Na szerokiej polanie znajdujemy skrzynię, w której suszy się porąbane na kawałki drewno. Co więcej, obok stoi siekiera, ręczna piła do cięcia drzewa, a do wbitego w ziemię drągu przymocowana jest doskonale wyposażona apteczka oraz niewielka flaga Norwegii. Czy to mi się śni?
Kiedy zadzwoniła do mnie koleżanka z informacją, że znalazła super ofertę na przelot do Oslo, nie skakałam z zachwytu. Wiadomo – Norwegia, drożyzna, masakra… Ale kiedy bilety są po… pięć zł, to trudno zrezygnować. Okazje otwierają drzwi do przygody. Kwadrans po telefonie od Ani miałam już sfinalizowaną transakcję zakupu. Ponieważ nasi mężowie od początku nie wykazywali zainteresowania tematem, postanowiłyśmy, że zabieramy tylko dzieci. Taki spontaniczny, niskobudżetowy babski wypad: dwie mamy i trzy córki.
Poznawanie Norwegii zaczynamy od niewielkiego, artystycznego miasteczka Stavern, w pobliżu którego mamy swoją kwaterę. Mieszka tu około trzy tysiące ludzi, ale latem ta liczba wzrasta nawet dziesięć razy. Zimą jest tu przerażająco pusto. Nawet w porcie nie spotykamy żywej duszy, dopiero na wybrzeżu w okolicy fortu kręcą się pojedyncze osoby.
Przez przypadek trafiamy na ścieżkę, która wprowadza nas w labirynt nadmorskich skał. Tu zaczyna się nasza przygoda. Całe popołudnie błądzimy między ogromnymi bryłami. Wchodzimy na wielkie głazy, pokonujemy kolejne podesty – mamy spacer niczym w Górach Stołowych. Skały są idealnie gładkie, mokre od fal i morskiej bryzy. Z najwyższych miejsc widać pobliskie wysepki (w całej Norwegii jest ich ponad 50 tysięcy). Patrząc na nie, trudno rozpoznać, gdzie kończy się ląd, a gdzie zaczyna skupisko mikroskopijnych kawałków ziemi wystających ponad lustro wody.
Na tym surowym terenie, niezwykle przyjaznym dla oka widokiem są niewielkie, kolorowe drewniane domki. Z daleka wyglądają niczym schronienie dla lalek lub baśniowych stworów. Takie budynki są charakterystyczne dla norweskiej architektury. Wrażenie robią też misternie rzeźbione, strzeliste kościoły słupowe. W samej Norwegii zachowało się 28 obiektów tzw. stavkirke (nazwa pochodzi od drewnianych słupów tzw. stav, podtrzymujących budowle). To właśnie tego typu konstrukcja znajduje się w Karpaczu. Chodzi oczywiście o świątynię Wang. Wspomnę jeszcze największy drewniany budynek świata. Obiekt Mjøstårnet w Brumunddal ma 18 kondygnacji i mierzy 85,4 m wysokości.

Norwegia ma prawie 300 szczytów górskich o wysokości ponad 2000 m n.p.m., z których najwyższy jest Galdhøpiggen (2469 m n.p.m.). My znajdujemy się na samym końcu Gór Skandynawskich i podczas kilkudniowego pobytu nie mamy szans na poważny, górski trekking. Tym bardziej, że w styczniu dzień jest tu bardzo krótki. Słońce wstaje o dziewiątej, zachodzi już po 15. Nie znaczy to, że zupełnie odpuszczamy. Znajdujemy malowniczą drogę pośród lasów i kierujemy się w stronę regionu Telemark na południu kraju.
Początkowo zastanawiamy się nad Hardangevidda. Jest to największy płaskowyż w Europie (10 tys. km2), którego jedną trzecią terenu zajmuje największy norweski park narodowy znany przede wszystkim z Trolltungi, czyli Języka Trolla. Ta charakterystyczna skała zawieszona 350 metrów nad lustrem jeziora Ringedalsvatnet w sezonie przyciąga całe rzesze turystów. Dawno już chciałam na własne oczy zobaczyć ten cud przyrody, ale choć będziemy całkiem blisko, znów ten moment muszę odłożyć na kolejną wizytę. Brakuje nam czasu na dłuższe spacery.
Dojeżdżamy więc do Notodden, gdzie robimy krótki przystanek przy drewnianym Heddal stavkirke z 1242 roku i dalej kierujemy się w stronę Gransherad. W oddali widać Gaustatoppen (1883 m n.p.m.). Ciekawostką jest fakt, iż 17 maja na pamiątkę przyjęcia przez państwo konstytucji w 1814 roku, organizowany jest tu wspólny trekking ochotników na szczyt. Kolejna szansa na grupową wspinaczkę to koniec lata, kiedy Norweska Agencja Współpracy Rozwojowej przygotowuje nocne wejście na tę najwyższą górę regionu Telemark.
Jesteśmy zatem na samym początku Gór Skandynawskich. Szeroki na około 550 kilometrów łańcuch ciągnie się wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego aż na 1800 kilometrów przez Norwegię, Szwecję i Finlandię. Na wybrzeżu rzeki Tinsjia zostawiamy samochód. W gładkiej tafli wody niezwykle malowniczo odbijają się okoliczne wzgórza. Całą noc padało, a mimo to droga, którą wybieramy na spacer, jest odśnieżona, niemal idealnie przygotowana dla turystów. Przechodzimy przez tamę i zanurzamy się w gęstym lesie drzew pokrytych białym puchem. Nasze dziewczyny mają niezłą zabawę, kiedy przechodząc pod gałęziami, obsypują się nawzajem śniegiem. Niebo jest czyste, nie widać nawet najmniejszej chmurki. I choć słońce mocno operuje, to wcale nie jest ciepło. Wręcz przeciwnie, już po kilku minutach marzną nam palce, mamy czerwone policzki i nosy. Ścieżka pnie się do góry i nie jest nam łatwo poruszać się w grubych, zimowych ubraniach.
Dochodzimy niewielkiej polany, skąd rozpościera się niesamowity widok na okoliczne wzgórza. W najwyższym punkcie znajduje się informacja z napisem „Baklihova 327 moh”, dalej skrzynia w której suszy się porąbane na kawałki drewno. Co więcej, obok stoi siekiera, ręczna piła do cięcia drzewa, a do wbitego w ziemię drągu przymocowana jest doskonale wyposażona apteczka oraz niewielka flaga Norwegii. Jest też wyłożone kamieniami miejsce na ognisko oraz metalowe rusztowanie na ewentualnego grilla.
– Czy to mi się przypadkiem nie śni? – zastanawiam się przez chwilę. Świat, jaki do tej pory poznałam, nie jest aż tak poukładany.
Moja najmłodsza córka aż pieje z radości. Zima to dla Hani ulubiona pora roku i przez ostatnie lata ubolewa bardzo, że w Polsce jest tak mało śniegu. Starsza Zuza już nie jest tak entuzjastycznie nastawiona. Siada w najbardziej nasłonecznionym miejscu, zdejmuje ciężkie buty, żeby pomasować sobie zmarznięte stopy. Natomiast Oliwia, córka mojej koleżanki z entuzjazmem przygląda się pozostawionym narzędziom i kombinuje, jak tu rozpalić ognisko.

My z Anią zachwycone dzisiejszym dniem już planujemy kolejną wyprawę. Myślimy o tym, jak przyjemnie byłoby zostać w górach na noc. Może namiot na panujące tu zimowe warunki to nie jest idealny pomysł, ale w Norwegii znajduje się ponad sto darmowych schronisk. Samoobsługowe chatki należą do Państwowego Przedsiębiorstwa Statskog, zarządzającego leśnymi i górskimi nieruchomościami. Są skromne, wręcz surowe w wyposażeniu (konieczny własny śpiwór, ciepłe ubrania i prowiant), ale każdy może się tu zatrzymać na noc lub schronić w razie złej pogody. Ważne jest tylko, by zostawić po sobie porządek.
Krótki dzień sprawia, że zabieramy nasze dziewczyny z powrotem do auta. W naszej wynajętej chatce pojawiamy się, kiedy jest już zupełnie ciemno. W piecu dawno zgasło, dzieci głodne, trzeba więc szybko coś zorganizować. Zwykły hamburger może w Norwegii kosztować krocie (80 zł przy markecie w Oslo), dlatego zabrałyśmy ze sobą prowiant. Kiedy włoskie spaghetti jest już gotowe, wszyscy siadają do skandynawskiego stołu.
W dzień powrotu do kraju mamy ostatnią okazję, by wyjść przed naszą chatkę i na pobliskiej polanie ulepić ogromnego bałwana. Dzieci rozochocone nadmorskimi i górskimi wędrówkami, chcą iść na spacer. Zaczynamy go w okolicy Donavall Camping. Po szkielecie zepsutego mola wchodzimy na teren upstrzony letniskowymi domkami i znów meandrujemy pomiędzy głazami, przechodzimy po kładkach i niewielkich drabinkach. Dzieci bawią się, krusząc lód na kałużach. Na większym, pozornie zmrożonym oczku wodnym, Oliwia zalicza nieplanowaną kąpiel. Na szczęście wpada tylko po kolana. Kiedy wracamy do domu nawet rozgrzewanie stóp w gorącej wodzie z solą wydaje się wielką frajdą dla naszych córek. Kubek gorącej herbaty nigdy chyba nie smakował tak dobrze.
Cztery dni to bardzo krótki czas na poznanie tego kraju. Za to wystarczająco długo, żeby rozbudzić wyobraźnię i zapragnąć więcej. A w norweskich górach spędziłyśmy tylko jeden dzień, ale jesteśmy szczęśliwe i zarażone wirusem skandynawskich szlaków. Na pewno wrócimy tu latem i zrobimy coś poważniejszego. Ale z kilku godzin styczniowej wędrówki jesteśmy naprawdę zadowolone.
Dojazd
Najtańsze przeloty oferuje Wizzair. Z Gdańska w okresie zimowym bilety za mniej niż 100 zł w obie strony (z bagażem podręcznym) nie są rzadkością. Bywa, że są oferty w granicach 10-20 zł lub jeszcze taniej.
Samochód rezerwujemy przez stronę, na której kupujemy bilet samolotowy (zwykle są zniżki) lub na www.rentalcars.pl. Cena za auto na cztery dni to ok 300 zł. Należy pamiętać, że przy wypożyczeniu samochodu wymagane jest zabezpieczenie na karcie kredytowej kierowcy (800 do 1000 dolarów). Samochody bez kaucji można zarezerwować przez stronę www.carfree.pl. Uwaga na wysokie mandaty.
Noclegi
Do Norwegii dla obniżenia kosztów warto zabrać namiot. Allemansträtten to obowiązujące tu prawo każdego człowieka do kontaktu z naturą. Zgodnie z przepisami dozwolone jest rozłożenie namiotu, na jedną noc niemal wszędzie, pod warunkiem, że obecność biwakowiczów nie przeszkadza i nie narusza prywatności właściciela terenu. Ważne, aby zachować odległość 150 m od najbliższego domostwa. Szukając noclegu warto zajrzeć na portal www.airbnb.pl. Za domek dla pięciu osób na cztery dni zapłaciliśmy ok. 1 tys. zł.
Koszt wyjazdu
Całkowity koszt podróży pięciu osób na cztery dni to ok. 2 tys. zł.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Jeden spacer nas zaraził".
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 01/2020
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie