Z Bartłomiejem E. Nowakiem, taternikiem i alpinistą, rozmawia Kuba Terakowski.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06(33)/2023.
Dlaczego na swój pierwszy ośmiotysięcznik wybrałeś owiany złą sławą Broad Peak?
No cóż, zapewne sam bym go nie wybrał, ale na tę wyprawę zaprosił mnie Ryszard Pawłowski, z którym jestem zaprzyjaźniony. Dla niego Broad Peak również był pierwszym ośmiotysięcznikiem, który zdobył w 1984 roku, i na którym postanowił zakończyć swoją przygodę z Karakorum w 2022. Wyprawa ta była więc dla niego swoistym benefisem, na który zaprosił przyjaciół, w tym mnie. A gdy Ryszard zaprasza, to nie można odmówić... (śmiech)
Domyślam się jednak, że Ryszard nie zaprosił żółtodzioba...
Nie, choć to był tylko mój debiut na ośmiu tysiącach. Po górach chodziłem od dawna, lecz turystycznie i po szlakach. Natomiast intensywnie zacząłem wspinać się w 2009 roku. Wróciłem wówczas do Polski po wielu latach pracy w Brukseli, pisałem doktorat i wtedy przez przypadek wpadło mi w ręce sześć książeczek cyklu "Polskie Himalaje". Pięknie ilustrowane, z załączonymi płytami DVD, zachwyciły mnie i przewróciły mój świat. Skończyłem kurs skałkowy, taternicki, potem taternicki zimowy i zacząłem wyjeżdżać. Byłem już w takim wieku, że postanowiłem się nie rozpraszać, tylko cały czas wolny przeznaczać na góry.
Ile miałeś wtedy lat?
31… Po głowie wciąż chodził mi tytuł znanej książki Marcela Prousta "W poszukiwaniu straconego czasu". Żałowałem, że nie zacząłem wspinać się wcześniej. W górach jednak duże znaczenie ma wytrzymałość, która jest lepsza w wieku dojrzałym. Młodsi wspinacze są wprawdzie sprawniejsi i szybsi, ale w górach to nie wszystko. U mnie każdy trening miał służyć górom: siłownia, schody z plecakiem, joga czy ścianka. Wspinałem się w skałkach, na lodospadach, w Tatrach i górach wysokich, latem i zimą. Wyjeżdżałem w Alpy, Andy, Pamir, Tienszan, Himalaje. Broad Peak był więc kulminacją doświadczeń, które zebrałem w niższych górach, a moja droga do tego była długa i czasochłonna. Teraz coraz więcej osób zdobywa sześcio-, siedmio-, a nawet ośmiotysięczniki na skróty. Ludziom brakuje cierpliwości, chcą mieć wszystko tu i teraz, a pieniądze, którymi dysponują pozwalają im na to. Nigdy nie zdecydowałbym się na taką drogę, niezależnie od stanu konta. Brak umiejętności w sytuacjach krytycznych może skończyć się dramatycznie, zresztą nie tylko w górach najwyższych. Orla Perć na dobry początek urlopu też może mieć fatalne zakończenie...

Zdjęcie z archiwum Bartłomieja E. Nowaka
Dlaczego zatem na swój pierwszy ośmiotysięcznik poszedłeś bez tlenu i tragarzy wysokościowych? Czy to nie nazbyt ryzykowne?
Dla mnie chodzenie z tlenem jest nieetyczne, jak doping w sporcie. Z tlenem organizm czuje się jak dwa tysiące metrów niżej, sen jest lepszy, a ryzyko odmrożeń mniejsze. A ja chciałem zdobyć Broad Peak w czystym stylu, o własnych siłach, a więc także bez tragarzy. Nie wyobrażałem sobie, aby ktoś miał dźwigać mój namiot.
Jak przebiegała Wasza wyprawa?
Zaczęła się od przejazdu Karakorum Highway. To droga znana z tego, że pochłonęła więcej ofiar, niż same góry, w które prowadzi. Z jednej jej strony bowiem łatwo osunąć się do rzeki, a z drugiej mnóstwo kamieni spada z góry. Wielokrotnie musieliśmy zatrzymywać się, aby udrożnić przejazd, a raz lawina kamienna spadła obok naszego auta. W Skardu sformowaliśmy karawanę pieszą, z którą po czterech dniach marszu dotarliśmy do bazy na 4850 m n.p.m.. Z namiotu miałem tam widok na K2. A ten pękał w szwach od moich książek, których na każdą wyprawę biorę wielką torbę. Czytam dużo i w każdej wolnej chwili, a ponieważ nie ma tam zasięgu, to na lekturę miałem sporo czasu.
