To było w czasach, kiedy nie było telefonów komórkowych. Tak, były kiedyś takie czasy i to nie wtedy, kiedy dinozaury przechadzały się po okolicy, a wiele z gór dopiero miało się wypiętrzyć.
Zatem… nie było telefonów komórkowych i dinozaurów, ale były góry i przyjaciele. A w przyjaźni chcemy dzielić się tym, co dla nas najcenniejsze. Chcemy spędzać razem czas. Rozmawiać ze sobą, a może nawet wyruszyć gdzieś przed siebie.
Była kiedyś oranżada
Namówił jeden drugiego, żeby w góry pojechać. Obaj zgodnie z planem, co by nikt ich wizji nie gmatwał, nikomu nic nie powiedzieli. Pierwszy powiedział w domu, że idzie do Drugiego. Drugi, że do Pierwszego. Plecak na plecy i przed siebie. I ruszyło dwóch takich, co jeszcze do szkoły podstawowej chodziło.
Wybrali Beskidy. Góry niewysokie, ale nader piękne. Dzień ciepły, lato już prawie, a zapach wakacji coraz nachalniej drażnił młodzieńcze nozdrza. O tym, że trzeba wziąć plecak, wiedzieli, ale co niezbędnego do plecaka to już niekoniecznie. Szmaciany plecak Pierwszego i Drugiego zawierał dwie butelki różowej oranżady. Tak, bo nie omieszkam zaznaczyć, że były kiedyś takie czasy i to nie wtedy, kiedy dinozaury przechadzały się po okolicy, a wiele z gór dopiero miało się wypiętrzyć… W tych to czasach dziecięce i dorosłe podniebienia delektowały się w upalnych chwilach, landrynkowym smakiem wielce słodzonego, bąbelkowego napoju o zakapslowanej szyjce.
[paywall]
Dalej ów plecak zawierał dwie kanapki i dużo pustego miejsca na… przygody. Dobra, plecak, picie, jedzenie są. Buty - no bo przecież nie dziurawe trampki, ciasne już korki, czy basenowe klapki. Jeden z tych dwóch był już kiedyś z rodzicami w górach. Wiedział, że but porządny musi być. Miał swoje buty w góry. Poinstruował zatem Drugiego, żeby buty takie za kostkę, na grubym bieżniku sobie załatwił. No i udało się wykombinować takie buty starszego brata, trochę za duże, ale na trzech parach skarpet będą się trzymać i sznurówki się mocniej zaciśnie. Wierzchnie okrycie stóp jest, no to w drogę przyjaciele.
Trzeba było zabrać mapę
Wysiedli z pociągu na zaznaczonej stacji kolejowej. Spojrzeli na tabliczki informacyjne ze szlakami i zaczęli się zastanawiać, jaką drogę wybrać? Czy będzie na szlaku jakieś schronisko albo wiata, żeby odpocząć? Ile czasu zajmie dojście do celu?
- Czarnym nie idziemy, bo czarny to chyba najtrudniejszy.
- Czerwony chyba też niezbyt łatwy.
- Ooo, zielony, tak zielony będzie przyjemny.
Ruszyli. Byli bardzo podekscytowani, spragnieni przygód. To przecież ich pierwsza, wspólna eskapada w góry, w dodatku w tajemnicy przed całym światem. Poczuli, jakby ten fascynujący, rozpościerający się przed nimi krajobraz należał tylko do nich. Jakby ten sobotni poranek był niespodziewanym prezentem po całym tygodniu siedzenia w szkolnej ławce. To było piękne, wyjątkowe uczucie.
Szli żwawym krokiem, właściwie biegli. Rozmawiali, śmiali się, jedli jagody, byli tak zaaferowani wędrówką, że nagle zorientowali się, że zeszli ze szlaku. Zgubili drogę. Tak oto pierwsza przygoda wskoczyła do plecaka. A w plecaku miejsce na mapę było. Chłopcy nie mieli ze sobą mapy. Wielka radość przeobraziła się w jednym momencie w niechciany strach. Szczególnie Drugi był bardzo zaniepokojony.
Zaczęli szukać oznaczeń na drzewach. Biegali w popłochu i wielkim napięciu, wypatrując zielonego albo nawet jakiegokolwiek szlaku. Pierwszy, nieco spokojniejszy, przypomniał sobie, że w miejscu, gdzie była polana z jagodami, czyli całkiem niedaleko, było oznaczenie na rozwidleniu dróg. Wrócili w to miejsce i namierzyli właściwą trasę. Kiedy emocje opadły i przyszła ulga, chłopcy już snuli w głowach opowiadanie, jak to sobie poradzili w trudnej sytuacji, kierując się męską intuicją, po raz pierwszy wystawioną na tak poważną próbę.
Apteczka też by się przydała
Ruszyli dalej. Pogoda piękna, widoki niezapomniane, orzeźwiający wiaterek i ten chłopięcy zapał. Spory kawałek już przeszli. Zmęczenie dało się we znaki ciężkim oddechem i spływającym po skroniach potem. Nagle ten Drugi, którego bratowe buty tak niosły, zatrzymał się i powiedział z kwaśnym grymasem na twarzy:
- Obcierają. Lewy bardziej od prawego.
Pierwszy, co wiedział więcej i dobre buty miał, bo swoje i schodzone, podrapał się nerwowo. Wiedział już, że oto właśnie kolejna przygoda wskoczyła do plecaka. A w plecaku miejsce na apteczkę było, przynajmniej na plastry. Ale chłopcy nie mieli ze sobą apteczki. Stopy Drugiego nie wyglądały najlepiej. Pięty poranione. Krew obficie zaplamiła trzy, zawodne jednak, bawełniane warstwy skarpetek. Ból był uporczywy, a końca drogi nie było widać.
- Napijmy się oranżady. - stwierdził Pierwszy, chcąc rozluźnić nieco atmosferę, a i już mocne pragnienie czując.
Wyjął butelkę i podał koledze. Dla siebie też wyjął. Tylko czym je otworzyć? Żadnego scyzoryka, noża, nic. I oto kolejna przygoda wskoczyła do plecaka. A w plecaku miejsce na scyzoryk było. Chłopcy nie mieli ze sobą scyzoryka. Plecak zrobił się jakby cięższy i mniej wygodny… od tych przygód.
- Nie będziemy przecież wracać, jesteśmy chyba jakoś w połowie drogi - stwierdził Pierwszy z nadzieją w głosie.
- A która godzina? Ile idziemy?- zapytał Drugi.
- A bo ja wiem? - odpowiedział lekko zrezygnowany Pierwszy.
- Myślałem, że będziesz miał zegarek – ciągnął już trochę zdenerwowany Drugi. Na to Pierwszy: - A ja myślałem, że ty będziesz miał.
I hyc, kolejna przygoda do plecaka. A w plecaku, a właściwie na ręku miejsce na zegarek było. Chłopcy nie mieli ze sobą zegarka.
- To trzeba spojrzeć… (przypominam, nie było wtedy telefonów komórkowych) na słońce - odpowiedział Pierwszy, kierując się swoim dotychczasowym doświadczeniem.
Słońce coraz mocniej grzało. Wiatr ustał. Było coraz bardziej parno. Chłopcy, wykalkulowali prawdopodobną godzinę. Ruszyli. Dobrze, że szlak ich prowadzi. Nie wiedzieli jeszcze, że to parne słońce i brak wiatru zwiastuje następną przygodę, która już cisnęła się do coraz bardziej obciążonego plecaka.
Jak nie huknęło
Pragnienie wody było coraz większe, nawet jeść się nie chciało. Przyjaciele rozglądali się za jakimś ciekiem wodnym. Pić, pić, pić! Nagle usłyszeli jakby szum. Woda? Chyba tak! Pobiegli z nadzieją w stronę zbawczego szumu, który z każdym krokiem był coraz bliżej, zostawiając gdzieś za sobą już raz zgubiony szlak. Po chwili byli przy najlepszym wodopoju świata. Błyszczący, lodowaty, górski strumyk ugasił pragnienie młodych wędrowców.
O…, ale co to? Jak to? Nagle poczuli jak wielkie krople wody - nie te ze strumienia, ale z nieba samego - rozbijają się na ich głowach. Nikt nie prosił o więcej wody! Deszcz, mocny deszcz obficie raczył zaskoczonych chłopców. Koszulki i spodenki w jednej chwili zostały przemoczone do suchej nitki. Tylko te buty jeszcze na szczęście w miarę suche. A przygoda już mościła się w mokrusieńkim plecaku. A w plecaku miejsce na kurtkę było. Chłopcy nie mieli ze sobą kurtek przeciwdeszczowych.
Niebo pociemniało. Huknęło. Błysnęło. Spadł grad, gorąc zaczął się zmieniać w przejmujący chłód. I tak z piekarnika do lodówki. Burza przyszła nagle i przyniosła oprócz zimna, strach. Ze strachem pojawiła się panika. Pierwszy, co to chodził nieraz po górach, przypomniał sobie tabliczkę widzianą kiedyś na szlaku: „ Tu od uderzenia piorunem zginęli…” Sytuacja zaczęła się robić naprawdę nieprzyjemna. Ciemno, zimno, mokro, niebezpiecznie, a do domu daleko. Mieszanka emocji, jaka towarzyszyła w tej chwili chłopcom, zmobilizowała ich do działania.
Adrenalina kopnęła w tyłki. Przed siebie i w dół. Nie wiedzieli w jakim kierunku podążyć. Kolejny raz męska intuicja wspomagana lękiem powiodła ich z grzbietu w dolinę. Biegli. Wpadli w pole, a następna przygoda razem z nimi wbiegła do plecaka. A w plecaku miejsce na kompas było. Chłopcy nie mieli ze sobą kompasu. Nagle na ich drodze stanęła wysoka przerażająca postać. Zaczęli krzyczeć. Nawet oglądając straszne filmy, nie czuli takiego przerażenia, jak teraz. Strach na wróble okazał się strachem na dwóch takich. Ale folia, która była częścią jego ubioru, przydała się bardzo. Pożyczyli część garderoby od stracha i biegli dalej. Deszcz nieustannie padał. Wreszcie dotarli do doliny. Cywilizacja. Przemoczeni, zmarznięci, zmęczeni zapukali do pierwszego domu. Byli uratowani.
Wracając z wycieczki mieli plecak pełen przygód, dwie pełne butelki oranżady, bąble na nogach i nauczkę na całe życie. Mokre kanapki smakowały jak nigdy, a Drugiemu, co to po drodze zgubił buty, było całkiem wygodnie na boso. Tym Drugim byłem JA.
Złe to złe. I tego unikajmy
Hmm… góry. Pytanie o góry wielu dawało do myślenia, bo góry to emocje. To pozostawienie codziennych spraw za sobą po to, aby iść w górę i po przygodę. Są dobre i złe przygody. Przeważnie dobre to te, które źle się zaczęły, ale skończyły się dobrze. A złe to złe i ich unikajmy. W tym unikaniu pomoże nam przygotowanie do wędrówki.
Góry powinny zawsze wzbudzać w nas uczucie szacunku, respektu wynikającego z ich piękna, wielkości, potęgi. Góry dają wolność, ale do tej górskiej wolności trzeba się dobrze przygotować, żebyśmy nie stali się niewolnikami odcisków, pragnienia, źle ułożonego ciężaru w plecaku. Bądźmy wolni od tego, co przynosi zniechęcenie, bo to zniechęcenie nie ma źródła w górskiej wędrówce, ale w nas. W naszym braku szacunku i respektu wobec gór.
Przyroda ożywiona i nieożywiona ma swoje reguły, które trzeba znać, aby wycieczka górska była tym, co przynosi radość mimo wysiłku i trudu. Musimy dbać o naszą kondycję fizyczną. Jeżeli można gdzieś dojść lub dojechać na rowerze, warto to zrobić. To nam pomoże w zdobywaniu kondycji. Trasę, którą chcemy przejść zaplanujmy z mapą, która będzie też naszym przyjacielem na szlaku. Miejmy ze sobą kompas i nauczmy się nim posługiwać. Trzeba mieć ze sobą również naładowany telefon, który pomoże nam w trudnych sytuacjach. Na telefonie można zainstalować pomocne aplikacje: mapy, prognozę pogody i aplikację alarmową.
Powiedzcie rodzicom, że…
W górach musimy mieć wygodne buty, apteczkę, coś przeciwdeszczowego do ubrania, jedzenie (koniecznie coś słodkiego, bo dodatkowy cukier to nasze paliwo), wodę do picia, ale w butelce, którą otworzymy, czapkę i jakiś krem z filtrem UV. Plecak zawsze zmieści nasze przygody, a resztę miejsca wykorzystajmy na to wszystko, co pozwoli nam przetrwać zmienność pogody w górach. I przygotujcie rodziców do tego, że nie zawsze ich pomysł na trasę będzie tak samo ekscytujący dla Was, jak dla nich. Starajcie się uczestniczyć w planowaniu trasy i zadawajcie pytania. Jeszcze jedno: kolory szlaków nie mają powiązania z ich trudnością. A dlaczego tak wygląda oznakowanie tras to już inna opowieść. Przygody czekają.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie