Z Tadeuszem Piętką, wójtem gminy Ujsoły, rozmawia Kuba Terakowski.
Poniższy tekst ukazał się w wiosennym Wydaniu Specjalnym nr 03(37)/2024.
Czy urodził się Pan w Ujsołach?
Precyzyjnie rzecz ujmując, urodziłem się w Krakowie, ale prosto ze szpitala przywieziono mnie do Ujsół i od tego momentu, czyli od 1966 roku, mieszkam właśnie tutaj. Oczywiście z przerwami na naukę w szkole średniej w Milówce oraz studia polonistyczne w Opolu. Po powrocie, już jako nauczyciel w żywieckim liceum, również mieszkałem w Ujsołach.
Nadal uczy Pan w szkole?
Nie, praca w samorządzie pochłania mnie bez reszty. Od 2000 roku jestem wójtem gminy Ujsoły.
W środowisku turystycznym zasłynął Pan, udzielając tak zwanych "ślubów na wysokościach"...
Bardzo miło je wspominam.
Ile takich ślubów Pan udzielił?
Kilkanaście. Najwyżej na Hali Lipowskiej, ale też na Rycerzowej, Małym Smerekowie, a także w miejscach szczególnych z punktu widzenia historii czy tożsamości gminy - na przykład przy starym habsburskim dworze, otoczonym pięknymi lipami oraz obok zabytkowej leśniczówki w Złatnej. Pamiętam, że tam udzielałem ślubu Maćkowi Kreczmerowi, reprezentantowi Polski w biathlonie.

Kto nie marzy o ślubie z takim widokiem i to w sercu Beskidów? Zdjęcie z archiwum Katarzyny i Michała Baranowskich
Krewnemu Szymona Kreczmera, legendarnego gospodarza Bacówki na Krawcowym Wierchu?
Zapewne tak, bo to bardzo rozległa rodzina.
Udział Pan ślubów tylko mieszkańcom gminy?
Wręcz przeciwnie, w większości były to osoby spoza naszego terenu. Pamiętam dwa przypadki, gdy byli to nasi mieszkańcy.
Jakich formalności należy dopełnić, aby wziąć ślub na wysokości?
Wystarczy jeden telefon do urzędu. Warto jednak dodać, że ślub poza miejscem zamieszkania wymaga wniesienia dodatkowej opłaty - tysiąca złotych. Ale to kwota wynikająca z ustawy, natomiast my jako gmina nie pobieramy z tego tytułu żadnych opłat. Z naszej strony to jest bezinteresowny gest.
Czyli udzielenie ślubu w górach jest kwestią dobrej woli urzędnika?
Ależ oczywiście, przecież moglibyśmy spokojnie powiedzieć, że zapraszamy tylko do urzędu. Jestem jednak ostatnią osobą, która chciałaby wprowadzić taki reżim urzędowy i to w tak ważnych kwestiach. Jesteśmy otwarci na ludzi. I nie ma znaczenia, czy ktoś mieszka w Ujsołach czy w Krakowie, Warszawie lub Gdańsku.
Czy któryś z tych ślubów szczególnie zapadł Panu w pamięć?
Pamiętam wszystkie, bo każdy z nich był inny, wyjątkowy i spektakularny. Ale szczególnie zapadł mi w pamięć jeden, bo - jak Pan doskonale wie - góry mają wybitny temperament, a pogody w nich nie da się przewidzieć i zamówić z takim wyprzedzeniem, z jakim rezerwuje się termin. Warunki więc mamy takie, jakie niebiosa nam przyszykują... Tego ślubu udzielałem na Hali Lipowskiej, pod pułapem ciężkich, ciemnych chmur, straszących deszczem. Widoczność była tak słaba, że z trudem dostrzegałem nowożeńców... (śmiech). Ale w momencie, gdy państwo młodzi wypowiadali słowa przysięgi ślubnej, chmury się rozstąpiły, zaświeciło słońce, wiatr rozpędził mgły, pokazała się panorama Tatr. Cały spektakl trwał kilka minut, po czym chmury znów zasnuły całe niebo. Nikt nie byłby w stanie przygotować takiego widowiska. Zaniemówiliśmy z wrażenia… Cud, że małżonkowie nie zapomnieli słów przysięgi... (śmiech).
[paywall]
Ma Pan dobre układy w niebieskich instancjach...
Cóż, małżeństwo jest wspólną wędrówką, niekiedy pod górę... Zwykle sugeruję tym, którzy decydują się pobrać na wysokości, aby wcześniej razem przeszli drogę do miejsca ślubu. Wprawdzie zazwyczaj są to doświadczeni turyści, którzy znają górskie szlaki, ale wspólna wędrówka jest metaforą tego, co czeka ich, gdy już powiedzą "tak". Bo różne niespodzianki spotkają na wspólnej drodze, podobnie jak na Rycerzowej, Lipowskiej czy Krawcowym Wierchu.
A zdarzyło się Panu udzielać ślubu w strugach deszczu?
Nie, bo to godziłoby w powagę ceremonii. Ale przypominam sobie, że w Soblówce musieliśmy zmienić plany i skorzystać ad hoc z gościnności gospodarza jednego z pensjonatów. Szczególnie zapadła mi też w pamięć uroczystość na Małym Smerekowie pod przepiękną, kwitnącą jabłonią, gdy po ceremonii nowożeńcy zasadzili obok młode drzewko. To było bardzo wzruszające.
Wspomniał Pan o powadze ceremonii. Jakie zatem warunki - nawet w górach - muszą być spełnione, aby jej nie naruszyć?
Ślub nie jest towarzyskim spotkaniem na szlaku, które może odbyć się gdziekolwiek i w każdej dowolnej formule. Powaga ceremonii wymaga zatem miejsca na insygnia: godło państwowe i herb gminy, powinien być też stolik nakryty obrusem i dwa krzesła, to właściwie wszystko. Inwencji narzeczonych pozostawiamy oprawę.
Aby udzielić ślubu, powiedzmy na Hali Lipowskiej, idzie Pan czy jedzie?
Idę. Wprawdzie na fotelu wójta zasiadłem 24 lata temu, ale rzadko na nim siedzę... Kocham ruch, góry i ludzi. Biegam, gram w piłkę, morsuję, wciąż jestem aktywny.
O! A gdzie Pan morsuje?
W potoku, który płynie spod Hali Lipowskiej.
Insygnia zatem niesie Pan w plecaku?
Nie. Ślubu zawsze udzielam w obecności drugiej osoby z urzędu, która porusza się samochodem. Najczęściej jest to sekretarz gminy, pani Katarzyna Wydra. Ona zabiera protokół, insygnia, łańcuch oraz garnitur do przebrania. Nie dzwonię łańcuchem po drodze... (śmiech).
Ma Pan już zamówiony jakiś kolejny ślub na wysokościach?
Tak, w czerwcu na Hali Lipowskiej. Pani młoda pochodzi z Ujsół, pan młody z daleka.
Nie samymi ślubami wójt żyje... W ubiegłym roku, w Konkursie Osobowość Ziem Górskich, zwyciężył Pan w kategorii "Samorządowiec, polityk ziem górskich". Za co przyznano Panu ten tytuł?
No, cóż... Zaskoczyło mnie to wyróżnienie. Wiedziałem o nominacji, lecz wcale mi się ona nie spodobała. Czuję się skonsternowany, bo uważam, że gdy komuś wręcza się jakieś medale czy statuetki, to można odnieść wrażenie, że laureat zrobił już wszystko i kończy swoją działalność. A ja mam tu jeszcze mnóstwo do zrobienia. Żyjąc w Ujsołach, które są - ktoś powie - na końcu świata, bo znajdujemy się na granicy polsko-słowackiej (za plecami mam pięć słowackich gmin, a przed sobą tylko trzy polskie) moglibyśmy stanowić cywilizacyjnie zapóźniony skansen. Ale nie stanowimy, wciąż pozyskujemy nowe fundusze, mamy świetne drogi, kanalizację czy nasze wizytówki w rodzaju Geoparku - gdzie kiedyś straszyła dziura w ziemi po nieczynnym kamieniołomie. Mamy tam teraz ośrodek rekreacyjny, który w sezonie przyciąga tłumy ludzi, jest ponad stumetrowy basen, tyrolka, ścianki wspinaczkowe. W pogoni za nowoczesnością łatwo jednak zagubić swoją tożsamość. A my bardzo o nią dbamy. Takim rdzeniem, DNA Ujsół, są Wawrzyńcowe Hudy.
W ubiegłym roku wpisane na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego...
Tak, to krótko mówiąc polska lista UNESCO. Ten obrzęd, po bardzo drobiazgowej analizie eksperckiej został zakwalifikowany do dóbr kultury, które należy objąć mecenatem państwa. Jest bowiem na tyle ważny dla lokalnej społeczności, że nie wygasł przez kolejne pokolenia.
Wawrzyńcowa Huda to...
Gigantyczny ogień rozpalany w noc Świętego Wawrzyńca (10 sierpnia), odkąd tylko górale pamiętają oraz towarzyszące mu występy zespołów muzycznych. Huda wciąż na nowo ściąga całe pokolenia. Przyjeżdżają nie tylko miłośnicy folkloru, ale także ludzie młodzi, którzy na co dzień nie słuchają takiej muzyki. Huda ma wysokość około 30 metrów, to potężna konstrukcja z żerdzi, wykonywana tak samo od zamierzchłych czasów. Rozpalamy ją na zakończenie Tygodnia Kultury Beskidzkiej, jest więc zwieńczeniem tej wyjątkowej imprezy. Przyjeżdżają wówczas najlepsze zespoły folklorystyczne z całego świata, Naszą scenę zdeptała niejedna gwiazda, ale prawdziwa gwiazda jest tylko jedna - Wawrzyńcowa Huda. Bo wszystkie gwiazdy można zobaczyć gdzieś indziej i kiedy indziej, a Hudę - tylko w Ujsołach i tylko raz w roku.
Skąd wziął się zwyczaj rozpalania tego ognia?
Wawrzyńcowa Huda odsyła nas do genezy Ujsół. Przekaz ustny mówi, że w XIX wieku nasz rejon nawiedziła epidemia cholery, a ujsolanom zajrzała w oczy perspektywa unicestwienia ich osady. Wtedy najstarszemu mieszkańcowi wsi, noszącemu imię Wawrzyniec, przyśnił się słup ognia, który miał wszystkich uratować. Opowiedział ten sen proboszczowi, który kazał taki wielki ogień rozpalić. Niewiele myśląc Wawrzyniec zbudował potężny stos, który w noc swoich imienin podpalił. I - jak wieść gminna niesie - nikt już później nie zmarł w Ujsołach na cholerę. Na pamiątkę tego wydarzenia Wawrzyńcowa Huda jest palona do dzisiaj. Zwyczaj ten jest też popularny wśród mieszkańców naszej gminy, którzy budują i podpalają swoje własne, mniejsze hudy. To doskonała okazja do sąsiedzkich spotkań oraz integracji przy ognisku.
A słowo "huda" oznacza ognisko?
Nie. Geneza tej nazwy też jest ciekawa. Hu-da w języku wołoskim – Ujsoły zostały bowiem założone przez pasterzy wołoskich - oznacza gwałtowne spalanie. Hudać zatem, to płonąć. Moja babcia, widząc ogień buzujący pod płytą pieca kuchennego mówiła, że dobrze "hodo".
Gdzie obecnie rozpalana jest Wawrzyńcowa Huda?
Przy amfiteatrze w Ujsołach. U góry jest udekorowana mojkami, czyli ozdobnymi zwieńczeniami wykonanymi przez Koło Gospodyń Wiejskich, przypominającymi wiechy na dachach świeżo ukończonych domów. Punktualnie o godzinie 22 podpalam ją wraz z najstarszym mieszkającym w gminie Wawrzyńcem. Zazwyczaj też zapraszam do udziału jednego z najznamienitszych gości. Huda zawsze była w Ujsołach świętem. Pomimo tego, że dawniej wszyscy pracowali tu na roli i latem byli bardzo zajęci, to jednak rzucali wszystko, aby własnym sumptem postawić swoje hudy. To była kwestia honoru dla lokalnej społeczności. Huda musiała być wysoka, paradna i podpalona dokładnie o północy. Zawczasu zbierano więc chrust oraz jałowce (teraz oczywiście już nie) i suszono. Potem przez kilka dni wznoszono konstrukcję, a następnie pilnowano, aby "konkurencja" nie puściła jej z dymem przed czasem. To byłby straszny wstyd...
Konkurencja?
Gmina Ujsoły składa się z przysiółków. Ambicją mieszkańców każdego z nich było wybudowanie własnej hudy, a punkt honoru stanowiło podpalenie cudzej i obrona własnej konstrukcji. Hudy wznoszone były przez kilka dni, pełniono więc przy nich dyżury, a młodzi mężczyźni nocowali obok, w specjalnie postawionych szałasach, aby pilnować swojego dzieła. To była święta wojna, potem cały rok się o tym mówiło.
Pan również występuje na scenie podczas Wawrzyńcowej Hudy?
Tylko jako gospodarz.
Ze śpiewem na ustach?
A, już wiem co ma Pan na myśli... (śmiech)
Zrobił Pan furorę, rapując dla medyków podczas pandemii...
To był incydent, challenge, któremu postanowiłem sprostać. Synowie skomponowali muzykę i zagrali, ja ułożyłem słowa i zaśpiewałem. Założyłem góralski strój, oni maski na twarze i nagraliśmy klip. Zastanawialiśmy się nad miejscem… Myśleliśmy o jednym ze schronisk, ale ostatecznie wybraliśmy skały Geoparku Glinka, jako tło dobrze korespondujące z treścią.
Na terenie Pana gminy jest wyjątkowo dużo schronisk...
Tak, cztery: Lipowska, Krawców Wierch, Rycerzowa, Wielka Racza, a przed korektą granic administracyjnych także Rysianka. I nieistniejący już niestety Chyż u Bacy.
Odwiedza Pan służbowo te schroniska?
Służbowo? Nie, nie mam powodu. Natomiast prywatnie, turystycznie - oczywiście, bywam we wszystkich. Na Krawcowym Wierchu byłem też na ćwiczeniach strażaków.
Należy Pan do OSP?
Tak, jestem prezesem gminnym Ochotniczej Straży Pożarnej.
Ma Pan swoje ulubione szlaki na terenie gminy Ujsoły?
Tak, ten prowadzący łańcuchem gór z centrum Ujsół, aż na Lipowską, przez Zagroń, Zapolankę i Redykalny Wierch. To bardzo malownicza i spokojna trasa, chociaż dosyć długa. Polecam z całym przekonaniem.
Znajduje Pan czas na wędrowanie tym szlakiem?
Na wędrowanie? Z tym bywa trudno. Natomiast swoje wybiegać muszę i na to czas znajduję zawsze, chociaż zazwyczaj już po zmroku.
Swoje wybiegać? Czyli ile?
14 km co drugi dzień, czy leje, czy grzeje - nie ma znaczenia.
I gdzie Pan biega?
Do Złatnej albo do Glinki. Drogą, gdyż podczas biegów terenowych po ciemku łatwo o kontuzję. Biegam też czasem na Orliku, ale tam można dostać małpiego rozumu, bo 14 km to 35 okrążeń...
Tadeusz Piętka
58 lat, mieszka w Ujsołach. Jest absolwentem polonistyki na Uniwersytecie Opolskim. Od 2000 roku jest wójtem gminy Ujsoły.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Udzielam ślubów na wysokościach".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie