Reklama

Wywiad z biegaczką Olgą Łyjak o jej projektach górskich i rekordzie w Tatrach

Gdy analizuję wypadki w Tatrach, to często giną np. pary. Osoby słabo znające teren, które się zgubiły i zaczęły schodzić złym żlebem. Często korzystają z nawigacji Google Maps i idą na ślepo. Nie zastanawiają się, że teren jest niedostępny, skały porośnięte, a brak wyraźnej ścieżki jest znakiem, że trzeba wracać do punktu wyjścia

 

Ze wszystkim sobie poradzę

 

Z biegaczką Olgą Łyjak, o jej tatrzańskim rekordzie, rozmawia Gosia Tomik

 

Jedziemy razem na zawody Ultrałemkowyna, gdzie Olga po raz pierwszy od 10 lat zmierzy się z dystansem na 100 km w biegach górskich. Mamy zatem czas na rozmowę wśród spokojnych łemkowskich krajobrazów.

 

- Po Wielkiej Koronie Tatr czuję, że już niewiele rzeczy mnie zaskoczy. Po takiej burzy w górach poza szlakiem - w trudnym terenie i w nocy - mam takie poczucie, że ze wszystkim sobie poradzę – mówi w pewnym momencie. 

 

W Beskidzie Niskim Olga zalicza kolejny dobry start - wyżej, mocniej, dalej. Odnoszę wrażenie, że ona stale walczy, a przy tym przeważnie wygrywa. Jest spontaniczna, ale szalenie dokładna. 
 

 

Chciałam być zupełnie sama

 

Olga, coś się zmieniło. Dotychczas w swojej aktywności sportowej nie skupiałaś się na konkretnych projektach. Podziwialiśmy Twoje sukcesy na zawodach sportowych. Co miało wpływ na to, że postawiłaś na samodzielną działalność w górach? 

 

Od dawna myślałam o różnych projektach i je planowałam. Ale faktycznie, zawody zwykle były na pierwszym planie i już nie było czasu na indywidualne projekty. W tym przypadku trzeba dużo więcej czasu poświęcić na przygotowania niż do zorganizowanych startów. Należy poznać teren, trasę, ogarnąć całą logistykę. Doszłam jednak do wniosku, że chcę robić coś nowego i dalej się rozwijać. Tymczasem czuję, że na zwykłych zawodach biegowych czy skiturowych już niczego zupełnie nowego nie doświadczę. I tak w marcu 2023 roku zrobiłyśmy z Beatą Madej skiturowy trawers Tatr Wysokich jako pierwsza kobieca para. Wtedy postanowiłam, że takie fajne rzeczy będę dalej robić i rozwijać się w tym kierunku. To są zupełnie inne przeżycia i doświadczenie. Tego nie poczujesz na zorganizowanym biegu z pełnym zapleczem i zabezpieczeniem. Biegałam w eksponowanym terenie na wielu zawodach, ale gdy jesteś na trasie z innymi biegaczami, a obok stoi ratownik, to czujesz się zupełnie inaczej, niż kiedy jesteś zupełnie sama w dzikim, górskim terenie. I musisz samodzielnie zdecydować, czy iść dalej, czy się wycofać, postanowić nogę tu, czy tam. Projekty są niezwykle rozwijające i emocjonujące. Nie robię ich dla samych rekordów, ale głównie dla przeżyć i przekraczania swoich granic.
 


Wielka Korona Tatr (WKT) w całości solo, bez suportu i uzupełniania zapasów w schroniskach. Dlaczego wybrałeś najbardziej wymagający styl?

 

Dla doświadczenia i przeżycia czegoś nowego. Idąc z suportem, czułabym się jak na zorganizowanym biegu, z większą pewnością i poczuciem, że ktoś ze mną jest i może w razie czego pomóc. Wiadomo, gdybym chciała wyśrubować jakiś super czas i to byłoby moim nadrzędnym celem, to zdecydowałabym się na wsparcie, wzięłabym na noc osobę do pomocy. Jednak chciałam być zupełnie sama, by sprawdzić, czy w ogóle dam radę. By przekonać się, jak sobie poradzę i jakie decyzje podejmę w razie niezaplanowanych okoliczności. Czy będę panikować i płakać, czy zachowam zdrowy rozsądek i zimą krew? I zdarzyły się takie okoliczności. Rozcięłam nogę, zgubiłam się, miałam przed Wysoką burzę z gradem i piorunami. Zupełnie inaczej byłoby przechodzić przez to z kimś, a będąc zdaną tylko na siebie. Jestem bardzo dumna z tego, jak sobie z tym wszystkim poradziłam i zaskoczyłam samą siebie… Spodziewałam się większych dramatów.  

 

Nie wystarczy wcześniej wejść na szczyty

 [paywall] 

Jak przygotowywałaś się do WKT? Kiedy pierwszy raz powiedziałaś sobie wyraźnie: ja to zrobię?

 

Zaczęło się w 2015 roku, kiedy pierwszy raz poszłam sama na szczyty pozaszlakowe. Rok później przebiegłam Orlą Perć, później startowałam w biegach z cyklu Skyrunning Extreme, gdzie działamy w terenie technicznie podobnym do Orlej Perci. Od 2017 roku zaczęłam wchodzić na pierwsze szczyty WKT. Byłam solo na Łomnicy i Lodowym, a z ekipą na Kieżmarskim i Gerlachu. Wtedy pomyślałam, że chciałabym kiedyś zrobić WKT na raz, ale wiedziałam, że jeszcze muszę dużo się nauczyć. 

 

Nie każdy zdaje sobie sprawę, że aby zrobić WKT jednym ciągiem w dobrym czasie, nie wystarczy wcześniej wejść na te szczyty. Podczas WKT w wielu wypadkach nie wchodzimy najprostszą i najbardziej oczywistą drogą, jak np. znakowanym szlakiem na Sławkowski, czy najprostszą drogą z Łomnickiej Przełęczy na Łomnicę lub Batyżowiecką Próbą na Gerlach. Tutaj największą sztuką jest połączyć te przejścia między szczytami tak, żeby były dla nas najbardziej optymalne i bezpieczne. Dla każdego może być to zupełnie inna droga, w zależności od umiejętności wspinaczkowych, czy znajomości terenu. 

 

 

Podasz jakieś przykłady?

 

Choćby odcinek Kieżmarski Szczyt - Łomnica, czyli dwa pierwsze szczyty. Alicja Paszczak - z tego, co zrozumiałam z jej relacji - szła przez Kieżmarską Przełęcz Wyżnią, między Kieżmarskim Szczytem a Małym Kieżmarskim. Kacper Tekieli, doskonały wspinacz, szedł na żywca Granią Wideł. Roman Ficek, biegacz bez doświadczenia wspinaczkowego, zbiegał do Łomnickiego Stawu i wbiegał na Łomnicką Przełęcz, by wejść najłatwiejszą drogą. Ja wybrałam przejście z Kieżmarskiej Przełęczy pod Wschodnim Szczytem Wideł wprost na Miedziane Ławki. A żeby było ciekawiej są jeszcze inne drogi, np. przez Cmentarzysko, i można tam przejść zarówno z Kieżmarskiej Przełęczy, jak i schodząc z Huncowskiej Przełęczy, czy z Małego Kieżmarskiego Szczytu Filarem Grosza. To ostatnie przejście robiłam na rekonesansie.  

 

Takie łączone przejścia, z myślą już konkretnie o WKT, zaczęłam robić w 2019 roku. To było dwa, trzy albo cztery przejścia w roku, bo nie miałam jakiegoś ciśnienia na konkretny termin. Planowałam zrealizować WKT z kolegą Krzyśkiem, ale zawsze coś się działo. Zwykle ktoś z nas miał jakąś kontuzję. W 2024 roku podjęłam decyzję, że już tego nie przekładam. Czuję się dobrze, nie mam zaplanowanych startów. Miałam cały wolny sierpień, żeby to zrobić. Pod koniec lipca zrobiłam sama pierwszy rekonesans, właśnie to przejście z Kieżmarskiego na Łomnicę, potem zrobiłam jeszcze ich pięć: solo Pośrednia Grań - Sławkowski - Staroleśny, z Krzyśkiem Sławkowski - Staroleśny - Gerlach i Wielką Czwórkę, czyli Łomnica - Durny - Lodowy - Gerlach i znowu solo dwie wyrypy: Ganek - Wysoka - Rysy i Gerlach - Kończysta.

 

W sumie na wielu szczytach byłam po kilka razy, w tym różnymi drogami. Na Gerlach znałam wejścia Batyżowiecką Próbą i Wielicką, Próbą Tatarki i Martinką, na Staroleśny - Granacką Ławką, Kwietnikowym Żlebem i Drogą Tetmajera, itd. Chciałam poznać różne drogi, żeby opracować najlepszy wariant - w zależności, które szczyty wypadną w nocy. Ostatecznie zdecydowałam, że Gerlach znam najlepiej, a Kończysta jest najłatwiejsza, więc wybrałam godzinę startu tak, żeby Gerlach i Kończysta wypadły w nocy.

 

 

Burza nad Gankiem

 

Wreszcie ruszyłaś. Jak się czułaś na początku?

 

Czułam się trochę słabo, bo tydzień wcześniej złapałam wirusa żołądkowego. Z tego powodu przełożyłam datę, bo planowałam start w weekend 24-25 sierpnia, ale w poprzedzający go czwartek kompletnie się rozchorowałam. W kolejną środę poczułam się już w miarę OK. Trafiło się kolejne okienko na czwartek i piątek (29/30 sierpnia) i uznałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, to już w ogóle w tym roku się nie uda. I faktycznie, później było bardzo burzowo, a dzień coraz krótszy. O dziwo, pierwszego dnia rano czułam się super, a jak ruszyłam, poczułam, że mam “dzień konia”. 

 

Co działo się na trasie? 

 

Biegunka drugiego dnia i odwodnienie, choć piłam bardzo dużo. To mogło być efektem wcześniejszego wirusa. Wzięłam bardzo duży zapas izotonika, bo wiem, że woda ze strumieni bardzo słabo nawadnia, ale połowę zapasu gdzieś zostawiłam. Dlatego drugi okazał się ciężki, bo nie byłam w stanie nawodnić się samą wodą. Przez jakiś czas gubiłam się też w okolicach Staroleśnego Szczytu. Spotkała mnie również niespodziewana w prognozach burza. Miałam dużo szczęścia, bo gdyby przyszła 40 minut wcześniej, to nie weszłabym na Ganek. Ta grań nie jest bardzo trudna (I UIAA), ale eksponowana i trzeba ją przejść dwa razy, a ja miałam 25 godzin w nogach bez snu. Po deszczu skała, która pokryta jest lekkim porostem, robi się niesamowicie śliska. Jechałam na niej jak na lodzie, wchodząc w strugach deszczu żlebem na Wysoką. Także albo byłby wycof, albo czekałabym dwie godziny pod skałą, aż burza przejdzie a skała wyschnie. Tylko jakoś sobie tego nie wyobrażam, bo wchodząc na Wysoką trzęsłam się jak galareta i byłam kompletnie przemoczona. 

 

Jednak najważniejsze było to, że czułam się bardzo dobrze psychicznie. Jeśli nawet fizycznie byłam słabsza, to nie dopuszczałam tej myśli do siebie i po prostu szłam dalej. Zdziwiło mnie też, że nie czułam żadnego strachu, kiedy na przykład byłam w środku nocy na Martince, eksponowanej grani na szczyt Gerlacha. Chyba to mnie najmocniej zaskoczyło, bo tej samotnej nocy bałam się najbardziej. 

 

 

Bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu

 

Działałaś bez wsparcia. Czy to oznacza, że kwestia bezpieczeństwa jest dla Ciebie drugoplanowa?

Bezpieczeństwo jest dla mnie na pierwszym miejscu i naprawdę nieraz, będąc sama w górach, robiłam wycof albo zmieniałam drogę. Wracałam, a nie pchałam się na siłę w nieznany mi teren. Wszystkie przejścia z WKT znałam bardzo dobrze, nie ma tam terenu, który by mnie zaskoczył. Znałam nawet obejście ostatniej części grani na Gerlach z ekspozycją i będąc tam na WKT w nocy, częściowo jeden fragment obeszłam. Wiedziałam, jak wygląda grań na Ganek i że w nocy skała może być wilgotna. Dlatego tak zaplanowałam godzinę startu tak, żeby na 100 proc. Ganek wypadł w dzień. Jeśli chodzi o eksponowany kawałek grani na Lodowy Szczyt przez Konia, to miałam alternatywną drogę przez Lodową Kopę, żeby nie wracać przez Konia i nie iść tam dwa razy. I faktycznie poszłam tą alternatywą drogą, bo panował straszny upał. Byłam wtedy tak odwodniona, że bolała mnie głowa i lekko chwiałam się na nogach. Bałam się iść drugi raz przez Konia, więc wybrałam łatwiejszy wariant na Lodową Przełęcz.
 

Nie twierdzę, że przejście solo i bez supportu WKT jest bezpieczne. Ale znam siebie,  poznałam doskonale ten teren i czując się pewnie w „dwójkowym” terenie - mając zapas umiejętności - możemy to ryzyko bardzo zminimalizować. Ostatecznie i tak nie chciałam robić tego na siłę. Powiedziałam sobie przed startem: jak będziesz się czuć niepewnie, przyjdzie obawa, to po prostu zrobisz wycof. Trzeba też mieć świadomość, że Tatry to nie są Alpy czy Himalaje. Do najbliższego schroniska mamy 500 metrów w dół. Jeśli znamy te wszystkie drogi, alternatywne żleby i warianty wycofu, to wiemy, że w każdej chwili możemy zejść do schroniska. Trzeba tylko wiedzieć, którędy absolutnie nie można schodzić.

Gdy analizuję wypadki w Tatrach, to wiem, że bardzo rzadko ginie osoba, która była zupełnie sama. Często są to jakieś pary, osoby słabo znające teren, które się zgubiły i zaczęły schodzić złym żlebem, który jest podcięty. Niestety, często te osoby korzystają z nawigacji Google Maps i idą ślepo. Nie zastanawiają się, że teren jest kompletnie niedostępny, skały porośnięte, a brak wyraźnej ścieżki jest znakiem, że trzeba wracać do punktu wyjścia. 

 

W jaki sposób zaplanowałaś sobie kwestie żywieniowe?

 

Idąc na taki projekt, poza znajomością trasy, musisz dokładnie wiedzieć, gdzie są potoki i ile zabrać wody na dany odcinek. Wiedziałam też, gdzie są koleby i gdzie w miarę wygodnie, czyli płasko będę mogła się zdrzemnąć. Ale zdarzają się niespodzianki.  Np. po zejściu z Małej Durnej Przełęczy, a przed wejściem na Baranie Rogi, trzy tygodnie wcześniej na dole żlebu był strumyczek. Miałam więc tam zaplanowane pierwsze uzupełnienie wszystkich trzech flasków. Niestety, okazało się, że strumyczka prawie nie ma i w 10 minut udało mi się napełnić tylko jeden flask. Szkoda było czasu stać tam dłużej. W efekcie, jak szłam na Lodowy, kręciło mi się w głowie z upału i odwodnienia. Nie mogłam się doczekać kolejnego potoku. Przed wejściem pod Żółtą Ścianę w stronę kolejnego szczytu Pośredniej Grani, musiałam nawet zejść niżej, by znaleźć kolejny potok. Spędziłam tam kwadrans, by się nawodnić. 

 

Jeśli chodzi o jedzenie to wzięłam około 10 tys. kcal. Jadłam co 15-20 minut, bo to jedzenie tak mi ciążyło, że chciałam się go jak najszybciej pozbyć. Myślałam nawet, żeby część batonów zostawić gdzieś pod skałą, ale finalnie zjadłam wszystko. Ostatni baton wciągnęłam na końcówce zbiegu z Krywania. Na przyszłość wzięłabym więcej żeli, a mniej stałego jedzenia. Żele wchodzą mi bardzo dobrze, nie mam problemów żołądkowych. Drugiego dnia, gdy miałam kryzys, żelami bardziej postawiłabym się na nogi, niż orzechowym batonem czy snickersem.  

 

Jestem silniejsza i pewniejsza siebie

 

Czy będąc sama na trasie, daleko od szlaku, nie bałaś się dzikich zwierząt? Jak udało Ci się oswoić noc w Tatrach?

 

Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałam. Boję się trochę spotkać niedźwiedzia, np. jak jestem nisko w kosówkach o świcie. Jednak na WKT, poza szlakiem na Krywań, byłam najniżej na 1800-1900 m n.p.m., gdzie są odkryte przestrzenie. Teraz, jak zadałaś mi to pytanie, to się zastanawiam i faktycznie - przed wschodem słońca nad stawem w Dolinie Batyżowieckiej albo w nocy w Dolinie Wielickiej - mogły gdzieś siedzieć obok w kosówkach, ale nie myślałam o tym. Byłam w 100 proc. kupiona na wyszukiwaniu właściwej ścieżki, że nawet nie miałam przestrzeni na zastanawianie się, czy się czegoś boję. Podobnie było nocą na grani, czy na trudniejszych fragmentach, jak Próba Tatarki. Jedyne, o czym wtedy myślisz, to aby dobrze postawić nogę, złapać się skały, skręcić metr w prawo albo metr w lewo i pilnować ścieżki. Tak naprawdę to po zachodzie słońca czułam się bardzo dobrze fizycznie, jakbym dopiero ruszyła. W nocy nadal było ciepło i bezwietrznie, nie musiałam zakładać kurtki, wystarczył krótki rękaw. Ciemność, niesamowita cisza, tylko cykanie świerszczy nawet wysoko na grani – to naprawdę niesamowite doświadczenie. Cieszyłam się tym, że tam jestem. 

 

Czy rekord WKT był dla Ciebie celem samym w sobie, a może znaczył coś więcej?

Celem samym w sobie, ale nie spodziewałam się, że wywoła to u mnie tak silne emocje. Naprawdę bardzo bałam się tej samotności, przez tyle godzin i bez snu. Jak się okazało, pokonałam jakieś swoje nieuzasadnione lęki, które w głównej mierze siedziały tylko w mojej głowie. To wszystko daje naprawdę bardzo dużo do myślenia w kontekście całego życia i różnych podejmowanych decyzji - nawet nie sportowych, ale życiowych i osobistych. To doświadczenie było dla mnie jak najlepsza terapia, albo jak wprowadzenie w życie kwestii, które poruszałam na terapii. Gdybym wiedziała, że taki będzie tego efekt, to zrobiłabym WKT już dawno. Poznałam siebie lepiej, poczułam się dużo silniejsza i pewniejsza siebie. 

 

Co dalej? Czy ten projekt zaostrzył smaki na więcej? W kolejnym sezonie zobaczymy Cię na zawodach, czy będziemy kibicować i obserwować nietuzinkowe projekty?


Ten projekt uświadomił mi, w jakim iść kierunku. Myślę, że będę próbować jeszcze bardziej wymagających rzeczy. Na zawodach też się pojawię, bo prawda jest taka, że przygotowanie pod nie daje dużo motywacji treningowej, a ja nadal bardzo lubię rywalizację. Po WKT już nie boję się wyzwań ultra tak, jak wcześniej. Raczej skupię się na dłuższych dystansach w technicznym terenie. 

Olga Łyjak, biegaczka - Wicemistrzyni Świata Masters w skialpinizmie, Mistrzyni Polski Skyrunning, multimedalistka w biegach górskich, kolarka, adwokatka.

 

WKT Olgi Łyjak

 

Wielką Koronę Tatr, czyli 14 najwyższych szczytów, zdobyła w 40 godz. i 56 minut. To nowy, kobiecy rekord WKT. 

Trasa prowadzi w terenie trudnym orientacyjnie, pozaszlakowym i bardzo technicznym. Liczy 72 km i aż 10 200 m przewyższenia. 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 18/12/2024 20:18
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do