Pewnego piątkowego wieczoru wyruszyłam na mało znane ścieżki Beskidu Małego, odkrywając uroki Potrójnej i niezapomniane drożdżówki Ani i Rafała.
Pewnego piątkowego wieczoru zadzwoniła do mnie Ania. Razem z córeczką Zosią nocują właśnie w Chatce na Potrójnej. Pytają, czy jutro wpadnę do nich na spacer i świeże drożdżówki. Wzięłam szybko mapę do ręki, by upewnić się, gdzie dokładnie znajduje się ta chatka. Przeczucie mnie nie myliło - to nieznana mi do tej pory część Beskidu Małego.
Rzeka Soła dzieli bowiem Beskid Mały na część zachodnią, czyli grupę Magurki Wilkowickiej oraz na część wschodnią, inaczej zwaną Beskidem Andrychowskim. Miałam okazję odwiedzić już Magurkę Wilkowicką i najwyższy w paśmie Czupel (930 m n.p.m.). Czas zatem na drugą część.
Sprawdziłam, czy da się zrobić w tym rejonie zgrabną pętlę od parkingu do parkingu. Bingo - postanowiłam zostawić samochód na niewielkim parkingu przy Przełęczy Kocierskiej (718 m n.p.m.), skąd czerwonym szlakiem w niecałe 1,5 godziny dojdę do chatki, akurat na ploty i poranną kawę.
Osiedle Potrójna, ścieżka do schroniska, zdjęcie Magdalena Machowicz, www.wiecznatulaczka.pl, www.slaskie.trave
Kalendarz twierdzi, że mamy już marzec, jednak szlak w lesie nadal cały jest w śniegu. W Beskidzie Małym o poranku nie widać jeszcze śladów nadchodzącej wiosny. Jest za to ponuro, mglisto i wilgotno. Narzucam sobie szybsze tempo, żeby się trochę rozgrzać. Trasa przez las jest bardzo łagodna, taki typowy spacerniak. Latem i jesienią pewnie można znaleźć tu sporo jagód i grzybów.
Sprawnie udaje mi się przejść ten pierwszy odcinek. Sama jestem zaskoczona, jak szybko wychodzę z lasu na beskidzką polanę. A w zasadzie jest to rozległy dwuwierzchołkowy szczyt Potrójnej (883 m n.p.m.), skąd ponoć przy dobrej pogodzie widać Gorce, Babią Górę, szczyty Beskidu Żywieckiego i Śląskiego. Informują nas o tym zamontowane tabliczki z panoramą. Wierzę na słowo, ale dzisiaj spaceruję pod popularne hasło - chodzę po górach, bo lubię mgłę.
Na zegarku już prawie 9 rano. Podążam szlakiem w stronę drewnianych tabliczek, które informują mnie, że w pobliskich zabudowaniach mam szansę dostać herbatę, kawę i ciasto. Gdyby nie te znaki, przyznam, że ciężko byłoby odnaleźć Chatkę na Potrójnej (875 m n.p.m.). Budynek z zewnątrz wygląda niepozornie, ale nie bójcie się. Otwórzcie po prostu drzwi i wejdźcie do środka. Wewnątrz zostaniecie gorąco przywitani przez małżeństwo chatkowych, czyli Anię i Rafała, a także innych turystów. W weekendy potrafi być tu gwarno, ale nie zrażajcie się. Ku mojej radości przy jednym ze stolików dostrzegam moją Anię z Zosią. Akurat z pieca wyszła gorąca blacha z drożdżówkami - wszyscy się częstują. Ja wybieram opcję z serem i robię przerwę przed dalszym spacerem. Wreszcie mamy czas na rozmowy.
Za ten prawdziwy specjał odpowiedzialna jest sama chatkowa, która na zapleczu zajęta jest wyrabianiem ciasta. Do tej pory miałam okazję spróbować wersję z powidłami śliwkowymi oraz z białym serem. Jest jeszcze wersja z Nutellą dla dzieci. Drożdżówki można posypać przygotowanym wcześniej cukrem pudrem albo zjeść bez dodatków. Wszyscy turyści praktycznie z marszu rzucają się na parujący jeszcze wypiek. Po tych gorących drożdżówkach brzuch nie boli, za to dostarczają energii przydatnej do dalszych wędrówek.
Zaplanowałam na dzisiaj łącznie 20 km i siedem godzin marszu. Niby to taki łatwy i niedoceniany Beskid Mały, a jednak udało się wytyczyć zgrabną trasę do przejścia. Ruszam dalej, gdy mgły się rozstąpiły i wyszło słońce. Teraz czuję, że to już prawie wiosna. Śnieg robi się mokry i rozmiękły, a ja dalej idę za czerwonymi znakami w stronę Rezerwatu Madohora. Ponownie na szlaku jestem sama i mogę całkowicie opróżnić głowę.
Nagle słyszę gwar. Niepewna skąd dochodzi, zwalniam tempo. Mam wrażenie, że może to odgłosy z chatki, którą niedawno odwiedziłam. Ale przecież to niemożliwe. Po chwili moje wątpliwości zostają rozwiane. Okazuje się, że przechodzę obok niewielkiego stoku narciarskiego, stąd ten hałas, muzyka i całkiem spora liczba narciarzy. Pokonuję zaledwie 300 metrów, znów robi się cicho i ponownie zostaję sama.
Wchodzę na teren niewielkiego Rezerwatu Madohora, gdzie mam szansę zdobyć drugi co do wysokości szczyt Beskidu Małego - Łamaną Skałę (929 m n.p.m.). Tabliczka o nim znajduje się zaraz przy szlaku, ale coś mi się nie chce wierzyć, że to jest właśnie wierzchołek. Dopiero uważny obserwator zauważy, że na tabliczce przybitej do drzewa, oprócz nazwy i wysokości szczytu zaznaczona jest także... niewielka strzałka. Teraz dopiero dostrzegam ledwo widoczną ścieżkę w śniegu, prowadzącą pod górę. Nie zastanawiam się ani chwili i przez powalone drzewa docieram na faktyczny wierzchołek. Teraz nie mam już żadnych wątpliwości, jestem na Łamanej Skale. A skąd właśnie taka nazwa? Wytłumaczenie jest wręcz banalne, w pobliżu szczytu znajdują się liczne, nieduże skałki.
zdjęcie Magdalena Machowicz, www.wiecznatulaczka.pl, www.slaskie.travel
Wracam do głównej drogi i dalej podążam czerwonym szlakiem. Zaczynam tracić wysokość i opuszczam teren rezerwatu. Dochodzę do niepozornego skrzyżowania szlaków. Czerwone znaki doprowadziłyby mnie dalej do schroniska PTTK na Leskowcu. Wchodzę jednak na szlak w kolorze zielonym i rozpoczynam drugą część zaplanowanej na dzisiaj pętli.
Mam teraz nieodparte wrażenie, że wybrałam chyba najmniej uczęszczany szlak w okolicy. Trasa jest bowiem nieprzetarta i co krok zapadam się w topniejącym już śniegu. Wypatruję więc uważnie zieloną farbę na drzewach, co jakiś czas sprawdzam swoją lokalizację w telefonie. Idę dobrze. Kto by pomyślał, że na wysokości poniżej 1000 m n.p.m. w marcowym słońcu czeka mnie jeszcze torowanie w śniegu!
Mijam szczyt o wdzięcznej nazwie Wielki Gibasów Groń (890 m n.p.m.). W okolicy wystarczył moment dekoncentracji i podziwiania widoków i stało się – gubię szlak. Niby jestem na leśnej drodze, ale to nie szlak. Szybki rzut oka na telefon uspokaja mnie – tędy wrócę na właściwą trasę. Chwilę później na horyzoncie widać już zabudowania na niewielkiej Polanie Gibasy (ok. 800 m n.p.m.). Tu mam w planach kolejną przerwę w kolejnej studenckiej chatce - Gibasówce. Jednak drzwi do niej są zamknięte. W okolicy panuje totalna cisza, którą na chwilę przerywa przywiązany do budy pies. Siadam więc na kawałku odśnieżonej ławki, wyciągam termos z gorącą herbatą i podziwiam oświetlone słońcem stoki Beskidu Żywieckiego.
Ogrzana pyszną herbatą ruszam dalej. Jestem praktycznie w połowie drogi, zostało mi do parkingu niecałe 10 km. Jak się później okaże, to najnudniejsze 10 km, jakie kiedykolwiek przeszłam w górach. Od tego momentu droga prowadzi już tylko lasem. Ale w marcu jest ona monotonna, pokryta na zmianę mokrym śniegiem, błotem lub starymi liśćmi. Jedyną atrakcją jest kolejny szczyt Kucówki (832 m n.p.m.), o którym informuje mnie niepozorna tabliczka przybita do pieńka.
Docieram w końcu do kolejnych zabudowań - to część wioski Łysina. W tym miejscu zielony szlak skręca, co oznacza dla mnie sporą utratę wysokości. Muszę teraz przez las zejść z beskidzkiego grzbietu do położonej w dolinie miejscowości Kocierz Rychwałdzki. Szlak wychodzi tuż obok kościoła. Tutaj znajduje się też parking oraz szlakowskazy. Widać, że również z tego miejsca wielu turystów rozpoczyna wędrówki.
Wiosenne słońce na miejskich uliczkach jakby mocniej przygrzewało. Na sam koniec dnia Beskid Mały ukazuje swoje drugie oblicze. Mijam nagrzaną wiosennym słońcem polankę i wchodzę w las. Przyznam szczerze, że przez chwilę mam wrażenie, że teleportowałam się na słynne pionowe podejścia sudeckich Gór Kamiennych. Ścieżka zaczyna bowiem wznosić się niemal pionowo w górę po wystających korzeniach - zero litości dla ud. Ostatkiem sił opieram się na kijach i zdobywam wysokość, tylko po to, żeby dojść nagle do ruchliwej asfaltowej drogi, którą jechałam rano. Niestety, szlak w tym miejscu wytyczony już wzdłuż ulicy. Całe szczęście wkrótce znaki każą skręcić w lewo do lasu.
W końcu docieram do samochodu i pętla oficjalnie zostaje zamknięta. To był bardzo przyjemny spacer. Ludzi malutko, widoki są zupełnie inne niż w pozostałej części Beskidów i znalazłam chatkę z najlepszymi drożdżówkami. Nie boję się tego stwierdzenia, naprawdę były najlepsze! Do tego zdobyłam nowe szczyty, torowałam drogę w lesie, zgubiłam szlak, a na koniec zaliczyłam srogą wyrypę. Innymi słowy - pakujcie plecaki, bo Beskid Mały jest wspaniały.
Tutaj ma swój początek tzw. Mały Szlak Beskidzki. Liczy on łącznie 137 km i prowadzi od Straconki w Bielsku-Białej aż na Luboń Wielki w Beskidzie Wyspowym.
W Beskidzie Małym znajduje się ponad 50 opisanych jaskiń. Niestety, wszystkie wyłączone są z ruchu turystycznego.
Poza schroniskami PTTK na Magurce Wilkowickiej i Leskowcu znajduje się tu aż pięć chatek turystycznych i studenckich – na Potrójnej i pod Potrójną, Gibasówka, Trzonka oraz na Rogaczu.
Na Przełęcz Kocierską lub do Kocierza Rychwałdzkiego najlepiej dojechać własnym samochodem. Z Bielska-Białej lub Żywca jedziemy drogą nr 946. Alternatywna trasa wiedzie przez Wadowice i Andrychów, skąd na parking poprowadzi nas droga nr 781.
Chatka na Potrójnej
tel. 889 697 250
www.chatka-potrojna.manifo.com
Cena: 40 zł (nocleg w salce zbiorowej na piętrze, wymagane własne śpiwory)
Schronisko PTTK Leskowiec
tel. 33 872 16 94, 606 743 880
www.leskowiec.pttk.pl
cena: od 50 zł
Czerwony: Przełęcz Kocierska – Potrójna – Modohora 2 h 45 min ↑ 2 h 20 min ↓
Zielony: Modohora – Kucówki – Kocierz Rychwałdzki – Przełęcz Kocierska 4 h 15 min ↓↑
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie