Reklama

Szlak Dag Hammarskjöld – trekking w szwedzkiej Laponii


To jest takie miejsce na świecie, które chciałbym jeszcze kiedyś odwiedzić. I nie chodzi tylko o niedokończony. plan... Tu jest po prostu bardzo pięknie.


 

Dag naszym przewodnikiem. Trekking przez magiczną szwedzką Laponię: szlak Dag Hammarskjöld

 

Tekst Kajetan Domagała

Współpraca Magdalena Przysiwek

 

Nie kryłem ekscytacji, gdy pojawiła się propozycja wyjazdu do Szwecji i przejścia 105 kilometrów kultowego szlaku Dag Hammarskjöld w ramach Fjällräven Campfire Academy. Byłem pewien, że doświadczenia z tego wyjazdu będą bezcenne. Tym bardziej, że słyszałem o tym szlaku, łączącym Nikkaluokta oraz Abisko, już kilka lat temu. 

Został otwarty w 2004 roku jako nowoczesny szlak pielgrzymkowy. Jego patron - Dag Hammarskjöld (1905–1961) - był drugim w historii sekretarzem generalnym ONZ w szczególnie burzliwym okresie zimnej wojny. Został też zapamiętany jako stereotypowy Fjällräv, czyli osoba doskonale znająca góry i doświadczony wędrowiec. Ale nie tylko miłość do gór i dyplomacja liczyła się w jego życiu. Był również pisarzem i poetą. Dlatego wzdłuż szlaku mamy wiele miejsc w pięknych lokalizacjach, które przeznaczone są do medytacji  Przy każdym z nich ustawiono kamień z inskrypcją jednego ze słynnych wierszy Daga w języku szwedzkim i saamskim. Teraz Dag stał się naszym symbolicznym przewodnikiem.

Reklama

 

Azjaci jadą tam, gdzie my

Lecimy do Sztokholmu grupą 10 dziennikarzy z całego świata. W samolocie towarzyszy nam grupa Azjatów, którzy - jak się okazuje - mają ten sam cel co my. Ponad 150 osób ma na sobie charakterystycznego liska, symbol marki. 

Naszą uwagę przyciąga szczególnie enigmatyczny Celebryta z asystentem i walizką od Louis Vuitton. Liczymy na to, że z biegiem czasu dowiemy się o nim czegoś więcej.

Dziś podróżowanie samolotem to jak jazda tramwajem. Niewiele może nas zaskoczyć. A jednak... Podczas tego lotu jeden z pasażerów traci przytomność. Towarzyszą temu konwulsyjne napady padaczkowe. Skonsternowana załoga samolotu stara się pomóc. Podaje tlen, próbuje podróżnego ocucić. Na szczęście na pokładzie jest dwoje lekarzy i sytuację udaje się opanować. Po wylądowaniu chłopak o własnych siłach opuszcza samolot i zostaje zabrany przez czekającą na płycie lotniska karetkę.

Reklama

Po wyjściu z lotniska nasz Celebryta zaciąga się elektrycznym papierosem przygotowanym przez asystenta.

 

Przystanek Camp Ripan 

Ze Sztokholmu jedziemy do Kiruny, która nazywana jest szwedzką Laponią, bo leży w północnej części kraju w popularnym regionie Norrbotten. To skromne, czyste miasteczko uwięzione w jarzmie gigantycznego przemysłu. 

To w Kirunie jest wydobywana najlepsza ruda żelaza, a jej złoża są największe na świecie. Sieć chodników kopalnianych to aż 22 tys. kilometrów. Na szczęście cały proces jej pozyskiwania odbywa się pod ziemią. Dlatego też nie ma tu zapylenia. Jedynie gigantyczna hałda wskazuje na zaawansowane procesy, jakie zachodzą pod powierzchnią. Historia Kiruny jest ściśle związana z rudą żelaza. Najprawdopodobniej, gdyby nie złoża, byłaby tutaj totalna głusza. 

Reklama

W obozowisku Camp Ripan przechodzimy gruntowne szkolenie, które ma nam pomóc przetrwać następne sześć dni. Jedzenie, apteczka i kosmetyczka, mapy i właściwe pakowanie do plecaka - szczegóły w ramkach. 

Po lekcji przygotowawczej cała nasza dziesiątka redukuje do minimum ekwipunek. Mnie wychodzi 21 kg. John ma 18, a Daniel 15. Najdrobniejsza z grupy Sophia, nasza przewodniczka, aż 28 kg. 

- To nic takiego - tłumaczy się nam z uśmiechem. 

Celebryta mija mnie w łazience w okularach słonecznych i czarnej kurtce z liskiem na ramieniu.

Reklama

 

Dzień pierwszy: Nikkaluokta - Kebnekaise Fjällstation  

Startujemy busem z Kiruny (ok. 550 m n.p.m.). Krajobrazy po drodze są nieciekawe. Skarłowaciałe brzozy towarzyszą nam przez całą drogę. Po godzinie docieramy do Nikkaluokty (ok. 470 m n.p.m.), gdzie znajduje się początek lub koniec 105-kilometrowego szlaku Dag Hammarskjöld. Tu wreszcie świat się zmienia i to na lepsze.

 

Pogodę mamy jak drut. Towarzyszy nam piękne słońce i niebieskie niebo. Nastroje rewelacyjne, grunt wręcz pali się nam pod stopami. Ciężkie plecaki jeszcze nie stanowią problemu. 

Reklama

Idziemy na przemian wzdłuż rozległych strumieni, ścieżek wiodących przez zagajniki brzozowe oraz podmokłe tereny pełne borówek. To one szybko stały się ulubioną przekąską naszych kolegów i koleżanek z Azji. A nas zachwycają obłędne widoki: jeziora, soczysta zieleń i ośnieżone szczyty. Dla mnie to prawdziwa rozkosz. Nie pamiętam, czy widziałem w tym roku prawdziwy śnieg.

Pierwsze pięć kilometrów pokonujemy bez pośpiechu, zatrzymując się przy strumieniach, aby napić się wody., W iście sielskiej atmosferze chłoniemy  otaczającą nas dziką przyrodę. 

Reklama

Pierwszy dłuższy przystanek mamy przy stanicy wodnej jeziora Ladtjojaure (ok. 350 m n.p.m.). Jest tutaj restauracja, gdzie można zjeść lokalne przysmaki i skorzystać z toalety. Nasz plan zakłada samodzielne wyżywienie, więc wyciągamy kuchenki oraz wybrane na lunch danie liofilizowane. More bubbles less troubles (więcej bąbelków mniej kłopotów), czyli pozwalamy wodzie porządnie się zagotować. Następnie zalewamy nasze dania i po kwadransie, siedząc nad brzegiem jeziora, raczymy się pożywnym daniem.

 

Reklama

Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie

 

Następny kilkukilometrowy odcinek pokonujemy motorówką. Jest to oczywiście spora atrakcja turystyczna, ale dla nas to przed wszystkim oszczędność czasu i wysiłku pierwszego dnia.  Ostatnie 10 kilometrów pniemy się delikatnie pod górę. Robi się coraz chłodniej i szukamy miejsca na biwak. Wybieramy okolice płynącego potoku niedaleko schroniska pod Kebnekaise (najwyższy szczyt Szwecji 2097 m n.p.m.), gdzie znajdujemy idealny zakątek na siedem naszych namiotów. 

Choć wędrówka była mało wymagająca, to zmęczenie bierze górę. W końcu w nogach mamy sześć godzin trekkingu. Poza tym to pierwsza noc w terenie, więc idziemy spać. Na finał, tuż przed zamknięciem namiotu, w niedalekiej odległości spostrzegamy samicę renifera z dwójką maluchów. Lepszego zakończenia dnia być nie mogło.

Reklama

 

Dzień drugi: Kebnekaise Fjällstation - Singi

Rano nie jestem pewien, czy ogóle spałem tej nocy. Pomimo zatyczek w uszach i zmęczenia byłem raczej w trybie czuwania niż odpoczynku. Możliwe że noc, która tak naprawdę nie nastała, też miała na to wpływ. W końcu jesteśmy na kole podbiegunowym.

Sprawnie zwijamy obóz, jednocześnie przygotowując śniadanie. Pogoda niestety stała się barowa. Zakładamy odpowiednią odzież oraz obowiązkowy pokrowiec na plecak. Mżawka będzie nam towarzyszyć z małymi przerwami przez cały dzień.

Szlak pnie się w górę. Wokół nas coraz więcej kamieni, skał, mostów linowych oraz drewnianych kładek. Jest mokro, ślisko, wilgotno, ale melancholijnie. Idziemy w grupie, ale towarzysko dzień różni się od poprzedniego. Każdy trochę zamyka się w sobie. Krajobrazy wydają się surowsze niż wczoraj, są iście Tolkienowskie.

Reklama

 

Singi Fjallstation to kolejna osada (710 m n.p.m.) w obrębie której musimy znaleźć miejsce na noc. Spodziewałem się małej chatki z piecykiem i nic więcej. Tymczasem chatki są nawet dwie, a dookoła całe osiedle. To infrastruktura dla myśliwych i hodowców reniferów. Na mapie zaznaczone są spore połacie przeznaczone na pastwiska, które w rzeczywistości są nawet ogrodzone. Trochę to zaburza harmonię koegzystencji w tak dzikim miejscu, ale nic na to nie poradzimy.

Po 20 kilometrach i prawie dziewięciu godzinach wędrówki zgodnie przystajemy i rozbijamy namioty. Nikt już na nic nie ma siły.

Reklama

 

Dzień trzeci: odwrót

Całą noc padało i wiało. Czy spałem? Nie pamiętam. Musimy zagotować wodę, aby zjeść musli lub granolę, i równolegle składamy namioty. Dziś oddzielamy mokry tropik od sypialni i pakujemy do oddzielnych worków.

Iane, były wojskowy armii brytyjskiej, nasz drugi opiekun i Sophia już wczoraj dziwnie się zachowywali. Dziś podczas śniadania też są dość małomówni. Cały czas konsultują coś wspólnie z Haraldem, który pierwszego wieczoru szkolił nas z pakowania. 

- Musimy zawrócić. Zapowiadają gwałtowne załamanie pogody i dalsza wędrówka jest zbyt niebezpieczna - oznajmia nagle Sophia. 

O dziwo nikt nie protestuje. Może to do nas nie dociera, bo jeszcze nie piliśmy porannej kawy albo jesteśmy tak odpowiedzialni, że nie kontestujemy decyzji naszych opiekunów.

Patrząc w niebo, nie widzę żadnych zagrożeń. W oddali widać nawet tęczę, a słońce spokojnie świeci. Jednak kierując wzrok tam, gdzie powinniśmy dziś zmierzać, przechodzą mnie ciarki. Prognozy pogody i komunikaty służb otrzymane na satelitarny komunikator oraz zegarek z alarmem burzowym nie pozostawiają złudzeń. 

I tak stajemy się wybrańcami. Jako pierwsza grupa w 20-letniej historii Fjällräven Campfire Academy wracamy po swoich śladach. Jeszcze przez chwilę świeci słońce, ale wiemy, że to się niedługo skończy. Zaczyna padać, chwilę później lać. Staramy się iść szybciej niż wczoraj, aby uciec przed burzą. 

Lunch przygotowujemy już pod gigantycznym tarpem Haralda. Wody z nieba leje się coraz więcej. Jesteśmy w połowie drogi od schroniska i miejsca, gdzie nocowaliśmy pierwszej nocy. Plan jest taki, aby zabiwakować mniej więcej w tym samym miejscu, jeśli będzie to możliwe. 

Kończymy przerwę. Choć zjedliśmy niedawno ciepły posiłek, ubieramy się coraz szczelniej i ruszamy, aby nie zmarznąć. Lubię szybkie tempo, ale gdy leje mi się z wiadra na głowę, to nie wystarcza. Koncentruję się na celu i staram się jak najszybciej do niego dotrzeć. 

Mam szczęście - Mari, przewodniczka z Norwegii, która dołączyła do nas tego dnia, ma tempo iście olimpijskie i podobne założenia. Staram się dotrzymać jej kroku wraz z Haraldem i Anette, która dokumentuje całą naszą wyprawę. Niestety, deszcz nie odpuszcza, do tego słychać już grzmoty. Latają helikoptery, jest naprawdę poważnie. 

Choć jestem dobrze przygotowany, mam wrażenie że tonę od nadmiaru wilgoci. To na szczęście tylko złudzenie, o czym przekonam się po dotarciu do schroniska. Zostawiam na ganku plecak, kijki, kurtkę, w przedsionku buty wśród kilkuset par innych. Zamawiam gorącą czekoladę. Jestem uratowany.

Pogoda delikatnie się poprawia i docierają kolejni współtowarzysze niedoli. Każdy kupuje swoją gorącą czekoladę czy to w postaci piwa, herbaty czy nawet białego wina lub paczki chipsów. Było ostro, napięcie opada, adrenalina przestaje działać. To, co widzimy za oknem nie zachęca nawet, aby wyjść na papierosa, a co dopiero mówić o rozbijaniu namiotu. 

Ale mamy szczęście. Dostajemy nocleg w suszarni. Byliśmy nastawieni na spartańskie warunki przez sześć dni, ale każdy z przyjemnością przystał na prysznic i skorzystał z sauny. W naszym męskim pokoju rozpiąłem 10-metrową linkę (o której przeczytałem w poradniku redakcyjnego kolegi Kuby Woźniaka), na której ośmiu facetów wysuszyło mokre rzeczy oraz pokrycia namiotów. Niby takie nic, a naprawdę się sprawdziło.

Na kolację był makaron Bolognese oczywiście liofilizowany. Dobrem luksusowym - butelka zimnego piwa. Kolejne osiem godzin wędrówki za nami.

 

Dzień czwarty: chillout

Tym razem spałem. Niestety, rano kiepska pogoda nie odpuszcza. Wszystkie wycieczki na Kebnekaise są odwołane. W ogóle wszyscy przewodnicy odradzają wyjście w wyższe partie gór. Nikt nie zamierza ryzykować. 

Sophia proponuje wycieczkę do stacji badawczej w dolinie Tarfala. Jest ponuro, ale nie pada. Nasze plecaki ważą zdecydowanie mniej. Humory się poprawiają po lunchu przy strumyku, gdy nad nami coraz więcej niebieskiego nieba.

Do stacji nie docieramy, gdyż byliśmy zbyt wolni lub zbyt wyczilowani. Trochę żałuję, na zdjęciach Tarfalastugan wygląda jak chatka pustelnika. Zobaczyliśmy jednak Kebnekaise (2097 m n.p.m.) w całej okazałości oraz dziesiątki wodospadów po drodze. Mogliśmy też dużo ze sobą porozmawiać. To też jest ważne. Na koniec czeka nas wieczór prawdziwie integracyjny w schronisku. Właściwy sposób na zakończenie dnia po siedmiu godzinach spokojnego spaceru.

 

Dzień piąty: ostatnia noc w namiocie

Śniadanie choć z proszku jemy jeszcze w schroniskowej jadalni. Do pokonania mamy 20 kilometrów. Pakowanie plecaków idzie nam coraz sprawniej. Trasę znamy z pierwszego dnia, tylko nie wracamy łódką, a idziemy pieszo. 

Pogoda piękna jak na początku naszej wyprawy. Helikoptery przelatują nam nad głowami średnio co 15 minut. Jak się domyślamy, to turyści, którzy pragną zdobyć najwyższą górę Szwecji w wersji fast and light lub po prostu nie mają czasu na dwa dni dodatkowego trekkingu.

Ostatni nocleg pod namiotem przygotowujemy w bliskim sąsiedztwie wartkiego strumienia. Rozłożenie namiotu i wszystkie czynności z tym związane idą bardzo sprawnie, tak jakbyśmy robili to niemal codziennie od wielu lat. Ponieważ to ostatni wieczór w takich okolicznościach przyrody i w takim  gronie, siadamy wokół paleniska i dzielimy się wrażeniami. Mimo zmiany planów wszyscy jesteśmy wdzięczni za te pięć dni pełnych wrażeń i bezcennych doświadczeń. Na koniec odnotowujemy osiem godzin trekkingu.

 

Dzień szósty: 100 kilometrów zaliczone

Jedziemy autobusem do Abisko na drugą stronę masywu i pokonujemy ponad 10-kilometrową pętlę po Parku Narodowym. Tutaj nie ma strumieni, są rwące górskie rzeki. Tutaj natura zdecydowanie dobitniej prezentuje swoją siłę. Choć jest to Park Narodowy, to można w nim biwakować, a nawet rozpalić ognisko.

Dokładnie oglądam jedną z wiat przygotowaną dla turystów. Jest wyposażona w imponujące palenisko oraz szopę z drewnem, które strażnicy uzupełniają  raz na tydzień. Jeżeli nie ma go w szopie, to niestety musisz się obejść bez tego. Nie wolno ci bowiem zbierać i palić drewna, które leży na ziemi, a tym bardziej obrywać gałęzi czy łamać drzew.

Ostatnie kilometry podążamy Szlakiem Królewskim, pokrywającym się z trasą Fjällräven Classic. Docieramy do asfaltu i zmierzamy w kierunku Abisko Mountain Lodge. Na mecie po czterech godzinach witani jesteśmy z niezwykłą pompą. Nie ma co prawda serpentyn i konfetti, ale jest gorące przywitanie przez tych, którzy zdążyli przed burzą.

W nogach mamy łącznie ponad 100 kilometrów, a więc zgodnie z planem. Niedosyt jednak pozostaje, więc trzeba będzie tu wrócić.

Celebryty już nigdy nie spotkaliśmy. Pozostawał dla nas tajemnicą tego trekkingu. Dopiero po powrocie dowiedziałem się, kim on jest. To bardzo słynny chiński piosenkarz, Zhou Shen - zwycięzca The Voice of China. Człowiek uczy się przez całe życie.

 

Jedzenie na kilkudniowy szlak

Jak wiadomo, każdy musi jeść. Przy wysiłku fizycznym istotne jest, aby jeść tyle, ile trzeba i w odpowiednich odstępach. Trzeba być w formie przez cały czas wędrówki. Na naszą wędrówkę szef kuchni zaplanował pięć śniadań, sześć lunchów (obiadów) i pięć kolacji - wszystko w wykwintnej postaci liofilizowanej. Wybór dań jest naprawdę duży. Spokojnie można codziennie zjeść coś innego.

Każde z dań przesypujemy do woreczków plastikowych i kompletujemy dzienne racje żywnościowe. Wybieramy to, co chcemy zjeść na poszczególne posiłki w ciągu dnia. Pozbywając się oryginalnych opakowań, możemy zaoszczędzić bardzo dużo miejsca w plecaku, jak również obniżyć wagę ekwipunku.

W efekcie zabieramy z sobą tylko trzy puste opakowania, w których będziemy przygotowywać jedzenie. Jedno na śniadanie, drugie na obiad i kolację oraz jedno zapasowe. Posegregowane racje pakujemy do worka kompresyjnego, który dodatkowo zabezpieczy jedzenie przed ewentualną wilgocią. Do drugiego worka Szwedzi sugerują włożyć kuchenkę z kartuszem, wspomniane opakowania z liofilizatów oraz sztućce. W tym samym pakunku umieszczamy jedną porcję tego, co chcemy zjeść na lunch. Chodzi tu o ergonomię i dostępność w plecaku. 

Cały pakiet na sześć dni w osobnym worku jest do naszej dyspozycji na poranne i wieczorne posiłki w obozowisku. Natomiast lunch spożyjemy na szlaku, więc warto, aby dostęp do worka z kuchenką był łatwy i szybki.

 

Apteczka i kosmetyczka

Oprócz jedzenia ważna na szlaku jest apteczka, w dalszej kolejności - kosmetyczka. Nie należę do minimalistów. Zawsze wolę mieć więcej na wszelki wypadek. Ale to wszystko waży i zajmuje miejsce. Musimy zabrać niezbędne leki, środki opatrunkowe, plastry na odciski i otarcia. Idąc w grupie, zawsze możemy też liczyć na pomoc współtowarzyszy. Rozsądne jest więc wspólne zweryfikowanie tego, co zabieramy na wszelki wypadek, aby nie nosić wspólnie całej apteki. Prawdopodobieństwo, że zużyjemy wszystko, jest nikłe.

Przyznam, że chciałem zabrać ze sobą soniczną szczoteczkę oraz elektryczną maszynkę do golenia. Jednak postanowiłem się nie golić, a zęby myć metodą klasyczną. Aby zaoszczędzić na wadze zabrałem już napoczęta pastę do zębów - każdy gram się liczy.

 

Fizjologia na szlaku

Choć na szlaku są schroniska oraz małe schrony zimowe ze sławojkami, dostajemy dokładną instrukcję, jak załatwiać potrzeby fizjologiczne. Nie ma zmiłuj. Zasada pierwsza - co najmniej 50 metrów od strumieni. Zasada druga - zabieramy łopatkę do wykopania dołka głębokiego na 15 cm. Poza główną zawartością zakopać możemy także biodegradowalny papier toaletowy. Resztę, jak na przykład nawilżone chusteczki, zabieramy z sobą.

Na wszelki wypadek dostajemy również koc, który służy jako podkładka na potrzeby toaletowe. To, co wydaliśmy, musimy zebrać do specjalnego worka i w całości zabrać ze sobą do najbliższego śmietnika, który w najgorszym wypadku jest za 100 kilometrów.

 

Jak upchnąć wszystko w plecaku? 

Zawsze mnie nurtowało, jak poprawnie spakować plecak. Co i w jakiej kolejności oraz w jakim miejscu umieścić? Harald, jeden z przewodników, który zdradzał nam swoje patenty, uświadomił mi, jak wiele rzeczy robiłem źle i jak mało do tej pory wiedziałem.

Na samym dole plecaka umieszczamy śpiwór, materac dmuchany (karimatę) oraz to, co potrzebujemy do snu, czyli bieliznę na zmianę wraz z cienką czapką i skarpetami. Sugeruje spakować wszystko do dwóch osobnych, nieprzemakalnych worków kompresyjnych.

Następna warstwa, którą będziemy nosić na wysokości odcinka lędźwiowo- piersiowego, to miejsce na rzeczy najcięższe. W moim przypadku były to dwa powerbanki po 700 gram każdy. Jedzenie na całą drogę oraz namiot. Kolejna warstwa to rzeczy do szybkiego ubrania: cienka kurtka przeciwwiatrowa, polar, kurtka puchowa na czas postoju i rozkładania obozu oraz ciepła czapka. Rękawiczki i zapasowa para skarpet też mogą się tu znaleźć. Kolejny pakunek to kuchenka gazowa z porcją lanczową i kartuszem.

Na samej górze umieściłem apteczkę, choć można ją również włożyć pod kuchenkę. Komin zamknięty klapą z dwoma kieszeniami na portfel scyzoryk, czołówkę i inne drobiazgi, które powinny być pod ręką.

W sporej kieszeni biegnącej wzdłuż plecaka chowamy spodnie i kurtkę przeciwdeszczową oraz małą rolowaną matę do siedzenia na postojach. Miejsce na butelkę z wodą też jest z boku plecaka. Ważnem aby upewnić się, że butelka jest zabezpieczona. W razie gdyby nam wypadła na eksponowanym szlaku może zrobić krzywdę idącym niżej turystom. Z boku jest też miejsce na złożone kijki. 

Plecak nie może wyglądać jak choinka podczas świąt Bożego Narodzenia - przestrzega Harald i faktycznie ma sporo racji. W plecaku jest wystarczająco miejsca na wszystko.

Pewnie zapytacie, a gdzie reszta odzieży? Odpowiadam krótko: na sobie. Używając bielizny merino nie potrzebujemy wielu rzeczy na zmianę.

 

Informacje praktyczne 

Dojazd

Z Polski lecimy do Sztokholmu i dalej liniami SAS lub Norwegian do Kiruny. Alternatywną jest jadący około 17 godzin pociąg ze stolicy Szwecji, którym dostaniemy się zarówno do Kiruny, jak i do Abisko. Rozkład i bilety znajdziemy na stronie: https://www.vy.se/en/train/kiruna

Z Kiruny do Nikkaluokty dwa razy dziennie jeździ autobus Nikkaloukta Expressen. Rozkład i bilety: https://nikkaluoktaexpressen.se/?lang=en Cena: 300 SEK (około 116 zł). Mimo iż bilet jest na konkretny dzień, wykorzystamy go również 3 dni przed i 3 dni po wybranej dacie.

 

Noclegi

Kiruna

  • Camp Ripan

https://ripan.se/

e-mail: [email protected]

Pokoje lub pole namiotowe

Cena: od 1747 SEK (ok. 677 zł), pole namiotowe: 295 SEK (ok. 112 zł)

 

Nikkaluokta 

  • Pokoje lub pole namiotowe

Na miejscu sklep, restauracja, kuchnia, sauna, toalety, prysznice

Cena: od 950 SEK (ok. 368 zł), pole namiotowe: 250 SEK (ok. 96 zł)

 

  • STF Kebnekaise Mountain station

Pokoje (200 miejsc noclegowych w pokojach 2-osobowych, 4-osobowych i wieloosobowych) lub pole namiotowe. Na miejscu sklep, restauracja serwująca śniadania, obiady i kolacje, sauna, toalety, prysznice, WI-FI, suszarnia, wypożyczalnia sprzętu. 

Cena: miejsce w pokoju od 700 SEK (ok. 271 zł), pole namiotowe: 250 SEK (ok. 96 zł). Na miejscu płatności tylko kartą.

Stacja czynna od 27 lutego do 21 kwietnia i od 12 czerwca do 21 września.

Pozostałe schroniska: STF Singi Mountain cabin (kuchnia, toalety), STF Sälka Mountain cabin (sklep, kuchnia, sauna, toalety), STF Tjäktja Mountain cabin (kuchnia, toalety, suszarnia), STF Alesjaure Mountain cabin (sklep, kuchnia, sauna, toalety, suszarnia), STF Abiskojaure Mountain cabin (sklep, kuchnia, sauna, toalety, suszarnia), STF Abisko Turiststation (sklep, restauracja, sauna, toalety, prysznice, WI-FI, suszarnia). 

We wszystkich schroniskach są zarówno pokoje, jak i pola namiotowe. Tylko w Kebnekaise i Abisko możemy na liczyć prąd i prysznice, i jedynie tam zostawimy śmieci, w innych miejscach musimy je zabrać ze sobą.

Cena za miejsce w pokoju w Singi, Sälka, Tjäktja, Alesjaure, Abiskojaure: 500 SEK (ok. 193 zł), pole namiotowe: 200 SEK (ok. 77 zł). Abisko: od 500 SEK (ok. 193 zł), pole namiotowe: 200 SEK (ok. 77 zł). 

W/w ceny dotyczą płatności na miejscu oraz dotyczą członków stowarzyszenia STF (Svenska Turistföreningen) – Szwedzkiej Organizacji Turystycznej. Koszt rocznego członkostwa to 375 SEK (około 145 zł). 

Gdy rezerwujemy nocleg wcześniej, zapłacimy 470 SEK (ok. 182 zł). Jeśli nie należymy do STF, za każdy nocleg zapłacimy 100 SEK (ok. 38 zł) więcej.

Osoby, które nie śpią w schroniskach, a chcące korzystać z nich w ciągu dnia, zapłacą 40 SEK (ok. 15 zł) dla członków STF, 80 SEK bez członkostwa.

Nocowanie w terenie jest darmowe pod warunkiem, że nie korzystamy z infrastruktury schronisk. W Parku Narodowym Abisko nocowanie jest ograniczone do wyznaczonych miejsc.

 

Koszty

Przybliżony koszt 10-dniowego trekkingu z opcją spania w namiocie i własnym wyżywieniem (żywność liofilizowana oraz suchy prowiant zabrany z Polski) – ok. 4,3 tys. zł. 

Przejście szlaku Dag Hammarskjöld realizowane było w ramach Fjällräven Campfire Academy.

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 06/2025.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 15/10/2025 12:05
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do