"Odkryłem, że droga Samuraja zasadza się na śmierci. (...) Aby zostać Samurajem doskonałym, trzeba przygotowywać się na śmierć rano i wieczorem, przez cały dzień nawet. Jeżeli Samuraj jest gotowy na śmierć o każdej porze, oznacza to, że osiągnął mistrzostwo na Drodze" - Hagakure, Sekretna Księga Samurajów.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06(33)/2023.
Tamten dzień – w kwietniu 2009 roku – niczym nie różnił się od innych. Pobyt w biurze zacząłem od sprawdzenia skrzynki pocztowej. Odwlekając kilka spraw, rzuciłem okiem na parę interesujących mnie stron. Na forum Klubu Wysokogórskiego pojawił się nowy wątek zatytułowany „Piotr Morawski". No tak, Piotrek znowu uciekł w góry i pewnie właśnie aklimatyzuje się na stokach Dhaulagiri. Kliknąłem na tytuł i ujrzałem jeden tylko wpis, którego treść pamiętam do dziś: „Pozdrawiam Cię Piotrze na wiecznej wyprawie". Zmroziło mnie. Przez chwilę patrzyłem na niego nieruchomo. Piotrka już nie było. W ciągu zaledwie dwóch godzin wiadomość o jego śmierci obiegła Polskę.
Piotr opuścił Polskę pod koniec marca, by udać się na Dhaulagiri. Wejście na tę górę miało być aklimatyzacją przed zachodnią ścianą Manaslu. Po nocy spędzonej w obozie I schodził do bazy w łatwym terenie. Wtedy most śnieżny, którym pokonywał szczelinę, pękł. Piotr runął w głąb, zatrzymując się 20 metrów niżej. Zakleszczony wewnątrz szczeliny, prawdopodobnie poważnie ranny, nie był w stanie wydostać się o własnych siłach. Gdy przybyli partnerzy wyciągnęli go na powierzchnię, Piotr zmarł.
Wielokrotnie wracam myślami do dnia, w którym to wszystko się wydarzyło. Kiedy dowiedzieliśmy się, że ten, który dla wielu z nas był wzorem i inspiracją, którego uważaliśmy za najlepszego z nas, już nigdy nie wróci do bazy.
O czym myślał schodząc do bazy? O rodzinie czekającej na niego w odległej Warszawie? O nadchodzącej, trudnej wspinaczce na Manaslu? Drodze przez lodowiec, który właśnie pokonywał? Co czuł gdy most śnieżny runął i niebo nagle pękło nad jego głową? Dokąd pobiegły jego myśli w tej strasznej, ostatecznej chwili? Czy walczył do końca? A może był zbyt doświadczony, by wierzyć, że się uda?
Każdy z nas odejdzie w taki sam sposób, a śmierć jest wydarzeniem tak ostatecznym, że nie ma sensu porównywanie ludzi i sposobu, w jaki odeszli. Jednak moment, gdy odchodzi wspinacz, wydaje nam się jakby tragiczniejszy. Ten kto odszedł, był właśnie o krok od spełnienia swojego marzenia. Jego śmierć wydaje nam się niesprawiedliwa, bo przecież często mógł jeszcze dokonać wielu niezwykłych, wspaniałych rzeczy.
Pół roku temu na Spitsbergenie przeżyłem wypadek: śnieżny nawis urwał się pode mną, wysyłając mnie na zbocze poniżej. Lot trwał sekundę. A jednak zdążyłem zadać sobie wtedy pytanie: czy to jest ten moment, w którym wszystko się kończy? Zobaczyłem, że śmierć dopada nas, gdy się jej najmniej spodziewamy. Jesteśmy w połowie kroku, spoglądamy do góry, by zobaczyć ile drogi jeszcze nam zostało. Nasze myśli na tą krótką chwilę ulegają rozproszeniu. I właśnie wtedy to następuje. Chwila, kiedy przestajemy pamiętać o niebezpieczeństwie, jest tą, w której dopada nas koniec.
Tak właśnie to następuje. Jak cięcie, nagle i niespodziewanie. I to właśnie teraz, gdy byliśmy zaledwie w połowie drogi? Kiedy spełnienie wydawało się na wyciągnięcie ręki i mieliśmy jeszcze tyle marzeń? Niestety, śmierć nie bierze pod uwagę naszych planów. Od ostatecznej chwili naszego życia nie ma odwołania ani reklamacji. Przychodzi w momencie dogodnym dla niej samej, nie dla nas. Unikać niebezpieczeństw? Czekają wszędzie, nie tylko pod wodą lub w najwyższych górach świata. Na naszej ulicy także.
Najlepszym sposobem na życie jest chyba ten, w którym zawsze jesteśmy gotowi na odejście i pozostawienie wszystkiego, co wydawało nam się, że posiadaliśmy. Żyć bez strachu przed nią, ale pamiętając o niej. Każdego dnia być pogodzonym ze sobą i światem. Zasypiać, myśląc o tym, że może zamykamy oczy po raz ostatni i nie czuć z tego powodu lęku. Budzić się wiedząc, że dzisiejszy dzień może być ostatnim i będąc wdzięcznym za to, co nas dziś spotka. Wychodzić w góry, wysokie lub te całkiem niskie, godząc się z możliwością, że zabiorą nas – i nie czuć przed taką ewentualnością lęku. Może tak właśnie powinno się żyć.
Co byś zrobił mając przed sobą rok życia? A jeden dzień? Godzinę?
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Ostatnia godzina życia".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie