Kilka tygodni temu zginął Kacper Tekieli. Drugi raz w życiu przeżyłem mieszankę niedowierzania, żalu, bólu i bezsilności. Podobnie czułem się w 2009 roku, gdy odszedł Piotr Morawski.
Poniższy tekst ukazał się w letnim Wydaniu Specjalnym nr 2/2023.
Redaktor Naczelny poprosił mnie, żebym napisał felieton. Tak jak zawsze, ale nie tak jak zawsze. Bo zawsze pisałem o tym, co się w górach dzieje. Czasem włączały mi się reminiscencje i obrazki z przeszłości. Czasami wychodziło z tego coś poważnego, czasami coś niepoważnego. Ale teraz jest inaczej.
Kilka tygodni temu w górach w Szwajcarii zginął nasz dobry kolega, świetny wspinacz, osoba nietuzinkowa - Kacper Tekieli. Drugi raz w życiu przeżyłem nietypowe uczucie, mieszankę niedowierzania, żalu, bólu i bezsilności. Pierwszy raz czułem coś takiego, kiedy w 2009 roku Jurek Natkański przyniósł mi wiadomość o śmierci Piotra Morawskiego. I wtedy, i teraz ten mikst uczuć był jak uderzenie młotem. I tu, i wtedy obudziło się we mnie poczucie wściekłości, że głupi los trafił bezmyślnie.
Bo trafił w punkt, zamiast postraszyć niegroźną lawinką albo płytką szczeliną. Bo jeden wpadnie 30 metrów do szczeliny i zakończy tę przygodę potężną hipotermią, drugi zjedzie z lawiną, otrzepie się, poszuka zgubionych gogli i ruszy do domu. Dlaczego więc jest tak, że to samo nie powoduje tego samego? I dlaczego jest tak, że czasami oszczędza starych, a nie oszczędza młodych? Byłoby okrutnym, lecz logicznym stwierdzeniem, że stary już może odejść, a młody nie. Ma żyć dla siebie, swoich bliskich, dla rodziny. Los jest niestety ślepy i na to nie patrzy.

Kiedy wreszcie pierwszy szok minął, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak się stało. To naturalne. Żyjemy w górach, myślimy górami, mamy je we krwi. Czy tego chcemy czy nie, staramy się zrozumieć, co nie zagrało, jeśli nie zagrało.
Wszyscy tak robią, tylko jedni mają większą wiedzę i doświadczenie, są w stanie zagłębić się bardziej w materię wypadku, a inni „ślizgają się” po powierzchni ogólnikowych opisów. Kreują opinie, których rzetelność jest co najmniej wątpliwa.
Do głowy przychodzi mi taka dygresja, że jest rozpowszechniona w narodzie tendencja do szukania winnych wszędzie, gdzie się coś niedobrego dzieje - nawet tam, gdzie o winie nie ma mowy. Niby nic niegroźnego, choć mam wątpliwości. Pokutuje w świadomości ludzkiej przekonanie, że jak się znajdzie winnego, to problem w którym on (ten winny) występuje, zniknie. W górach jest podobnie. Z tą różnicą, że w górach - zgodnie z wszystkimi dostępnymi statystykami - zawsze winny jest człowiek. Poszedł w góry i zginął, znaczy jest winny. Bo mógł nie pójść. Spadła na niego lawina, to zatem jego wina, bo mógł się nie znaleźć na jej torze. Poszedł i wpadł do szczeliny, jego wina, bo obok był mocny most, itp. itd.
Tylko czy takie myślenie coś daje albo zmienia? Czy przez taką logikę ludzie będą uważniejsi, roztropniejsi albo po prostu nie będą chodzić w góry? Jasne, że nie. Uczymy się gór nie po to, żeby mieć pełne poczucie bezpieczeństwa w tej scenerii, lecz po to, by być świadomym wszystkich zagrożeń, a na wiele z nich być przygotowanym, dzięki naszym umiejętnościom i sprzętowi. To czyni nas „lepszymi” od tych, którzy tego nie zrobią. Z drugiej strony, góry nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Bo skąd mają wiedzieć, że ten samotny punkcik na wielkim polu śnieżnym to np. Reinhold Messner, nieustraszony pogromca ośmiotysięczników? Góry są nieczułe na nasze doświadczenie. Po prostu „robią swoje”, tzn. otrząsają się z nadmiaru śniegu, kiedy jest na to czas albo otwierają szczeliny w lodowcu, kiedy tego potrzebują. My tych zamiarów też nie znamy i albo wtrącimy się w ten naturalny stan rzeczy, albo nie. Jeśli wtrącimy się, mamy problem. Jeśli nie, mamy fajną górską przygodę. Proste, prawda?
Tak, tylko gdzie w tym wszystkim jest człowiek ze swoją psychiką, determinacją, uporem, konsekwencją etc.? Właśnie. To drugi element tej układanki. Mogę pokusić się o pewną akrobatyczną wręcz tezę. Skoro góry odnoszą się ze swą nieskończoną powagą do tego, co się wokół nich dzieje, dlaczego więc nie mają prawa tego samego oczekiwać od ludzi? Niech też człowiek będzie skoncentrowany i oddany wyłącznie temu wszystkiemu, co robi w górach. Niech tylko to zaprząta jego uwagę. Niech nic go nie rozprasza. Nic co ludzkie, nic co osobiste. Niech zostawi to gdzieś daleko w dolinach. Ha, niby to takie proste, ale czy na pewno? Czy ktokolwiek z nas, ludzi ułomnych, może tak zrobić? Czy jest tak, że staramy się asymptotycznie dojść do takiego stanu? Ale, jak to jest z asymptotą, nigdy tego nie osiągniemy? Fajna teoria, prawda? Czy tylko teoria? Chyba tak powinno być, choć bez wątpienia trudna do zrealizowania. Dlatego i my i góry będziemy zawsze na kursie kolizyjnym w tej materii.
I coś na koniec. Nasi młodzi przyjaciele nie wrócą między żywych. Musimy się z tym pogodzić i żyć dalej. Z zadrą i rysą w sercu, ale wciąż. I pamiętać ich takimi, jakimi byli. Z tą ponadnormatywną aktywnością, energią, „zatopieniem w pasji”, w miłości i oddaniu. I to musi nam wystarczyć.
Chciał wejść na wszystkie alpejskie czterotysięczniki. Jego wzorem był Uli Steck. Zginął podczas zejścia z Jungfrau.
Ta wiadomość zasmuciła całe środowisko górskie. W środę (17 maja) podczas zejścia z Jungfrau (4158 m n.p.m.) spadł z lawiną znany wspinacz Kacper Tekieli. Dzień później ratownicy zlokalizowali jego ciało poniżej Rottal-Couloirs. W Gdańsku podczas pogrzebu żegnały go tłumy ludzi.
- Byłam żoną najwspanialszego człowieka na świecie, który był alpinistą. Choć sama gór się boję - trójkowe trudności to granica mojego komfortu - to starałam się Go ze wszystkich sił wspierać. Na tym moim zdaniem polega miłość. A On nie byłby taki fantastyczny, gdyby nie góry... – m.in. takimi słowami pożegnała go żona Justyna Kowalczyk-Tekieli.
Kacper Tekieli urodził się w Gdańsku 23 listopada 1984 roku. W tym też mieście ukończył studia z filozofii. Był doświadczonym taternikiem i alpinistą, a także instruktorem Polskiego Związku Alpinizmu. Wspinał się nie tylko w Tatrach i Alpach, ale także w Himalajach i Karakorum. Szczególnie lubił samotne przejścia i łańcuchówki. Lista jego osiągnięć jest bardzo długa. Które z nich wybrać w pierwszej kolejności?
Np. w 2019 r. w sprinterskim tempie pokonał Direttissimę Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego. Do tego dołożył cztery granie Matterhornu w czasie 17 godz. i 30 min. Samotnie przeszedł Drogę Laupera na północno-wschodniej ścianie Eigeru. W tym samym roku był też współautorem nowych dróg w Norwegii z Michałem Czechem, Jaśkiem Kuczerą i Wadimem Jabłońskim.
W 2020 r. - w rekordowym czasie 37 godz. i 28 min podczas akcji non stop – zdobył Wielką Koronę Tatr. Pobił poprzedni rekord o ponad 11 godz. Rok później wspólnie z Maćkiem Ciesielskim i Piotrem Sułowskim pokonali Expandera – drogę z 4 Sprężyn, biegnących na czterech różnych tatrzańskich ścianach - w czasie 43 godz. 50 min. Za ten wyczyn zespół otrzymał Kraków Mountain Award.
Członek programu Polski Himalaizm Zimowy, którego pomysłodawcą był Artur Hajzer. Kacper wziął udział w wyprawach na Makalu (2011) i Broad Peak Middle (2014) – gdzie osiągnął ponad 7900 m n.p.m. W 2016 r. pojechał w Himalaje Garhwalu i wspinał się Drogą Japońską na południowo-zachodniej ścianie Shivlinga z Januszem Gołąbem. Cofnęli się z 6340 m n.p.m. po pokonaniu prawie całej ściany z powodu fatalnej pogody. Wtedy to po przeciwnej stronie góry, na północnej ścianie, zginęli Łukasz Chrzanowski i Grzegorz Kukurowski. Kacper był zaangażowany w akcję ratunkową. Był pierwszy na linie i to dobę po zejściu ze swojej ściany. Z kolei w 2018 r. z Sandy Allanem, Rickiem Allanem i Stanislavem Vrbą podjął próbę wytyczenia nowej drogi na Broad Peak. Akcja się zakończyła po dwóch niebezpiecznych wypadkach.
Ostatnim projektem Kacpra było wejście na 82 alpejskie czterotysięczniki. Latem 2015 r. jego idol Ueli Steck z różnymi partnerami zdobył je w 62 dni. Tekieli swoją próbę rozpoczął 6 maja od Piz Bernina (4049 m n.p.m.) i w kolejnych dniach poruszając się między górami na rowerze lub na nartach, wspierany na dole przez rodzinę (żonę Justynę i półtorarocznego syna Hugona), wszedł na: Bishorn (4153 m), Weissmies (4017 m) i Lagginhorn (4010 m), Allalinhorn (4027 m), Strahlhorn (4190 m) i Rimpfischhorn (4199 m). 17 maja o godz. 10.12 przysłał żonie ostatnią fotografię ze szczytu Jungfrau.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie