To jest felieton subiektywny, bo zbyt wiele emocji mną targa. Chodzi o Samotnię.
Tekst Zbigniew Piotrowicz
Niedawno byłem na Skalnym Stole w Karkonoszach. To miejsce, w którym przed laty się uzależniłem. Nie wiem dokładnie, w którym momencie się to stało, ale kiedy spoglądałem w nocy na rozświetlony w dole Karpacz, a potem na rozgwieżdżone niebo, to czułem, że oddycham i że tego oddechu do tej pory bardzo mi brakowało.
Jest styczeń 2024 roku. Stoję w tym samym miejscu i spoglądam na Śnieżkę. Byłem na niej kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset razy. Z rodzicami, sam, w wesołych ekipach, które udało mi się zaciągnąć w góry. Potem z moimi dziećmi. Na szczycie nocowałem, pisałem książkę, brałem ślub i świętowałem kilkanaście kolejnych jego rocznic. Pięknie stąd prezentuje się Kocioł Małego Stawu. Z tego miejsca wygląda na większy niż sąsiedni Kocioł Dużego Stawu. W tym pierwszym stoi Samotnia, jedno z najpiękniejszych polskich schronisk. Miejsce z legendą i kolejny kawałek mojego życia.
Pierwszy raz byłem tam w wieku siedmiu lat. Po latach dowiedziałem się, że dokładnie w tym samym czasie schroniskiem zaczynało zarządzać małżeństwo Siemaszków. To oni sprawili, że Sudety zaczęły wchodzić do polskiej kultury, zostały oswojone i zaadoptowane. To nie było miejsce do tłuczenia kasy. Oni mieli misję i tę misję przez całe swoje życie mozolnie realizowali. W Samotni bywałem wiele razy. W deszczu, słońcu i śnieżnej zadymce przemierzałem okoliczne szlaki, świętowałem różne uroczystości, prowadziłem imprezy albo po prostu siedziałem w kącie jadalni. Bywałem na tyle często, że ten kawałek życia to żadna przesada. Dlatego, jak napisałem na początku, nie będę i nie chcę być obiektywny w komentowaniu ostatnich wydarzeń związanych z tym schroniskiem.
Przypomnę: Sylwia i Waldemar Siemaszkowie zaczęli zarządzać Samotnią w 1966 roku. Byli młodym małżeństwem z mnóstwem energii i pomysłów. Samotnia była pięknym schroniskiem, ale w nie najlepszym stanie. Pierwsze lata to były ciągłe naprawy, mniejsze i większe remonty, niespodziewane awarie. Udawało się je usuwać dzięki powiększającemu się gronu sympatyków schroniska. Ludzie, którzy trafiali do Samotni, zostawiali w niej kawałek serca, a jeśli trzeba było pomóc, mobilizowali się, aby załatwić - bo takie to były czasy- niedostępne materiały lub sami przyjeżdżali i pracowali. Gdyby w takich sytuacjach uruchamiać normalną urzędowo-formalną drogę, być może schronisko by nie przetrwało do naszych czasów. Dzięki temu Samotnia działała, nawet wtedy, gdy zamarzł wodociąg i dla gości trzeba było topić wodę ze śniegu.
Samotnia stała się miejscem, w którym górami naprawdę się żyło. Organizowano zawody narciarskie i festiwale filmowe, szkolono górskich ratowników, udzielano pomocy mniej zaradnym turystom. Sudety zaraz po wojnie to były góry bez górali, trochę obce, trochę tajemnicze. Dzięki Siemaszkom zaczęły zyskiwać swoją własną oryginalną legendę. Na początku nie bardzo sobie z tym radzono. Próbowano w Odrzanii zrobić Wiślanię, przenieść w Sudety estetykę podhalańsko-zakopiańską, i choć ślady tego zjawiska są widoczne do dziś, to przez lata udało się wypracować własny sudecki wizerunek. To efekt kilkudziesięciu lat pracy całej rodziny.
Kiedy 30 lat temu zmarł po wypadku samochodowym Waldemar Siemaszko, schronisko działało dalej dzięki Sylwii, do której dołączyła Magda, ich córka. Dla niej było nie tylko miejscem pracy, ale i rodzinnym domem. Przywieziona została ze szpitala w Cieplicach jako kilkutygodniowe niemowlę. Stąd zjeżdżała na nartach do szkoły, tu przez całe swoje życie pracowała, tu poznała swojego męża Marka. To za ich sprawą w Samotni od 20 lat organizowany jest górski finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Już nie było tak, że sudeckie schroniska czerpały z doświadczeń schronisk tatrzańskich i beskidzkich. Teraz to tamte obiekty zaczęły organizować podobne wydarzenia. Takich projektów było więcej: Lawina czyli zbieg ze Śnieżki, warsztaty fotograficzne, szkoła skiturowa itp. itd. Wydawałoby się, że doświadczenia przekazywane kolejnym pokoleniom gospodarzy obiektu i wielkie grono przyjaciół schroniska, to jego ogromny atut, o który warto dbać. Podobnie jak to jest z Łapińskimi w Morskim Oku czy Krzeptowskimi w Dolinie Pięciu Stawów. Dzięki temu tworzy się niepowtarzalny klimat, którego nie da się ani kupić ani wykreować odgórnymi zarządzeniami.
Ale nie. Okazuje się, że wszystko można zepsuć. Siemaszków próbowano wyrzucić ze schroniska 10 lat temu. Wielka akcja sprzeciwu sprawiła, że dotychczasowym gospodarzom dano szansę. Nie za darmo. W nagrodę dostali najwyższy czynsz w Karkonoszach. Kilka lat później, w czasie pandemii, kiedy dzierżawcy schronisk zostali bez przychodów, za to z ogromnymi kosztami utrzymania obiektów, większość z nich uzyskała różne ulgi w regulowaniu opłat czynszowych. Samotnia nie. Kiedy zaległości zaczęły rosnąć, kolejna akcja przyjaciół tego miejsca sprawiła, że schronisko uratowano. Przez internet kupowano noclegi, z których zamierzano skorzystać w bliżej nieokreślonej przyszłości. Nadszedł jednak rok 2023 i dobiegła końca kolejna umowa dzierżawy. Właściciel [spółka Sudeckie Hotele i Schroniska PTTK ogłosił konkurs, ale po powszechnej krytyce środowiska turystycznego i górskiego, wycofał się z niego i przedłużył umowę o kilka miesięcy.
W styczniu tego roku ogłosił, a następnie rozstrzygnął kolejny konkurs, wokół którego pojawia się mnóstwo niejasności punktowanych przez schroniskową społeczność w grupie Ratujmy Samotnię na Facebooku. Dotyczą one zarówno intencji właściciela, jak i wybranej firmy. I co? I nic. Słyszymy, że ma być nowocześnie i bardziej zyskownie. W statucie PTTK czytamy, że celem organizacji jest „upowszechnianie krajoznawstwa i turystyki kwalifikowanej we wszystkich jej formach”. W kontekście warunków i wyników konkursu brzmi to zabawnie. Liczy się tylko kasa.
No cóż, Wawel też można przerobić na nowoczesny hotel, ale chyba nie o to chodzi? Są przecież miejsca ważne dla naszej kultury i historii i właśnie dlatego je chronimy. Takim miejscem jest Samotnia i zawdzięcza to blisko 60-letniej pracy rodziny Siemaszków.
Rozmawiałem w styczniu z panią Sylwią. - Nie zasłużyliśmy, aby nas tak potraktowano – mówi z goryczą. – Zostawiliśmy tu całe nasze życie.
Piszę te słowa z nadzieją na jakiś niespodziewany zwrot w sprawie, ale mam już swoje lata i wiem, jak pięknie potrafimy spieprzyć to, co dobre. Dlatego tej nadziei mam coraz mniej.
Zbigniew Piotrowicz
65 lat, polski psycholog, podróżnik, instruktor taternictwa, a także publicysta, animator kultury i samorządowiec. Autor książek, m.in. „Moje pagóry” i „Sudeckość”. Pomysłodawca i wieloletni dyrektor Przeglądu Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Jeżdżę w Karkonosze od dziecka, jak autor artykułu, byłam w Karpaczu, w Samotni, na Śnieżce setki razy. Znam historię Samotni, jego dzierżawców. Również nocowałam w tym schronisku. To jest przecudowne miejsce, jedyne w swoim rodzaju, klimatyczne, moje ukochane, za każdym razem kawa pita w Schronisku smakowała wybornie. Szarlotkę jadłam z olbrzymim apetytem i z niepohamowaną ochotą szłam do Kotła Małego Stawu. Nie mogę pogodzić się z krzywdą wyrządzoną i Siemaszkom i Karkonoszom…wszak ktoś zupełnie nie stąd ma zarządzać Samotnią. Jak można być tak bezdusznym i chcieć za wszelką cenę wyrwać to piękne miejsce z rąk wspaniałej rodziny. To nieludzkie, co nie wyczynia się w tym kraju. Czynią to ludzie? Nie to nie są ludzie i chciwe potwory. Nie zgadzam się na przyjęcie Samotni
Bo pójście w góry ma być jak pączek u Gesslerowej - tylko dla wybrańców. A hołotę zamknąć w miastach 15-minutowych bez wychodzenia z domu, bo tylko ślad węglowy generuje, zwierzętom wchodzi na terytorium, i przez to wymierają gatunki.
Jak to niektórym myli się "wolność" z deregulacją.
Niestety, zjawisko którego doświadczają Karkonosze i Sudety to najzwyklejsza komercja. Za nią idą pieniądze i to wymusza zmiany. Mentalność górska została już dawno wyparta przez tłumy ludzi będących na chwilę, często nawet nieprzygotowanych do trasy. Tak to już jest i przez dłuższy czas zostanie a zapewnieniem tego są licznie powstałe ( i powstające nadal ) apartamentowce. Mimo wszystko to nadal są spokojne góry - choć teraz już tylko w wybranych okresach. Ja mam to szczęście iż mieszkam u podnóża Karkonoszy jednak tempo zmian w stronę - nie ukrywamy - maksymalizacji zysku na dosłownie wszystkim co popadnie jest zatrważające. Niemcy i Austriacy mają swoje "rezerwaty" z typowo górską atmosferą. Karkonosze były takim ale zostały zalane przez biznes mieszkań na wynajem. Niemniej - na szczęście - zamiłowania do wędrówek po górach nie trzeba kupować więc pozdrawiam wszystkich wędrowców. A biorąc pod uwagę obecny ruch - do zobaczenia na szlaku ????
OK boomer
ok szczyl :)
W naszym kraju wystarczy pomachać banknotami przed nosem osobie na stanowisku i zawsze znajdzie się sposób aby bogaty inwestor dostał to co chce. Jeszcze się nie nauczaliśmy że to co stare z historią ma takie pozostać, wystarczy popatrzeć za Zakopane , Górale sprzedali się dla dutków i czar prysł tego miejsca.
To . proponuję...Wszyscy .jak jeden...nie korzystać...samo upadnie z wielkim hukiem
Pójdą jednorazowi pseudoturyści w klapkach, a potem będą na fb wylewać żale, jak drogo i umieszczać 'paragony grozy'.
Popieram! Tak zamierzamy czynić - ja i moja paczka...