Mam taką teorię, że w górach, tak samo jak podczas jazdy samochodem, przeciętnemu Polakowi włącza się tryb „wojna”. Tylko że tu nie ma wygranych, można liczyć jedynie na straty.
Tytułowe określenie można usłyszeć z ust dziadersów, do których sam już niestety się zaliczam. Przylgnęło ono do kawalerii II Rzeczpospolitej i niestety stało się synonimem brawury i niskich kompetencji. Tymczasem działania ułanów charakteryzowały się łatwością przemieszczania i świetnym wyszkoleniem. Niesprawiedliwie przypisywano im szarże na niemieckie czołgi, a przecież oddziały kawalerii miały podobne zadania jak piechota, różnica polegała na szybkości, z jaką konni poruszali się na polu walki. Skąd to nagłe zainteresowanie ułanami w górskim czasopiśmie turystycznym?
Obserwując to, co się dzieje w górach i śledząc doniesienia z akcji ratowniczych, staram się dociec pobudek, jakimi kierują się ludzie, wychodząc na samobójcze misje. Pierwsze, co wówczas przychodzi mi do głowy, to właśnie sformułowanie ułańska fantazja. Ale przecież ułani, jak wspomniałem, byli doskonale wyszkoleni oraz cechowali się szybkością. A współcześni turyści nie mają umiejętności, nie wiedzą, gdzie są i nie mają świadomości niebezpieczeństw, jakie na nich czyhają.
Jeśli ktoś zamierza zaprzeczyć, to przytoczę raport z niedawnej wyprawy TOPR-u po śmiałka, który zamierzał zdobyć najwyższy szczyt Polski. „O godz. 1:30 w nocy zakończyła się wyprawa ratunkowa po samotnego turystę, który utknął w rejonie tzw. “Kamienia” w drodze na Rysy. Nieprzygotowany mężczyzna (brak planowania, raków, abc lawinowego oraz odpowiedniej odzieży) poprosił o pomoc w zejściu ok. godz. 19.” Można się zastanawiać, co w głowie ma ktoś, kto wybiera się zimą w góry kompletnie nieprzygotowany? Czy zainspirował się konną szarżą na niemieckie czołgi? Jak wiemy takie historie nie miały miejsca i istnieją wyłącznie w wyobraźni osób niedoinformowanych.
Nie jestem w stanie zrozumieć sposobu myślenia kogoś, kto bez elementarnej pokory wkracza w obce sobie środowisko. Ktoś może orzec, że to pojedynczy przypadek, wybryk kogoś, kto trafił na stoki Rysów z innej planety. Niestety takie obrazki są powszechne, a okoliczności tragicznej lawiny pod Przełęczą Kondracką dowodzą, że jest bardzo, ale bardzo źle. Pominę skandaliczny fakt przeszkadzania ratownikom na lawinisku, a skupię się na tym, co opisał świadek wypadku, ratownik TOPR-u Andrzej Maciata.
„Jako świadek lawiny (obserwowałem ją z Polany Kondratowej) oraz jako osoba, która około półtorej godziny wcześniej przestrzegała jej uczestników przed wyjściem w tamten rejon…” – pisze Maciata. Po dość szczegółowej analizie warunków lawinowych i opisie wypadków ratownik raportuje: „Żaden z uczestników nie posiadał odpowiedniego sprzętu lawinowego. Z rozmów, które przeprowadziłem z nimi, ostrzegając o zagrożeniu, stanowczo mogę twierdzić, że nie posiadali również elementarnej świadomości zagrożeń, jakie niesie ze sobą zima w górach.”
Napiszę to raz jeszcze, ratownik zauważył, że turyści zmierzają w teren szczególnie niebezpieczny. Widząc, że nie mają wyposażenia i wiedzy, ostrzega ich. A ci zwyczajnie go ignorują i idą dalej ufając… nie do końca wiem czemu.
Powtórzę też, że ułani doskonale wiedzieli, co robią, a osoby podążające na Przełęcz Kondracką wykazali się - nie zawaham się użyć tego słowa - głupotą. Dla normalnie myślącego człowieka ostrzeżenia o zagrożeniu życia przekazane przez profesjonalistę odniosłyby właściwy skutek. Stało się inaczej.
Mam taką teorię, że w górach, tak samo jak podczas jazdy samochodem, przeciętnemu Polakowi włącza się tryb „wojna”. Tylko że tu nie ma wygranych, można liczyć jedynie na straty. W przypadku lawiny dla jednego z turystów wycieczka skończyła się tragicznie. Pozostali mieli niebywałe szczęście, tak zresztą jak wiele osób, które mam okazję obserwować w Tatrach o każdej porze roku. Fakt, że wypadków jest tak mało, można tłumaczyć wyłącznie tym, że jakaś siła wyższa ma w swojej opiece turystów.
Od pewnego czasu twierdzę, że obecne pokolenie jest stracone. Ogromne zainteresowanie i frekwencja na szkoleniach oraz kursach turystyki w żaden sposób nie przekłada się na spadek liczby wypadków. Moim zdaniem musi minąć dużo czasu i wydarzyć się wiele rzeczy, by obecne dzieci, a może dopiero ich dzieci miały chociaż świadomość górskich niebezpieczeństw.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie