Reklama

14 szczytów w 101 minut

Święta spędziłem w rodzinnej atmosferze, czyli... oglądając Netflixa. Nie mogłem bowiem odmówić sobie seansu dokumentu „14 szczytów: Nie ma rzeczy niemożliwych”.

 

Film opowiada o próbie wejścia przez Nimsa Purję na wszystkie 14 ośmiotysięczniki w rekordowym czasie (o jego książce pisze kilka stron wcześniej Iwona Baturo). I to spektakularnie rekordowym, gdyż pochodzący z Nepalu wspinacz dał sobie na to zaledwie siedem miesięcy, podczas gdy poprzedni najlepszy wynik wynosił… siedem lat i 10 miesięcy (ustanowił go Koreańczyk Kim Chang-ho).

 

Jako że jesteście czytelnikami magazynu górskiego, to pewnie nie zepsuję Wam zabawy, pisząc, że Nims swój ambitny Project Possible zrealizował i to w zaledwie sześć miesięcy i sześć dni. Obstawiam też, że kojarzycie tego wspinacza jako jednego z głównych architektów nepalskiego sukcesu na K2 w styczniu 2021 roku. Być może obiło się Wam o uszy także to, że to właśnie Purja zrobił zdjęcie kolejki na Mount Everest, które w 2019 roku podbiło internet i spowodowało burzę w mediach społecznościowych. „14 szczytów” daje idealną szansę, żeby poznać go znacznie lepiej. Odkryć, co go motywuje, a także zrozumieć, dlaczego Nepalczycy, tradycyjnie pozostający w cieniu zachodnich wspinaczy, zdecydowali się z niego wyjść i porwali się na cel, z którym bezskutecznie mierzyły się legendy himalaizmu.

 

„14 szczytów” nie jest bowiem filmem o wspinaczce, a głównie o człowieku. Początkowo miałem z tym pewien problem, ponieważ niesamowicie interesowała mnie logistyczna strona projektu Nimsa i najchętniej obejrzałbym osobny dokument o każdym z jego wejść. Tutaj niektóre z nich ograniczyły się do krótkich migawek lub były ledwie wspomniane. Oczywiście dramatyczne chwile też się zdarzają, ale można odnieść wrażenie, że najtrudniejszym elementem kompletowania Korony Himalajów i Karakorum jest zdobywanie pozwoleń. Jestem jednak spokojny o to, że nikt po seansie nie będzie próbował wejść na Makalu w klapkach, gdyż film nieźle wyjaśnia, dlaczego akurat Nims Purja jest w stanie sprawić, że wchodzenie na ośmiotysięcznik wygląda niczym wycieczka na Kasprowy Wierch. Fakt, że 14 wejść upchnięto w zaledwie 101-minutowym dokumencie sprawia też, że nie ma ani chwili na nudę i dokument ogląda się z zapartym tchem. Tak przynajmniej mi się wydawało, aż podkusiło mnie, żeby przeczytać komentarze polskich internautów. Nasi rodacy znaleźli bowiem poważne braki.

 

Otóż okazuje się, że dla części widzów znad Wisły wadą „14 szczytów” jest brak wspomnienia o... polskich himalaistach. Jasne, że nasi rodacy dokonywali – i wciąż dokonują – w górach rzeczy niesamowitych i nie raz przesuwali granicę ludzkich możliwości. Jednak domaganie się wciskania ich wszędzie, gdzie tylko ktoś zaczyna mówić o Himalajach albo Karakorum, zakrawa na megalomanię.

 

Nie mówiąc już o tym, że to przecież Nepalczycy mieli ogromny udział w sukcesach wspinaczy z całego świata i to raczej oni mogliby mieć pretensje, że ich rola jest często pomijana, gdy prezentuje się górskie dokonania zachodnich herosów. W komentarzach nie brakuje też głosów próbujących wyczyn Nimsa deprecjonować lub stawiać go w kontrze do osiągnięć Jerzego Kukuczki czy Wojtka Kurtyki. Najwyraźniej niektórzy żyją w przekonaniu, że wszystkie spektakularne wejścia w górach wysokich były dziełem Polaków, a teraz ktoś próbuje brutalnie zająć nasze poletko. Obawiam się, że dla nich nie ma już nadziei. Pozostałym jednak „14 szczytów” szczerze polecam. Dla mnie był on kolejnym dowodem na to, jak wspaniałą historią było zdobycie K2 zimą właśnie przez Nepalczyków. 

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do