Reklama

Szwajcaria Frankońska to raj dla wspinaczy

Tysiące iglic, turni i jaskiń, setki zamków, dziesiątki wiejskich browarów – i spowijająca to wszystko tajemnicza aura, której nie sposób opisać liczbami. Szwajcaria Frankońska to wymarzona okolica na jesienne wędrówki przez bukowe lasy.

 

Skały mają oczy


Pieczara jest obszerna i jasna. Otwory wejściowe mają kilka metrów wysokości. Dość, by światło docierało do najdalszych zakamarków groty. Nazwę Ludwigshöhle nadał jej w 1830 roku hrabia Erwein von Schönborn-Wiesentheid na cześć bawarskiego króla Ludwika I, gdy ten przyjechał z wizytą. Czy to pieczara godna monarchy? Zadzieramy głowy: nie ma w niej stalaktytów, draperii naciekowych, formacji o fantazyjnych kształtach. Ciąg obszernych otworów tworzy za to naturalną galerię z arkadami. Hrabia umiał zrobić z niej użytek: kazał wyrównać podłoże i wydał na cześć Ludwika… jaskiniową ucztę!

 

 

Obecnie przez tę oryginalną salę bankietową prowadzi szlak. Do pieczary wkraczamy głównym wejściem, pokonujemy kilkadziesiąt metrów w półmroku, po czym przez mniejszy otwór wychodzimy w dorodny las, niczym przez portal przenoszący nas do magicznego świata. Dokładnie w tym momencie, z drugiej strony doliny odzywa się dzwon zabytkowej kaplicy na Klaussteinie, jakby na potwierdzenie doniosłości chwili. Jest samo południe. Zaczynamy dwudniową wędrówkę przez Szwajcarię Frankońską – ścieżkami, które powiodą nas hen w przeszłość i w głąb ziemi.

 

Raj dla wspinaczy

 

Szwajcaria Frankońska położona jest w trójkącie, którego wierzchołki wyznaczają zabytkowe miasta: Bamberg, Bayreuth i Norymberga. Administracyjnie to północno-wschodnia część Bawarii, tożsamościowo – samo serce Frankonii, jednej z historycznych krain Niemiec, geograficznie zaś – lesista wyżyna pełna dolomitowych i wapiennych skałek. Na kilkudziesięciometrowych iglicach i turniach wytyczono ponad 12 tysięcy dróg, co czyni ze Szwajcarii Frankońskiej jeden z największych regionów wspinaczkowych na świecie. I – jak podkreślają miejscowi – jeden z najstarszych: o śmiałkach gramolących się na urwiska wspomniał już w 1822 roku Johann Baptist Lachmüller w swym przewodniku po tej krainie.

Dla tych, którzy jak my poruszają się raczej w poziomie niż w pionie, dobrymi przewodniczkami są rzeki i strumienie. Przez miliony lat z geologiczną cierpliwością wyżłobiły w płaskowyżu – wyniesionym dnie jurajskiego morza – labirynt dolin wijących się pośród spłaszczonych wzniesień.

 

 

Pierwszego dnia wycieczki podążamy z biegiem potoku Ailsbach, wydrążoną przezeń Ahorntal. Dosłownie znaczy to Klonowa Dolina, ale od czasów nadania nazwy coś się zmieniło, bo ścieżka prowadzi wśród świerków i buków. Wije się to w górę, to w dół, wspina na kamienie, lawiruje między skałkami. Z leśnych prześwitów otwierają się widoki na szumiący w dole strumień i zawieszony na ostrodze nad jego zakolem zamek Rabenstein. Strategiczne położenie zapewniało mu panowanie nad szlakiem kupieckim w dolinie, ale budowla przypomina raczej domek z piernika niż twierdzę z prawdziwego zdarzenia. Rabenstein został zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej, a jego dzisiejszy wygląd to efekt odbudowy zleconej przed wizytą Ludwika I przez hrabiego Erweina. Zastanawiamy się, jaki miał biznes do króla, że na jego przyjazd przebudował i zamek, i jaskinię!

 

Czas na lokalne piwo

[paywall] 

Mijamy rozdroże pod skalnym grzybem, potem Schneiderloch – Jaskinię Krawców. Szlak przekracza strumień i szosę, potem wspina się przez dorodną buczynę. We wrześniowym słońcu liście mienią się zielenią, zmąconą tu i ówdzie refleksami jesiennego złota. Pokonawszy garb w zakolu rzeki, wychodzimy na szerokie łąki w dolinie. Cykają świerszcze, powietrze przesyca żywiczna woń rozgrzanej sośniny i kwaśnawy zapach owoców opadłych z przydrożnych jabłoni. A przed nami majaczą rude dachy wsi Oberailsfeld i komin – zapowiedź przerwy na obiad w gospodzie browaru.

Takich małych warzelni działa w Szwajcarii Frankońskiej aż 70. Wyjątkowo dużo nawet jak na Frankonię, która szczyci się największym zagęszczeniem browarów w Europie. Wytyczono tu 35-kilometrowy szlak, który łączy aż 18 takich zakładów. Niektórzy tłumaczą ich mnogość dostępem do krasowych jaskiń, w których dawniej leżakowano piwo. Jednak swoje robi też popyt, bo gdy wchodzimy na podwórze knajpy browaru Held, wszystkie ławy są zajęte. Siadamy więc w środku, w niskiej izbie z sufitem wspartym na drewnianych legarach, czarno-białymi fotografiami na ścianach i piecem z zielonych kafli w narożniku. Zamawiamy kufel – a raczej, jak mówią miejscowi seidla – najpopularniejszego dziś jasnego i drugi z powszechniejszym. niegdyś ciemnym bauern- lub kellerbier, a do tego kiełbaski z kapustą. Fajrant!

 

Wapienne cuda

 

Potężne skalne zęby w lesie i omszałe głazy, zerwy w przełomie rzeczki i przewieszona ściana nad ścieżką, wielki jak furgonetka kanciasty blok pod urwiskiem, a przy nim potrzaskany w drzazgi pień sosny. Szlak w dolnej części Ahorntal prezentuje nam cały skalny repertuar Szwajcarii Frankońskiej. Nienasyceni odbijamy jeszcze wzdłuż rzeczki Puttlach do Tüchersfeld, nazywanego Felsendorfem, czyli Skalną Wsią.

Szachulcowe domy przycupnęły tu wysoko pośród jasnych iglic i grzybów. W jednym z nich urządzono Muzeum Szwajcarii Frankońskiej, ale najlepszym eksponatem jest sam pejzaż. Doskonale widać tu, jak rzeka żłobiła dolinę, zostawiając po wewnętrznej stronie zakola, gdzie nurt jest słabszy, fantazyjne ostańce z twardszych skał.

 

 

Na deser sobotniej części wycieczki mamy jeszcze jedno cudeńko z frankońskich skał – tym razem głównie piaskowców i wyrzeźbione ludzką ręką. W centrum pobliskiego Gössweinstein spośród domów strzelają w niebo złociste wieże bazyliki, zbyt potężnej jak na senne, prowincjonalne miasteczko. Wieże są trzy, tak samo jak części zdobnej fasady i apsydy otaczające prezbiterium – jest to bowiem kościół Świętej Trójcy.

 

Male arcydzieła w kościele

 

Frankonia szczyci się siedzibami biskupów w Bambergu i Würzburgu, ale najwięcej pielgrzymów przyciąga właśnie ta bazylika w sercu skalnego labiryntu – a konkretnie cudowny wizerunek koronowania Matki Boskiej przez Świętą Trójcę. Figurka z lipowego drewna pochodzi z początku XVI wieku. Obecny kościół wybudowano nieco ponad 200 lat później, by pomieścić coraz liczniejszych wiernych. Zaprojektował go arcymistrz baroku Balthasar Neumann, zdobienia wnętrza wyszły zaś spod ręki Johanna Michaela Küchela, zafascynowanego rodzącym się rokokiem.

Po filarach, ścianach i bladoturkusowym sklepieniu pną się sploty stiukowych ornamentów, w które wprawiono iluzjonistyczne malowidła i ołtarze. Nad głównym wdzięcznie unoszą się cherubinki, trzymające bogato marszczoną, złotą tkaninę. Przycupnięci na ambonie ewangeliści filuternie kołyszą stopami w powietrzu. Archanioł Michał, niczym mistrz fechtunku, przebija tanecznym gestem diabła, święty Florian polewa płonący dom wodą z patery – niefrasobliwie, jakby napełniał kielich, a nie walczył z pożogą. Bije od nich lekkość – jakby chciały podnieść pielgrzymów na duchu.

- Nie frasujcie się! – mówią. – Wszelkie troski, z którymi przybywacie, znikną za skinieniem ręki Najwyższego.

 

Parowozem jak za dawnych lat

 

– Odjaaazd! – krzyczy konduktor, dolinę przeszywa wesoły gwizd. Syk, para, zgrzyt stali – cielsko lokomotywy rusza, ciągnąc wypakowane wagony. Nikt nie siedzi, pasażerowie tłoczą się przy oknach, albo – jak my – na zewnętrznych podestach. Nie wiadomo, na co patrzeć: na wartki nurt rzeki Wiesent? Zielone zbocza i skały? Na parowóz, wyłaniający się przed nami na ciasnych zakrętach? A czasu niewiele: w Muggendorfie wysiadamy po kwadransie jazdy.

Budowa niespełna 20-kilometrowej linii kolejowej z Ebermannstadt do Behringersmühle nieopodal Gössweinstein ślimaczyła się tak, że do czasu, gdy ukończono ją w 1930 roku, zdążyła stracić gospodarczą rację bytu. Dziś stanowi za to niemałą atrakcję Wiesenttal, najsłynniejszej doliny Szwajcarii Frankońskiej. To od niej zaczęła się turystyczna kariera regionu. Wiosną 1793 r. na młodzieńczą eskapadę wybrało się tu dwóch studentów uniwersytetu w pobliskim Erlangen: Wilhelm Heinrich Wackenroder i Ludwig Tieck, przyszli pisarze i pionierzy niemieckiego romantyzmu. Na widok przepastnych lasów, tajemniczych skał i grot, szemrzących potoków i ruin zamków ich skłonne do poetyckich wzruszeń serca zabiły szybciej.

- „Kraina ta napełnia nas tysiącznymi zachwytami: pełna mrocznej melancholii, ale i tak przyjazna” – wspominał Tieck i dodał z emfazą: - „Och, natura jest niewyczerpanym pięknem!”.

 

Na tropie druidów

 

Gdy ruszamy z Muggendorfu, najpierw aleją pomnikowych lip, potem ścieżką przez las, o melancholii nie ma mowy. Jest ciepła, wrześniowa niedziela, grzeje słońce, śpiewają ptaki. Ale nawet w takiej aurze las sprawia wrażenie zaczarowanego: po pniach buków pełza bluszcz, dróżka myszkuje wśród omszałych głazów i poszarpanych grzebieni skałek. W mglisty dzień spokojnie można wypatrywać tu elfów, a może i krasnoludów, bo po chwili docieramy do Rosenmüllerhöhle.

Wnętrze jaskini jest chłodne i mroczne, rozświetlone migotaniem świec. Wędrująca dziś z nami przewodniczka Rosa wyjaśnia, że nie zainstalowano tu elektrycznych lamp ze względu na nietoperze i ćmy. Może kryją się gdzieś wśród stalaktytów i draperii w głębi pieczary? Skalne sople nie są zbyt długie, ale w blasku pełgających ogników pobudzają wyobraźnię. Zwłaszcza, gdy Rosa wspomina o śladach ofiar składanych tu przez Celtów ponad 2000 lat temu.

– W okolicy jest sporo celtyckich grobowców – ciągnie, gdy ruszamy w dalszą drogę. – A nawet miejsce, gdzie być może wtajemniczano i szkolono druidów – dodaje.

Z burzą rozwianych włosów, kosturem ozdobionym koralikami i piórami Rosa sama wygląda na druidkę lub wiedźmę – zwłaszcza, gdy opowiada o leczniczych i jadalnych roślinach. – Z podagrycznika moglibyśmy zrobić sałatkę, ale raczej wiosną, młode liście są smaczniejsze – wskazuje roślinki przy ścieżce. Sezon na bukowe orzeszki jest za to w pełni, więc chrupiemy aż miło.

– Dawniej tłoczono z nich olej – wyjaśnia Rosa. – A kurdybankiem przyprawiano jedzenie. Przed wiekami używano go też do warzenia piwa, zamiast chmielu – ciągnie.

Trochę nas to zaskakuje, bo Frankonia i Bawaria szczycą się obowiązującym do dziś XVI-wiecznym prawem czystości, dopuszczającym wyłącznie cztery składniki: wodę, słód jęczmienny, chmiel i drożdże.

– Arystokraci i księża optowali za chmielem, bo uspokaja i usypia. Ale wcześniej do piwa dodawano też składniki o innym działaniu, choćby wilczą jagodę, pobudzającą i powodującą halucynacje. Nic dziwnego, że możnym się to nie podobało – przekonuje Rosa. – Ech, warzenie piwa musiało być w średniowieczu niezłą frajdą!

 

Czołgamy się w jaskini

 

Chwilę później zastanawiam się, czy i orzeszki bukowe nie powodują zwidów. Oto przed nami lewitujący las: dorodna lipa, buki, sosna wiszą w powietrzu, kilka metrów nad ziemią. Podchodzimy bliżej i zagadka się wyjaśnia – drzewa rosną na smukłym łuku skalnym, a w zasadzie dwóch połączonych łukach. Niezwykła formacja Schwingenbogen to pozostałość zarwanego sklepienia grotyi część rozleglejszego systemu jaskiniowego. W ścianie pobliskiej skałki, półtora metra nad ziemią, zieje wąska szczelina ze stalowymi wrotami. Wygląda jak bramy Morii.

– To ostatni moment, by w tym roku zajrzeć do środka. 1 października grotę się zamyka, by nietoperze mogły zapaść w zimowy sen – wyjaśnia Rosa, gramoląc się po wilgotnej skale. Wejście jest ciasne, potem otwiera się całkiem obszerna komora. Snopy światła z czołówek ślizgają się po ścianach i sklepieniu, wyłuskując z mroku draperie i stalaktyty, cieniutkie jak nitki spaghetti. Dostrzegamy też… plecaki. Zostawiła je grupa grotołazów, którzy zapuścili się w dalsze korytarze – dla nas zbyt wymagające.

By zobaczyć inną część groty, wychodzimy z powrotem do lasu, okrążamy skałę i odszukujemy drugie wejście. Choć ciasne, też prowadzi do dużej komory ze stropem wspartym na filarze. Rosa pyta, czy chcemy trochę się ubrudzić. Kiwamy głowami i wczołgujemy się za nią do niskiego korytarza w głębi. Pełzniemy kilkanaście metrów na czworakach i naraz otwiera się podziemna przestrzeń, zwielokrotniona przez odbicie w tafli płytkiego jeziorka.

– Chłopi z pobliskich wsi przychodzili do Brunnsteinhöhle po wodę. Na suchym, krasowym płaskowyżu było o nią trudno – opowiada Rosa.

Gdy zawracamy, mylę drogę i zaczynam brnąć jednym z bocznych korytarzy. Ciekawe, jak oni się tu czuli, pełznąc z wiadrami przez mrok? Co widzieli w bladym migotaniu ogarków, wydobywającym ze skalnych załomów dziwaczne kształty? Gdy wracamy na powierzchnię i ruszamy do pobliskiej wsi Streitberg, mam wrażenie, że jedna ze skałek – z otworami jak para oczu – odprowadza nas spojrzeniem.

 

Wiwat Streitberg!

 

Po chwili słońce rozprasza podziemne majaki, lodowata woda ze strumienia orzeźwia umysł. Wracamy do tu i teraz. Ale czy na pewno?

W Streitbergu wspinamy się na zamek. Brama, jeden pierścień murów, drugi, wreszcie baszta. Spoglądamy na bliźniaczą wieżę twierdzy Neideck – niczym Konrad von Schlüsselberg, pan na obu zamkach, który w XIV wieku trzymał w szachu szlak w dolinie Wiesentu. Nagle słyszymy muzykę. Na placyku przy kościele błyskają złotem trąbki, tuby i rogi, dudni bęben. Gra orkiestra, tańczą pary, panie w długich spódnicach, panowie w koszulach i kamizelach. Wtem huk jak z armaty! Wąsacz w wyszywanym kaftanie opuszcza dymiącą rusznicę. Wiwat Streitberg! To kirchweih - tradycyjny frankoński festyn. Każda wieś obchodzi go w innym terminie.

- Macie szczęście, trafiliście na właściwy dzień! – cieszy się Rosa. Fakt, dzień jest właściwy – ale który to rok? Który wiek? Dwudziesty pierwszy? Czternasty? Na zamku powiewa proporzec, dudni echem armatni strzał. Gdzieśmy tym razem wyszli z frankońskich pieczar?


 

 

Teufelshöhle

 

Diabelska Jaskinia nieopodal Pottensteinu to największa z udostępnionych do zwiedzania grot Szwajcarii Frankońskiej.

Podczas trwającej około jednej godziny wycieczki z przewodnikiem zobaczycie m.in. Grotę Nibelungów, Salę Trzech Cesarzy, Wąwóz Czarownic i Salę Olbrzymów z ogromnym stalagmitem przypominającym choinkę, a także szkielet prehistorycznego niedźwiedzia.

Otwarte od początku kwietnia do początku listopada, codziennie od godz. 9 do 17. Wstęp: 7 euro, dzieci 4–15 lat: 4 euro. Więcej informacji: pottenstein.de/teufelshoehle


 

 

Dampfbahn Fränkische Schweiz

 

Przejazdy zabytkowym pociągiem z Ebermannstadt do Behringersmühle i z powrotem odbywają się w niedziele i święta, zwykle trzy razy dziennie, od maja do października i w grudniu. Składy ciągną naprzemiennie, co drugi tydzień, parowozy i zabytkowe lokomotywy spalinowe. Bilet w dwie strony na całą trasę: 18 euro, dzieci 6–14 lat: 9 euro. Można kupić też bilety na wybrany odcinek. Szczegóły: dampfbahn.net


 

Informacje praktyczne

 

Dojazd

Lotnisko w Monachium ma połączenia z Warszawą (Lufthansa lub LOT) oraz Gdańskiem, Poznaniem, Wrocławiem, Krakowem i Rzeszowem (Lufthansa). Bilet w dwie strony kosztuje od ok. 600 zł. Z lotniska do Bambergu lub Bayreuth we Frankonii dojedziemy pociągiem w ok. 3 godz. (od 28 euro w jedną stronę). Podróż pociągiem z Warszawy do Bambergu, z przesiadką w Berlinie, trwa 8–9 godz. (od 59 euro w jedną stronę).

Dogodnymi bazami wypadowymi w środkową część Szwajcarii Frankońskiej są Ebermannstadt i Pegnitz, odpowiednio po zachodniej i wschodniej stronie regionu. Do Ebermannstadt dojedziemy pociągami z Bambergu (45 min), do Pegnitz – z Bayreuth (15–20 min). Najkorzystniej kupić dzienny bilet VGN za 19,80 euro (sobotnie zachowują ważność w niedzielę) dla 2 osób dorosłych i czworga dzieci oraz jednego psa). Szczegóły: www.vgn.de

Noclegi

Zatrzymaliśmy się w przytulnym Aparthotelu Minderlein w Pottensteinie, z widokiem na zabytkowe miasteczko i zamek oraz śniadaniem z lokalnych produktów (150 euro/2 os., www.minderleins-apart.de). W Gössweinstein przenocowaliśmy w hotelu Stempferhof (120 euro/2 os.).

Wyżywienie

Smaczne Käsespätzle (kluski z serem) i frankoński przysmak Schweineschäuferle, czyli pieczoną łopatkę wieprzową z kapustą, zjecie w gospodzie Goldene Krone w Pottensteinie (www.goldene-krone-pottenstein.de).

Frankońskim specjałem są też kiełbaski (Bratwurst) – najlepiej zamówić je do piwa w jednym z lokalnych browarów, np. Held Bräu w Oberailsbach (www.held-brau.de). Jesienią koniecznie spróbujcie frankońskich karpi (to okres odłowów), smażonych lub na niebiesko, czyli gotowanych wywarze z octem. Polecamy te z Gasthof Resengörg w Ebermannstadt (www.resengoerg.de).

Koszt

Kilkudniowy pobyt w tym rejonie to koszt ok. 2 tys. zł.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 27/10/2024 21:42
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do