pewna, że podjęłam słuszną decyzję, rezygnując z bieżni. Bo wiem, że na stadionie już nigdy nie osiągnę światowego poziomu, a w górach mam szansę.

 

Magdalena Gorzkowska

Mieszka w Chorzowie. Lekkoatletka, sprinterka, uczestniczka Letnich Igrzysk Olimpijskich 2012. Po zakończeniu kariery sportowej zdobyła trzy ośmiotysięczniki: Mount Everest (jako najmłodsza Polka), Makalu (jako pierwsza Polka bez tlenu) oraz Manaslu (również bez butli z tlenem).

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Mam szansę zdobyć Koronę przed trzydziestką".

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do