Dobrze pamiętam Żleb Kulczyńskiego. Początkowo wyglądał jak straszna zjeżdżalnia, ale gdy zaczęłam nim iść, to złudzenie całkowicie minęło. A naprawdę ekscytujące było przejście przez słynną szczelinę na Granatach – opowiada Weronika Bonecka.
Na co dzień zajmuje się marketingiem, ale jej pasją są góry. Kocha je wszystkie: nieważne czy niskie, czy wysokie, Tatry, Beskidy czy Sudety. Jest entuzjastką via ferrat, szlaków długodystansowych i zwykłych spacerów. W naturze odnajduje spokój i szczęście. O przejściu słynnego szlaku Weronika Bonecka opowiada w ten sposób:
Orla Perć nie jest moim największym osiągnięciem w Tatrach, ale na pewno najlepiej ją wspominam! To był pierwszy raz na tak trudnym szlaku, chociaż dzięki regularnej wspinaczce na ściance czułyśmy się z koleżanką Sandrą dobrze przygotowane. Spałyśmy na podłodze w korytarzu Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Ludzi było wtedy tak wielu, że niektórzy kładli się na schodach. Co chwilę ktoś deptał nasze „łóżko” złożone z dwóch koców. Najbardziej zapadł mi w pamięć facet, który tak szeleścił materacem, że nie można było zasnąć.

Z początku chmury były niepokojąco nisko, ale na szczęście się przejaśniło. Z każdym kolejnym krokiem byłam coraz bardziej zauroczona Tatrami. Na Zawrat dotarłyśmy około godziny 8. Mimo sporej lufy nie miałam lęku wysokości i czułam się komfortowo. Kiedy zbliżałyśmy się do legendarnej drabinki na Koziej Przełęczy czułam nerwy. Dużo osób nią straszyło, ale kiedy przyszło co do czego, było dobrze. Najbardziej stresowało mnie to, że dużo osób czekało w kolejce.
Przez pewien czas szłyśmy za starszym panem, który nie chciał nas przepuścić. W pewnym momencie zrzucony przez niego kamień przeleciał tuż obok naszych głów. To przypomniało nam, jak ważne jest w takim miejscu noszenie kasku. Przez większość trasy miałyśmy dosyć ładną, słoneczną pogodę, aż tu nagle Kozi Wierch i mleko. Zrobiłyśmy sobie tam zasłużoną przerwę.

Dobrze pamiętam Żleb Kulczyńskiego. Początkowo wyglądał jak straszna zjeżdżalnia, ale gdy zaczęłam nim iść, to złudzenie całkowicie minęło. Naprawdę ekscytujące było przejście przez słynną szczelinę na Granatach. Krzyżne przyniosło mieszankę emocji — dużo szczęścia, spełnienie i trochę smutku, że już koniec. Chociaż trasa jest wyjątkowo piękna widokowo, to momenty wspinaczki były moimi ulubionymi. Największą frajdę sprawiły mi wszystkie łańcuchy, kominki i drabinki. Na zejściu nogi zaczynały mi już dawać się we znaki, ale Sandra skakała i biegła jak kozica. Nie miałam wyboru i musiałam ją gonić.
W schronisku czekały na nas zasłużone nagrody: prysznic, jedzenie, piwo i spanko. Po takiej wyprawie kąpiel to coś niesamowitego, a jedzenie — co by to nie było — smakuje najlepiej. Wieczorem na ławce przed schroniskiem podziwiałyśmy piękny zachód słońca, a później gwieździste niebo. Nazajutrz obudziłam się z okropnymi zakwasami w udach i ledwo schodziłam po schodach. Nie przeszkodziło nam to jednak, żeby wrócić do Zakopanego przez Szpiglasowy Wierch.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie