Z Piotrem Pustelnikiem, prezesem Polskiego Związku Alpinizmu, rozmawia Paulina Grzesiok.
Spotykamy się podczas Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju. Mimo bieganiny znajdujemy chwilę wytchnienia, by usiąść i porozmawiać. A tematów jest wiele, bo mój rozmówca jest trzecim Polakiem, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, a dzisiaj kieruje Polskim Związkiem Alpinizmu. Nade wszystko jest jednak ciepłym człowiekiem o wyważonych poglądach.
Od 2016 roku jesteś prezesem Polskiego Związku Alpinizmu. To honorowe stanowisko czy ciężka praca?
Właściwie to coś pomiędzy. Pierwszą kadencję pilnie uczyłem się, jak ten związek funkcjonuje i wygląda od środka. Na zebraniach zarządu więcej słuchałem niż mówiłem. Mam wrażenie, że teraz jest mniej nerwowo, a nasza administracja już sprawnie funkcjonuje. Moi poprzednicy musieli przebijać się przez meandry współpracy z władzami sportowymi. Teraz to wszystko jest uporządkowane. Po wzroście zadań cedowanych na związki sportowe, a także po wejściu wspinaczki sportowej do rodziny olimpijskiej to jest niezmiernie ważne. Od kilku lat obserwuję, jak ciężar pracy przesuwa się z organizacji wypraw czy wyjazdów alpejskich, w stronę typowych dla związków sportowych czynności – organizacji zawodów i zgrupowań. A nie jesteśmy ogromnym związkiem. Przy naszym budżecie, sięgającym rocznie od 3 do 4 mln zł, daleko nam do PZPN. Ten ma ok. 270 mln zł, ponad 50 pracowników, do tego sztaby trenerskie i cztery ligi.
Myślisz, że wejście wspinaczki do sportów olimpijskich pomoże dofinansować Polski Związek Alpinizmu? Może w końcu powstaną te słynne przyszkolne ściany „Gołąbki” na podobieństwo boisk “Orlików”, o których pisał swego czasu w zgrywnym felietonie Maciej Sokołowski?
Niewątpliwie to, co zaprezentowała na tegorocznych Igrzyskach Olimpijskich Ola Mirosław, było ogromnym sukcesem. Będę zawsze to podkreślał. W historii XXI wieku tylko dwa razy polski zawodnik pobił rekord świata na igrzyskach [i dwa razy Polka – oprócz Oli Mirosław rekord pobiła w Rio 2016 młociarka Anita Włodarczyk – red.]. Ona to zrobiła i z całą pewnością nas zauważono. Podczas mojego 10-dniowego pobytu w Tokio miałem okazję rozmawiać z reprezentantami Polskiego Komitetu Olimpijskiego i sztabem trenerskim. Po tegorocznym sukcesie Oli widzą, że w Paryżu możemy realnie walczyć o medal. A medal nie tylko dla sportowca, ale również dla działacza wiele znaczy. Ponadto wspinanie - na czas czy na prowadzenie - należy do szalenie widowiskowych dyscyplin sportowych.
A jak przeżyłeś igrzyska, na których pierwszy raz pojawiła się wspinaczka sportowa?
To były dobre i bardzo dobre uczucia Po pierwsze, moja mama była świetną, przedwojenną pływaczką i trafiła do kadry olimpijskiej na igrzyska w Tokio w 1940 roku. Jak wiadomo, one się nie odbyły... Natomiast to, że ja znalazłem się na Igrzyskach 2020 stanowiło swoistą klamrę. Moja mama pewnie gdzieś się tam uśmiecha, że nie ona, a ja na nie trafiłem, i nie jako sportowiec a działacz. Po drugie, chodzi o emocje - nie da się ich tak przeżyć, oglądając zmagania sportowe na ekranie telewizyjnym. Owszem, przekaz okraszony komentarzem nie ma sobie równych. Ale proszę sobie wyobrazić ciągłe spotkania z herosami i heroskami sportu, kiedy mijamy ich w strefie medalowej albo gdy podczas lunchu, kilka metrów od Ciebie, siedzi drużyna siatkarzy z Rosji, a każdy mierzy chyba po 2,5 metra... (śmiech). Do tego atmosferę wioski olimpijskiej chłonie się wszystkimi zmysłami. Co wieczór miałem też okazję rozmawiać z trenerami, którzy doprowadzali swoich zawodników do wielkich sukcesów sportowych. Oprócz anegdot, którymi sypią jak z rękawa, zdradzają kulisy swojej pracy. Widać, że ta wieloletnia obecność w zawodowym sporcie dała im absolutną pewność siebie. Oni po prostu wiedzą, co się wydarzy. Raz im zaimponowałem, kiedy zapytany przed zawodami Oli o wynik, odpowiedziałem im, że zajmie czwarte miejsce. I dokładnie uargumentowałem dlaczego. Po zawodach przyszli do mnie i powiedzieli – wszystko stało się dokładnie, tak jak powiedziałeś.
“Wiele pasji, jeden związek” - to slogan reklamowy PZA. I faktycznie tak jest, bo spójrzmy teraz na program Polskiego Himalaizmu Sportowego. Jaki jest jego cel?
Idea tego programu jest pokłosiem zimowego obozu wspinaczkowego Grupy Młodzieżowej i KW Sakwa w Morskim Oku. Uczestniczyli w nim również członkowie Polskiego Himalaizmu Zimowego. Później spotkaliśmy się, by podsumować ten tydzień w Tatrach, gdzie padło blisko 70 przejść, z których ponad jedna trzecia to były mocne przejścia wspinaczkowe spod znaku M7 i więcej. I wtedy się okazało, że ludzie z Grupy Młodzieżowej nie do końca utożsamiają się z celami programu PHZ. A przecież to oni – młodzi, świetnie wspinający się w Tatrach i Alpach ludzie - mają stanowić naturalne zaplecze tego programu. Wtedy jasne stało się, że oni się nie zgadzają, by absolutnym priorytetem było zimowe K2. Można to było nazwać buntem, a wyraz temu dał też apel Wadima Jabłońskiego w imieniu całej Grupy Młodzieżowej.
Napisał między innymi do ludzi „spoza środowiska zainteresowanych wspinaniem i kulturą górską, aby zrozumieli, że wyżej wcale nie znaczy trudniej. (...) Zrozumcie, że himalaiści Złotej Ery lat 80. byli przede wszystkim wspinaczami i ich działalność na najwyższych szczytach globu była tylko fragmentem bogatego, wspinaczkowego portfolio”.
I z tego ruchu narodził się właśnie Polski Himalaizm Sportowy. Piotr Tomala, dotychczasowy szef PHZ, nie widział się w roli kierownika takiego programu. Natomiast trzeba oddać mu honor, bo fundusze, które pozyskał na wyprawę zimową na K2 w Ministerstwie Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, z racji niezorganizowanej wyprawy przeszły na poczet nowego programu. A jak wiemy, planowany cel - zimowe zdobycie K2 straciło swoją ważność. Ale dzięki temu młodzi ludzie mają teraz szansę sprawdzenia się w górach wysokich, na drogach sportowych – nie klasycznych, czy jak to nazywali z przekąsem – turystycznych. To jest pierwszy rok działania tego programu i modlę się, by nie ostatni. Bo realnie w ciągu dwóch czy nawet trzech lat mamy szansę doprowadzić do tego, że Polacy będą się wspinać w wysokich górach i na takich trudnościach, które pozwolą im wejść do elity wspinaczkowej świata. Mamy promesę od ministra Glińskiego, że środki zostaną utrzymane, ale jak to z promesami bywa…
Wiemy zatem, że już nie K2 zimą – to co w takim razie?
K2 padło zimą, nieważne w jakim stylu. Ten etap jest już zamknięty. My postawiliśmy sobie za cel wspinanie na niezdobyte do tej pory góry. Najwyższe, bo tych de facto jest jeszcze na kilkadziesiąt lat wspinania. Być może nie jest to tak sexy jak K2 zimą, ale to znaczący postęp wobec tego, co reprezentował sobą Polski Himalaizm Zimowy, który nie miał kolejnych celów.
Polski Himalaizm Sportowy na razie nie zawodzi moich oczekiwań. Dzieją się tam wspinaczkowo fajne rzeczy. Jest bogata lista przejść po blisko dwumiesięcznym obozie w Cordillera Blanca w Peru, dwie nowe, trudne drogi na niezdobyte do tej pory sześciotysięczniki w Karakorum. Co roku ten poziom będzie się podnosił, jeśli damy tym ludziom działać i pomożemy im. Staram się przekonać ludzi z zarządu, by nie ingerować za bardzo w ich program. Niech to autorskie dzieło nie będzie skażone pomysłami starych ludzi z innej epoki wspinania. Jedyne o co ich proszę, to by przestrzegali reguł, jakie obowiązują – szczególnie przy kontaktach z ministerstwem, czyli właścicielem pieniędzy. Bo jak to z młodymi bywa, ich ciągota w kierunku anarchii sprawia, że czasami jeżą się włosy na głowie.
W radzie programowej PHS jest Miłosz Jodłowski, Janusz Majer oraz Ty jako prezes...
Ja tam tylko figuruję.
Nie bądź taki skromny. Pamiętam jak Janusz Majer, wybitny znawca tych gór, dokumentujący dotychczasowe dokonania w mniej popularnych rejonach Azji powiedział, że dziewiczych szczytów i trudnych ścian to jest na 30 lat wspinania.
Faktem jest, że mają co robić. Gór jest bardzo dużo, tylko trzeba się na coś zdecydować. Ja prę na to, by projekt dobrze się pozycjonował, był medialny. Musimy zaspokoić chęć opinii publicznej do uwierzenia, że ten program jest nam potrzebny. Niestety, z tym wspinaniem sportowym jest tak, że mało osób rozróżnia skalę VI.4 od VI.2, A0 od A4, WI2 od WI4, itd. Tę eksplorację trzeba więc jakoś uporządkować. A wszystko po to, by mieć lepsze argumenty w rozmowie o funduszach z decydentami.
W 1995 roku wróciłeś z Everestu. To było wielkie osiągnięcie osobiste, ale jak wspominasz w swojej książce - dokonanie to nie spotkało się z większym zainteresowaniem. Polacy są zmęczeni himalaizmem, nie ma już Wandy Rutkiewicz, Jurka Kukuczki. To nie jest dobry czas na szukanie sponsorów, himalaizm podąża sinusoidą, są wzloty i upadki. Czy w takim razie po wielkim boomie na K2, musimy się liczyć ze spadkiem zainteresowania górami wysokimi?
Faktycznie tak było, że po tragicznej śmierci Jurka i Wandy pojawiła się w mediach taka zmowa dziennikarzy, którzy umówili się, że o himalaizmie nie piszą. Bo to nieetyczne, niebezpieczne... Moje wejście na Everest nie było ogromnym wyczynem górskim, a i obecnie nie jest żadnym wyczynem sportowym. Natomiast w dalszym ciągu jest dość medialne. Zainteresowanie górami wysokimi wystrzeliło na zimowej wyprawie na K2, pełnej dramaturgii i zwrotów akcji. Wszyscy chyba pamiętają spektakularną akcję ratunkową na Nanga Parbat – wtedy zainteresowanie wyprawą sięgnęło zenitu. A potem znów zaczęło spadać. Dziś bohaterką wspinania jest Ola Mirosław, nie Jurek Kukuczka. I prawda jest taka, że tylko sukces – albo spektakularne nieszczęście buduje popularność. Ale o tym drugim w ogóle zapomnijmy.
Czy zatem w Polsce jest kultura górska?
Mogę odpowiedzieć krotochwilnie, że nie. Bo dopóki na szczyty Tatr wchodzić będą panie w szpilkach i panowie w stanie zamroczenia alkoholowego, to o szeroko pojętej kulturze górskiej mówić nie można. Bo to nie tylko umiejętność pisania o górach i tworzenia pięknych relacji. Kultura to okazywanie szacunku dla gór, natury, mieszkańców. Kraje alpejskie budowały swoją kulturę górską przez stulecie, a my dopiero od 50 czy 60 lat. To nie jest jeszcze ten czas, by mówić o kulturze górskiej. Nadal jest w nich sporo przypadkowych ludzi, nie do końca zdających sobie sprawę z tego, co tu właściwie robią. Być może następne pokolenie będzie bardziej z naszymi górami obyte i to na wszystkich płaszczyznach.
A jak jest Twoim zdaniem z tym tlenem w górach? Wcześniej nie było tego tematu, aż tu po K2 zaczęło się dzielenie wejść na 8000 m n.p.m. na te bardziej i mniej wartościowe.
Ja mam do tego proste i pragmatyczne podejście. Na początku tlen był dlatego, że w głowach ludzi panowało wewnętrzne przekonanie, że inaczej się nie da. Później Reinhold Messner i Peter Habeler udowodnili, że jednak można wchodzić na najwyższe szczyty bez tlenu. Jak to zwykle z gatunkiem ludzkim bywa, skoro okazało się, że można, to zaczęło się segregowanie ludzi na tych, którzy tlenu używali, oraz tych, co wchodzili bez niego. Według mnie sprawa jest szalenie prosta. Jeśli ktoś zbiera sobie szczyty do własnego portfolio, to powinien sobie odpowiedzieć jasno, gdzie tego tlenu używał, a gdzie nie. Bo to jest ważne tylko i wyłącznie dla statystyk. Zupełnie inną sprawą jest pierwsze wejście na dany szczyt, wytyczenie nowej linii – bo to przejdzie do historii i musi być jasno zdefiniowane. To jest dokładnie tak samo, jak we wspinaczce sportowej, gdzie styl przejścia drogi jest szalenie istotny, czy to był RP, Flash czy OS. W przypadku gór wysokich o stylu decyduje tlen. Użycie go jest indywidualną kwestią.
Na koniec zapytam, dlaczego nie pojechałeś na żadną zimową wyprawę mimo takiej możliwości?
W 1996 roku zadzwonił do mnie Andrzej Zawada z propozycją udziału w zimowej wyprawie. Co więcej, wpisał mnie nawet na listę. Nie wiem, skąd on w ogóle wtedy wiedział, że istnieję. Ale nie czułem się na siłach, by jechać na tę wyprawę. Poza tym trochę bym przegiął z życiem osobistym. Dopiero co wróciłem z K2 i to była bardzo długa i męcząca przeprawa. Gdybym oznajmił żonie, że znów wyjeżdżam, to moje małżeństwo skończyłoby się dużo szybciej niż to się ostatecznie stało. Ale dziś… Tak, żałuję, że nie pojechałem. Trzeba było zrobić chociaż jeden taki eksperyment na swoim ciele. Być może nie byłaby to bajka, w której chciałbym zostać do końca życia. Ale z całą pewnością byłoby to fajne doświadczenie.
Piotr Pustelnik
Z wykształcenia chemik, alpinista i himalaista, jako trzeci Polak w historii zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Od pięciu lat prezes Polskiego Związku Alpinizmu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!