Słyszałem jednak, że do bazy pod K2 i Broad Peak internet doprowadzono kablem...
Owszem, lecz podczas naszej wyprawy był akurat zerwany, co zupełnie mi nie przeszkadzało. Mogłem czytać i nie zaglądać do sieci.
A co to były za książki?
O górach, o historii oraz o polityce międzynarodowej, którą wykładam, więc interesuje mnie szczególnie.
Do wyższych obozów też dźwigałeś tę bibliotekę?
Nie, tam już zabrałem tylko Kindle'a. Zresztą niewiele brakowało, a wziąłbym go także na szczyt, lecz przed samym atakiem koledzy przeczesali mi plecak i wyrzucili wszystko, co uznali za zbędne.
Wyruszamy zatem z bazy...
Wraz z kolegami - Markiem Szwalecem i Marcinem Haremzą - tworzyliśmy zespół, który jako pierwszy wynosił najcięższy sprzęt - namiot, ekwipunek biwakowy, liny. Na stokach Broad Peak, w obozie I i II jest bardzo mało miejsca na rozstawienie namiotów, dopiero w trójce nie ma z tym problemu. Co więcej, w pierwszym, agencje korzystające z usług Szerpów rozstawiły tyle namiotów dla swoich klientów, że dla nas nie został już nawet skrawek wygodnej przestrzeni. Rozbiliśmy się więc niewygodnie. Niestety, agencje zawłaszczają wszystko. Spędziłem tam noc, bo taką mam zasadę, że nie wracam od razu, lecz zostaję na kilkanaście godzin dla aklimatyzacji. Zresztą powrót z "jedynki" do bazy zaraz po wyniesieniu sprzętu jest niełatwy, gdyż już od godziny 10 po ścianie wszystko spływa. To niesamowite, że na tej wysokości robi się tak ciepło. Jeszcze kilka lat temu tego nie było.
Ocieplenie klimatu?
Szokujące! Wyobraź sobie, że w bazie kilka razy padał deszcz. Deszcz na blisko 5000 metrów! Śnieg rozumiem, ale deszcz? Ryszard własnym oczom nie wierzył, a on przecież - jak nikt z nas - mógł porównać. Ocieplenie jest też niebezpieczne dla wspinaczy, bo powoduje intensywne wytapianie kamieni, które spadając z dużej wysokości stanowią poważne zagrożenie.
Co dalej?
Po naszym zespole szedł drugi, potem trzeci i tak sukcesywnie zdobywaliśmy wysokość, stawiając oraz wyposażając obozy i budując przy tym aklimatyzację. Dawniej rozbijano jeszcze obóz IV na 7400 m n.p.m., ale teraz większość wypraw poprzestaje na trójce (ok. 7000 m n.p.m.) i stamtąd atakuje szczyt. My postąpiliśmy tak samo. Równolegle z naszą wspinała się wyprawa Beskid Expedition Team, której uczestnik Bartek Ziemski, nie tylko wszedł na wierzchołek, ale też zjechał stamtąd na nartach - bardzo miły facet.
Jak przebiegał Wasz atak szczytowy?
Dość długo czekaliśmy na okno pogodowe, więc w pierwszej sprzyjającej chwili wyruszyliśmy z Rafałem Fronią do góry. W obozie trzecim, w noc poprzedzającą atak, dopadła mnie biegunka... W Pakistanie o sensacje żołądkowe bardzo łatwo, gdyż organizm różnie reaguje na inne jedzenie, wodę, bakterie i wielu wspinaczy przechodzi to ciężko. Ja stosowałem probiotyki, które do ostatniej chwili przed startem skutecznie chroniły mnie przed dolegliwościami. Pech chciał, że pojawiły się właśnie wtedy. Rafał wyszedł więc z namiotu przede mną, tuż po północy, bo ja musiałem jeszcze... zrobić swoje... Wyruszyłem godzinę później.
O pierwszej w nocy?
Tak, nie udało mi się dogonić Rafała, bo kilka razy musiałem się zatrzymać i załatwić, co wcale nie jest tam łatwe. Odcinek jest bowiem dosyć stromy. Za każdym razem musiałem wykopać platformę, a to wymagało czasu. Biegunka powodowała też, że się odwadniałem. Dodatkowo pech chciał, że w nocy zapodziałem gdzieś w namiocie zakrętkę od dużego termosu, więc na całe wyjście został mi tylko jeden i to mały. Tym razem wyjątkowo też marzłem, zazwyczaj bowiem ubieram się lekko, ponieważ mój organizm podczas intensywnego marszu wytwarza bardzo dużo ciepła. Teraz jednak częste przystanki i brak gorącego napoju w termosie poważnie mnie wyziębiły. W końcu jednak dotarłem do przełęczy Broad Col (7900 m n.p.m.), skąd rozpoczyna się mozolne podejście na Rocky Summit, czyli wierzchołek poprzedzający Broad Peak.
Bywa mylony z głównym szczytem...
Tak, Maciek Berbeka wszedł na Rocky Summit, myśląc, że jest na głównym szczycie... Nota bene samą grań Rocky Summit tworzy szereg wierzchołków, z których każdy kolejny wygląda na najwyższy i za którym pojawia się następny... Chyba z dziesięć razy wchodziłem na szczyt, przekonany, że to już Rocky Summit, gdzie okazywało się, że jeszcze czeka mnie kolejne podejście. Był to też odcinek bardzo słabo zaporęczowany, przede mną, w samym tylko 2022 roku zginęły tam trzy osoby. Grań jest tam bowiem wąska, trochę jak na Orlej Perci, ale na wysokości 8000 metrów. Do tego dochodzi sporo nawisów śnieżnych. Na tej grani 2013 roku zamarzł Tomek Kowalski.
Widziałeś ciało?
Tak, odwiedziłem Tomka, Jacek Berbeka przeniósł go niedaleko [to było kilkanaście miesięcy przed tegoroczną wyprawą, która pochowała Tomka – red.]. Dodatkowe zagrożenie stanowią tam nawisy śnieżne, które mogą niespodziewanie załamać się pod ciężarem człowieka. Koledzy, którzy szli ze mną w pierwszej trójce i rozstawiali obozy, się wycofali. Stwierdzili, że ryzyko jest zbyt duże. Nawet sam Denis Urubko, dwa dni przede mną, zrezygnował w trakcie ataku szczytowego. Zresztą podczas mojego ataku dwukrotnie uciekała mi świadomość, zasypiałem w marszu. Myślę, że spowodowane to było odwodnieniem. Postanowiłem, że jeżeli powtórzy się to po raz trzeci, to zawrócę.
Ale nie powtórzyło się?
Nie i w końcu zdobyłem Rocky Summit (8028 m n.p.m.), a trzy kwadranse później - sam Broad Peak (8051 m n.p.m.). Za Rocky Summit szedłem już po stoku - najdalej od grani, jak to tylko było możliwe. Wprawdzie nie widziałem przez to malowniczej strony chińskiej, ale też nie ryzykowałem. Na grani szczytowej minąłem wracającego już Rafała Fronię.
Na szczycie rozwinąłeś flagę Unii Europejskiej...
Nie tylko, bo najpierw polską, ale w świat poszło zdjęcie z flagą unijną. Ja zresztą na wszystkie wyprawy zabieram ze sobą te dwie flagi. Uważam, że są wyrazem mojej tożsamości - jestem Polakiem i Europejczykiem. Okazało się, że to było pierwsze wejście z flagą Unii Europejskiej na szczyt ośmiotysięczny, bez tlenu i bez tragarzy. Co ciekawe, dawniej, na historycznie pierwsze wejścia na ośmiotysięczniki, obok narodowej, zabierano też flagę ONZ. Tydzień po zejściu, w Skardu, gdzie po raz pierwszy miałem dostęp do internetu, opublikowałem w mediach społecznościowych to zdjęcie z flagą unijną, dołączając pozdrowienia dla pani Krystyny Pawłowicz.
Dlaczego akurat dla niej?
Bo kiedyś powiedziała, że flaga Unii Europejskiej, to „szmata”. Pani Krystyna odpowiedziała mi, że jestem "bezpaństwowcem". Ponieważ jednak pani Krystyna ma w mediach o wiele większe zasięgi niż ja, to zrobiła mi doskonałą reklamę. Informacja o mojej wyprawie się rozeszła. W efekcie zgłosili się do mnie dwaj sponsorzy, którzy zaproponowali wsparcie kolejnej wyprawy, o której wtedy jeszcze w ogóle nie myślałem... (śmiech)
Pod warunkiem, że zabierzesz ze sobą tę unijną flagę?
Nie, tę flagę, oprócz tego, że pani Pawłowicz ją rozsławiła, podpisała też przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola. Wspólnie z prof. Danutą Hübner, która wprowadzała Polskę do Unii, przekazaliśmy tą flagę na licytację WOŚP.
Wróćmy jeszcze na Broad Peak...
Bardzo długo schodziłem ze szczytu. Śnieg na plateau był bowiem bardzo grząski z powodu słońca, które tego dnia wyjątkowo mocno grzało. Zapadałem się, sondowałem każdy krok, bo pod śniegiem mogła kryć się szczelina. W obozie III byłem dopiero o godzinie 22, czyli po blisko dobie od wyjścia. Rafał Fronia zdążył już ogłosić w sieci, że zdobył szczyt, ale nie wspomniał nic o mnie. Moi najbliżsi, którzy wiedzieli, że wspinaliśmy się razem, wpadli w popłoch. Nie spali całą noc i dopiero nazajutrz, gdy Rysiek Pawłowski napisał także o mnie, odetchnęli z ulgą.
Co - poza znajomością z panią Krystyną Pawłowicz - dała Ci wyprawa na Broad Peak?
Raczej konfrontacją, niż znajomością… (śmiech). Dzięki górom jestem lepszym człowiekiem. One pozwalają mi zachować równowagę i wyrabiają duży dystans do problemów, z którymi spotykam się na co dzień na nizinach. Tu, jak nigdzie, obcuję z przyrodą i wszystkimi żywiołami, ale też bardzo cenię sobie partnerstwo. Góry nauczyły mnie więc odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka - także na nizinach.
A co góry Ci zabrały?
Z pewnością miałbym już habilitację gdyby nie góry... (śmiech). Poświęciłem im bowiem mnóstwo czasu i to nie tylko w trakcie wypraw, bo staram się być jak najlepiej przygotowany. Trenuję miesiącami i mam specjalny program, pozwalający osiągnąć szczyt formy podczas wyprawy. Góry pochłonęły też mnóstwo moich prywatnych funduszy. A w końcu - last, but not least - każdy mój wyjazd bardzo przeżywają najbliżsi. Martwią się o mnie i te koszty rodzinne są nie do oszacowania. Nie pomaga tłumaczenie, że dużo większe jest ryzyko, iż zginę w wypadku samochodowym na polskiej drodze, niż w górach.
Wspomniałeś o sponsorach, którzy zgłosili się znienacka... Skorzystasz z tej sposobności, czy pierwszeństwo przyznasz habilitacji?
Najchętniej złapałbym za ogon wszystkie sroki... (śmiech). Myślę, że jednak najpierw skończę książkę.
O wyprawie?
Nie, habilitacyjną, o stosunkach międzynarodowych. Piszę ją po angielsku, mam dobrego wydawcę, połowa jest już gotowa.
A gdy już będzie gotowa?
To wybiorę się na Alpamayo. Od dawna chciałem tam pojechać, a ten szczyt ma dla mnie jeszcze jeden szczególny atut: można go zdobyć latem, gdy nie prowadzę wykładów. Kusi mnie też inna wizja. Podczas jednego z festiwali górskich, organizatorzy - nie wiedzieć czemu - zatytułowali mój występ "W pogoni za Śnieżną Panterą". Wprawdzie od razu sprostowałem, że ja za niczym nie gonię, bo droga ważniejsza jest od celu, ale ta Śnieżna Pantera jest ciekawym pomysłem...
Śnieżna Pantera, czyli pięć siedmiotysięcznych szczytów w Pamirze i Tienszanie.
Tak, zdobyłem na razie trzy z nich. Co ciekawe, po zejściu z Piku Korżeniewskiej dostałem certyfikat, na którym widniała zupełnie inna nazwa szczytu...
Pomyliłeś się?
Ależ skąd! Okazało się, że nazwa została właśnie zmieniona. Nie miałem o tym pojęcia, można więc powiedzieć, że nie wiedziałem, jak nazywa się góra, na którą wchodzę... (śmiech). Teraz się na tym obszarze sporo derusyfikuje. Cóż, to przykład na to, jaki polityka ma wpływ na góry i jak góry zmieniają się nie tylko wraz ze zmianami klimatu, czy metod pomiarów. Przykładem jest choćby żenujące wykreślenie Messnera i Kukuczki z Księgi Rekordów Guinnessa. To taka próba rewizji historii z dzisiejszej perspektywy, co jak wiemy ze świata nauki, jest oczywistym błędem. Nie wolno robić takich rzeczy.
Zabierzesz ze sobą flagę Unii Europejskiej na następną wyprawę?
Zdecydowanie! Niezależnie od tego, czy na Alpamayo, czy w Tienszan. I polską oczywiście też.
Bartłomiej E. Nowak
Politolog, dr nauk ekonomicznych, wykładowca stosunków międzynarodowych na Akademii Finansów i Biznesu Vistula. Ma 45 lat, mieszka w Warszawie. Taternik i alpinista, uczestniczył w wyprawach w Himalaje, Karakorum, Pamir, Tienszan oraz Andy.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie