Reklama

Grzegorz Kłak - Niewidomy Zdobywca Korony Gór Polski


Grzegorz Kłak to pierwszy niewidomy, który zdobył Koronę Gór Polski. W rozmowie z Kubą Polanowskim opowiada o swojej pasji do górskich wędrówek i determinacji, by przekraczać własne granice.


Nie widzę żadnych przeszkód

 

Straciłeś wzrok, gdy miałeś 24 lata. Wtedy podczas ćwiczeń wojskowych zbyt wcześnie eksplodował materiał wybuchowy. Jak wyglądało Twoje życie przed wypadkiem? 

Bardzo podobnie, utrata wzroku nie zmieniła mojego charakteru. Byłem i jestem tą samą osobą - z marzeniami i chęcią do życia. Przedtem byłem bardziej samodzielny, ale też lubiłem przyrodę. Obcowanie z nią przynosiło mi dużą satysfakcję. Skończyłem technikum mechaniczne i pracowałem w zawodzie. Później - ze zrozumiałych względów - musiałem zmienić zawód. Wybór padł na masaż. Mam dużo kontaktów z ludźmi, a przy okazji mogę nieść pomoc innym.

A po wypadku? 

Ludzie wciąż widzieli we mnie iskrę do poznawania świata i próbowania nowych rzeczy. Nie siedziałem zamknięty w domu, tylko byłem otwarty na wszystko. Wziąłem np. udział w zajęciach golfa dla niewidomych, które prowadził mój znajomy. Na początku miałem wątpliwości, czy nie będę wyglądał jak małpa machająca kijem…. Jednak szybko się okazało, że całkiem nieźle to nam szło. Trenowaliśmy dwa lata i ostatecznie wystartowałem w czterech turniejach z osobami widzącymi. Nigdy nie byłem ostatni! (śmiech) To był nasz wielki sukces. Poza tym zostałem przekonany przez pewnego właściciela awionetki, żeby polecieć nią jako pasażer. W trakcie lotu pilot zachęcił mnie, bym polatał chwilę samemu... Oczywiście on równocześnie też trzymał drążek, a samolot reagował bardzo delikatnie, ale można powiedzieć że prowadziłem samolot (śmiech). 

Od małego jeździłeś w góry? 

Nie, z naturą obcowałem w okolicy, czyli na ziemi lubuskiej, najbardziej zalesionym województwie w Polsce. Czekałem na góry, marzyłem o nich, bardzo mi się podobały. W wojsku trafiłem do jednostki w Jeleniej Górze. Z okna widziałem Śnieżkę, a z poligonu panoramę Karkonoszy. Wypadek wstrzymał na pewien czas górskie marzenia. Dopiero kiedy poznałem Magdę, to zaczęliśmy jeździć wspólnie.

 

 

Pierwsza była Śnieżka

 

Opowiedz o Waszym pierwszym wspólnym wyjściu w góry.

Magda zawsze wiedziała, że myślałem o górach. Pewnego razu po prostu postanowiliśmy spróbować. Pojechaliśmy w nasze “domowe” Karkonosze. Pierwsze było od razu wejście na Śnieżkę. Przekonaliśmy się wtedy, że to nie było trudne wyzwanie. Tak, była obawa, czy damy radę, ale okazała się zupełnie niepotrzebna. Szliśmy w normalnym tempie, zgodnie z czasówką. Zapaliło to w nas iskrę, żeby realizować dalsze górskie plany. Jeździliśmy najpierw w Sudety, a dopiero później od kuzynki Agnieszki usłyszeliśmy o Koronie Gór Polski (KGP). Od początku żywo zainteresowałem się tematem. Kiedy wspomniałem o tym Magdzie, to nie było wielkiej dyskusji. Powiedziała: - Jasne, róbmy to. 

Jak przygotowujecie się do wędrówek?

W zasadzie decyduje logistyka. Kiedy pojechaliśmy w Kotlinę Kłodzką, zdobyliśmy wszystkie okoliczne szczyty należące do KGP w tydzień. Później poruszaliśmy się na wschód - w Beskidy, Pieniny i Bieszczady. Planowaliśmy nasze wypady w taki sposób, by w okolicy były góry. Jak już wiedzieliśmy, że będą dobre warunki, to w internecie szukaliśmy informacji o szlakach. Zależało nam na tych trudniejszych i ładniejszych. Bo ja zawsze chciałem iść z najładniejszymi widokami (śmiech). Wiele osób pewnie zapyta: po co, skoro i tak nie widzisz? Ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Chciałem nimi chodzić, bo ze mną szły moje oczy w postaci Magdy. Oprócz tego nie przygotowujemy się jakoś specjalnie. Jesteśmy oboje osobami o dobrej kondycji fizycznej.

 

 

Magda jest malarką

 

Jak Magda opowiada Ci widoki?

Ona jest malarką, a moja wyobraźnia białym płótnem. Magda ma niesamowitą umiejętność opisywania widoków. Pomaga mi też to, że mam bujną wyobraźnię i pamiętam doświadczenia sprzed wypadku. Dopytuję ją o szczegóły: czy cień pada na góry, czy rosną na niej drzewa, czy ma łysy wierzchołek itd.? Później opowiadam pacjentom o naszych wędrówkach. Kiedy sami odwiedzają te miejsca, a po czasie wracają do gabinetu, to dziwią się, że znam te widoki tak dobrze. Ja bardzo lubię te opisy, i to nie tylko gór. Zawsze ciekawi mnie np. zachodzące albo wschodzące słońce, mgła czy chmury spływające z gór. Jeździmy też na takie wzgórze pod Gorzowem Wlkp. oglądać wschód księżyca. Magda opisuje jego rozmiar, kolor, podświetlane przezeń chmury. Nieraz muszę ją wyciągać, żebyśmy pojechali (śmiech), i czekam aż będzie opowiadać. Osoba niewidoma też może kochać widzieć - oczami wyobraźni. 

Jak z Magdą komunikujecie się na szlaku? 

W górach musimy utrzymywać stałą komunikację. Jest dynamicznie, warunki i teren się zmieniają, a ja muszę szybko się orientować. Wypracowaliśmy więc wspólny język szybkich komend. Magda mówi więc precyzyjnie, np. “wysoki kamień”, “szczelina”, “korzenie”, “nisko głowa”, albo “ani kroku w lewo, ani kroku w prawo” (śmiech). Po tym ostatnim mocno pracuje moja wyobraźnia. Tam jest może jakaś przepaść, a może woda, błoto. Zawsze się pilnuję, by tego kroku nie zrobić. Śmieszne sytuacje zdarzają się choćby w lesie czy kosodrzewinie. Idę pół kroku za Magdą, w jednej ręce mam kij, drugą trzymam jej dłoń. Czasami dostanę zahaczoną gałęzią w twarz. Wtedy Magda daje sygnał: - Idziesz?!. Zaciskam zęby i mówię: - Idę! (śmiech). Trudność stanowi też przekraczanie potoków. Magda pokazuje mi kijem, gdzie postawić krok, ale nie zawsze jest on dobrze wycelowany. Czasami jest za długi, czasami za krótki, albo postawiony obok kamienia. Wtedy muszę iść dalej często z mokrym butem.

 

Kij spod Ślęży moim przyjacielem

 

Zdarzały się Wam niebezpieczne sytuacje?

Wybierając trasy zawsze unikamy ryzyka. Kalkulujemy tak, by było bezpiecznie. Mamy duży szacunek i pokorę do gór. Nie było zatem góry, na której by wiało grozą. Zdarzały się jednak mocno wyczerpujące przejścia. Niemiłosiernie sponiewierał nas szlak Otargańców. Winowajcą była niedokładna mapa. Kiedy schodziliśmy z Raczkowej Czuby (2194 m n.p.m.), a droga prowadziła co chwilę do góry i w dół, to drżały mi nogi ze zmęczenia. Do dzisiaj Magdzie się do tego nie przyznałem... Później przechodziliśmy jeszcze przez wiatrołomy, mijając drzewa górą albo dołem. To nas wymęczyło kompletnie. Na końcu Magda powiedziała: - Zostaw mnie już! (śmiech). Szczęśliwie jednak, nigdy nie spotkała nas niebezpieczna sytuacja. Aragac [najwyższy szczyt Armenii, 4090 m n.p.m.] był trudniejszy ze względu na zimowe warunki, silny wiatr i źle oznakowaną trasę. Byliśmy mocno zmęczeni, ale szczęśliwi!

Gdzie jeździcie najczęściej?

W tej chwili trochę czujemy, że zdradzamy nasze Karkonosze (śmiech). Planując wyjazdy podporządkujemy się celom z Korony Sudetów i Diademu Polskich Gór. Ale na pewno do naszych ukochanych Karkonoszy wrócimy! Poza tym jeździmy nie tylko w góry. Zdobyliśmy Koronę Województwa Lubuskiego, czyli 14 najwyższych jego wzgórz. Uwielbiamy też zwiedzanie miejsc historycznych, oglądanie zabytków. 

Na Waszych zdjęciach ze szlaków trzymasz zawsze ten sam kij. On ma jakąś historię? 

Ten kij stał się takim moim znakiem rozpoznawczym. Jego historia rozpoczęła się pod Ślężą, bo to od niej zaczęliśmy zdobywanie Korony Gór Polski. Magda zauważyła go na szlaku z Przełęczy Tąpadła, leżał w poprzek drogi. Powiedziała do mnie: - Zobacz Grzegorz, tu leży taki kij, może Ci się przyda?. Zdziwiłem się, że był nawet dopasowany na moją wysokość! Po powrocie do domu poobcinałem wystające sęki i oszlifowałem go papierem ściernym. Poprosiłem Magdę, ku jej zawziętemu oporowi, o pomalowanie lakierem… I to pięcioma warstwami lakieru (śmiech). Wpadłem na pomysł, żeby przyczepiać mu blaszki z wygrawerowanymi nazwami szczytów Korony. Zdobyłem z nim wszystkie 28 szczytów i nigdy mnie nie zawiódł. Na pewno będzie służył mi dalej. Nie wyobrażam sobie już chodzenia w góry bez niego. Jest dla mnie jak przyjaciel. 

 

Kopciuszki wśród cyborgów

W zeszłym roku zastanawiałeś się czy Wasz projekt nadaje się do zgłoszenia do Kolosów. W trakcie imprezy okazaliście się jednak sensacją. Zdobyliście trzy nagrody i wyróżnienia, skradliście serca publiczności i wzruszyliście do łez dziesiątki ludzi, w tym organizatora. Jakie emocje towarzyszyły Wam w wypełnionej Gdyni Arenie? 

To było jedno wielkie niedowierzanie i przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Ciężko nam było zrozumieć, że nasza historia dotknęła tyle osób, zagrała na ich strunach wrażliwości. To poruszenie było dla nas największą nagrodą. Przy łzach reszta była tylko dodatkiem. Czujemy, że ogromne znaczenie ma fakt, że zrobiliśmy to razem. Ludzie jednym tchem opowiadali o swoich problemach, żeby zaraz później dodać, że kiedy widzieli mój uśmiech i zaangażowanie, to dawało im nową perspektywę i robiło im się lepiej.

Wasza historia szeroko rozeszła się w internecie. Kolosy to tylko spotęgowały, doszły wywiady w radiu i telewizji. Jak odnajdujecie się w tej nowej sytuacji?

Czujemy się bardzo onieśmieleni, chociaż daje nam to dużo satysfakcji i przyjemności. Cieszy nas, że w tej opowieści o chodzeniu po górach oddaliśmy ducha naszej normalności. Czuliśmy się na Kolosach jak takie płotki wśród rekinów. Magda nazywała te słynne podróżnicze osobistości cyborgami, a nas kopciuszkami. Pamiętajmy jednak, że Kopciuszek z bajki skończył pięknie, i my też! 

 

 

Dla Grzegorza nie ma rzeczy niemożliwych

 

Za Wami Korona Gór Polski i uznanie środowiska podróżników. Co dalej?

Po Kolosach słyszeliśmy: - To teraz ruszajcie w Himalaje! Ale my bardzo tonujemy wrażenia. Nie interesują nas wielkie wysokości, zostawiamy to dla innych. Takie wyprawy wymagają ogromnych nakładów finansowych, sponsorów, organizacji, załogi - to nie dla nas. Podobają się nam polskie góry i na nich się skupiamy. Tutaj wszystko jest w naszym zasięgu, ważne są tylko chęci i odpowiednia osoba do pomocy. Zależy nam na tym, żeby pokazać innym niepełnosprawnym, że takie rzeczy są możliwe. Chociaż przewrotnie, to zmotywowaliśmy o wiele więcej osób pełnosprawnych do chodzenia w góry (śmiech). Mówią, że jak Grzegorz i Magda mogą, to my też. Obecnie jesteśmy w trakcie zdobywania, a w zasadzie na półmetku, Korony Sudetów i Diademu Polskich Gór - to nasze najbliższe cele. 

Spotykasz się z jakimiś mitami o osobach niewidomych? Ludzie zadają Ci na szlaku krępujące pytania? 

To, że jesteś niepełnosprawny nie oznacza, że musisz być nieszczęśliwy. W społeczeństwie panuje stereotyp, że osobie niewidomej trzeba podstawić wszystko pod nos. Są jednak tacy, którzy podejmują życiową rękawicę i znajdują szczęście, spełnienie. Owszem, niewidomy w górach często wywołuje zdziwienie. Padają pytania: Jak pan tu wszedł?. A ja odpowiadam krótko: - Jak każdy, nogami. Moje oczy mnie przyprowadziły. Ludzie pytają też, czy czuję strach przed pójściem w góry? Nie mam w sobie tego strachu. Kieruje mną motywacja i determinacja do zrealizowania celu. To takie nasze, polskie narzekanie - bo co to znaczy, że się nie da? Da się, ale trzeba pokombinować. Żona mówi zawsze: - Dla Grzegorza nie ma rzeczy niemożliwych. 

 

Grzegorz Kłak

Miłośnik górskich wędrówek, pierwszy niewidomy zdobywca Korony Gór Polski, z zawodu masażysta. Pacjenci nazywają go magikiem, bo stawia ludzi na nogi, a znajomi lodołamaczem bo zawsze napiera do przodu.

Tekst ukazał się w wydaniu nr 03/2025

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 31/05/2025 10:26
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do