Z ukochanymi od młodzieńczych lat Tatrami mam tylko jeden, aczkolwiek z każdym rokiem coraz poważniejszy problem – tłumy na szlaku. Istnieje co prawda kilka sposobów, aby ich uniknąć, jednak latem o to niebywale trudno. Mimo to zawsze przed wyjściem na trasę łudzę się, że jednak nie będzie tak źle.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06/2020.
[middle1]
W Tatry staram się uderzać przede wszystkim późną jesienią oraz zimą. Przełom tych ulubionych przeze mnie pór roku to wciąż najmniej popularny powszechnie czas wybierania się na tatrzańskie szlaki. Nic w tym dziwnego - pogoda wybredna, zwykle sporo śniegu, krótki dzień. Ma to jednak swoje uroki. Jednym z nich jest właśnie to, że można na trasie nie spotkać dosłownie nikogo.
Na razie jednak do przełomu jesieni i zimy daleko, a z nieba leje się żar. Górski nałóg nie pozwala spokojnie spać, trzeba więc ruszyć gdzieś wyżej i turystycznie się powspinać. Złapać jakieś żelastwo, naładować życiowe baterie pięknymi panoramami.
Spoglądając jednak na to, co dzieje się na szlakach, w kolejkach do kolejek i na parkingach, trudno o optymizm. Mogę jednak zastosować dwa proste i w sumie dość oczywiste triki - ruszyć w góry dosłownie o świcie oraz wybrać mniej popularną trasę. A to już większe wyzwanie.

Szlak w stronę Żlebu Kulczyńskiego z widokiem na Kozi Wierch. Zdjęcie Kuba Witos
Po kilku godzinach snu w pensjonacie przed Kuźnicami, spakowaniu plecaka i wrzuceniu w słuchawki energetycznej muzyki (dziś Archive!), ruszam tuż przed godziną czwartą w stronę Jaworzynki. Pędzę szybko, jakby z obawy, że zaraz rzucą się w moją stronę tłumy turystów, którzy będą towarzyszyć mi do Murowańca, potem nad Czarny Staw, a może i dalej.
Wbiegam na żółty szlak i po raz nie wiadomo który zastanawiam się, dlaczego zawsze od 35 lat w tę stronę idę Jaworzynką, a nie przez Boczań. Nie pytajcie mnie. Ludzie chyba dzielą się po prostu na tych, co wchodzą Jaworzynką i wracają przez Boczań i tych, którzy wybierają dokładnie odwrotny wariant. Ale, ale… ja dziś nie mam w planach tędy wracać! Jakie o tej porze głupie rzeczy człowiekowi do głowy przychodzą, to naprawdę szkoda gadać.
Padło dziś na klasyczną drogę, choć nieco zmodyfikowaną. Bo nie będę szedł do Piątki ani przez oczywisty Zawrat, ani przez Kozią Przełęcz - wszak to dwie najpopularniejsze przeprawy. Wybieram wariant nieco kombinowany, być może nawet naokoło, ale za to z jaką wspinaczką i jakimi widokami! Cud, miód!
Dzień jeszcze młody, wkoło ani żywej duszy. Jaworzynka o tej porze jest cudowna - nad polaną unosi się lekka mgła. Pamięć przywołuje pierwsze tędy wycieczki przed 30 laty, gdy dolina wydawała mi się nieskończenie długa, a podejście na Przełęcz między Kopami (1499 m n.p.m.) wspinaczką ponad moje możliwości. Dziś przebiegnięcie Jaworzynki zajmuje mi pół godziny. Skręcam teraz w prawo i pnę się mocniej w górę. Wielokrotna lektura “Tatr Polskich” Józefa Nyki przypomina, że jest to stara górnicza droga, która prowadziła do najwydajniejszych wyrobisk rudy żelaza założonych w drugiej połowie XVIII wieku.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 76% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie