Reklama

Bajka, która się skończyła

Wielkiś mi uczynił zamęt w domu moim,

Mój drogi Nirmalu, tym wspinaniem swoim.

Pełno celów, a jakoby żadnego nie było:

Jednym maluczkim wejściem tak wiele ubyło.

 

Pofestiwalowy urlop był (bo niestety się już skończył) doskonałą okazją, by na pewne sprawy spojrzeć z dystansu oraz spróbować nieco odwlec w czasie katastrofę budowlaną, która niechybnie wydarzy się na mojej szafce nocnej, gdy nieregularna wieża z książek do przeczytania runie pod naporem kolejnej dokładanej pozycji.

 

Czytałem więc „Wszechmogącego Andrzeja Zawadę”. I choć biografię Lidera znałem z wielu przekazów i hagiografii, to Piotrkowi Trybalskiemu udało się pokazać coś więcej, dzięki czemu widać, że styczniowe wejście Nepalczyków na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik – K2, to nie tylko sukces sportowy i zakończenie pewnego etapu eksploracji. To zamknięcie ery Zawady w polskim myśleniu o górach i ich zdobywaniu.

 

Niesamowitym jest, że to właśnie w Polsce został stworzony i w zasadzie tylko tu był tak silnie kultywowany mit zimowej wspinaczki. Tylko Polacy i bardzo niewielu wspinaczy z kilku innych krajów. Polacy – Lodowi Wojownicy. Artyści Sztuki Cierpienia, wyznawcy Art of Freedom. Biało-Czerwona na Szczytach.

 

Ale w ostatnich latach, gdy do zdobycia zimą zostało już tylko K2 spirala oczekiwania sięgała zenitu – Hasła „K2 dla Polaków” pisano na murach, trwały w zasadzie bezpośrednie relacje z bazy, sponsorzy licytowali się, po wyprawie wielotysięczny(!) tłum czekał w Lądku-Zdroju na relacje z bazowych harcy. Mieliśmy swój mit, swoich bohaterów, którzy co roku mieli odprawiać rytuał wchodzenia (wchodzenia, nie wejścia!!!) na Szklaną Górę. Ale komuś oczywiście to musiało przeszkadzać!

 

I jeszcze, żeby rozpoczęła się jakaś zdrowa rywalizacja, jakaś budowa mitu w innym kraju, to ja to jeszcze wszystko rozumiem. Dałoby się chyba kolegom wytłumaczyć, że w życiu trzeba gonić króliczka, a nie go złapać i zabawa potrwałaby jeszcze trochę. A tak? Nepalczycy przyjechali i zanim się kto obejrzał i w bazie porządnie zainstalował – oni już byli na ataku szczytowym. A potem szast, prast – szczyt w dziesięciu z pieśnią na ustach, czekając pod szczytem na kolegów i jeszcze przynajmniej jeden wszedł bez tlenu. I to w styczniu, który jest zimą nawet u największych karakorumskich purystów.

 

Żarty, żartami, ale naprawdę coś się skończyło. Naprawdę. Przez dekady tak bardzo żyliśmy wizją stawania na wierzchołkach zimą, że inne pola rywalizacji w ogóle nie przebijały się do szerokiej publiczności.

 

Przez poprzednie trzy lata promowaliśmy w Lądku styl alpejski i Złote Czekany, które są przyznawane za najlepsze przejścia w tym stylu. Styl dodajmy do tej pory dość egzotyczny w naszym kraju i choć sama nagroda rozpoznawalna, to nagrodzonych rodaków można policzyć na palcach jednej ręki. I to, mimo że w pierwszej edycji Piolet d’Or w 1992 jurorem był m.in. Andrzej Zawada. Najwyraźniej zabrakło mu czasu, by wyznaczyć kolejną wizję. Może coś się zmieni po powołaniu Polskiego Himalaizmu Sportowego?

 

Szansę na uwielbienie tłumów ma też wspinaczka na sztucznej ścianie. Świetny występ Oli Mirosław na igrzyskach olimpijskich daje szansę tej dyscyplinie w zasadzie taką samą, jak Adam Małysz dał skokom narciarskim. Też zaczęło się od jednego zwycięstwa, też sportem tym zajmuje się garstka, też zasady na pierwszy rzut oka nie są oczywiste i też są niezwykle widowiskowe. Tylko… że z górami wspólna jest tutaj może nazwa dyscypliny, uprząż i karabinek którejś z outdoorowych marek. Reszta już jest bliżej akrobatyki cyrkowej niż gór. No i nie mamy co tydzień transmisji Pucharu Świata, więc o „Mirosławomanii” nawet nie mamy co mówić.

Zimowa wizja Zawady była ubrana w ramy sportu, aby dobrze sprzedawała się na ministerialnych salonach, ale była romantyczną wizją eksploracji, partnerstwa i przygody. I skończyła się trochę tak, jak skończył się Dziki Zachód ze swoimi saloonami, kowbojami i przemytem Zenitów.

 

I nawet jeżeli niechętni nazywali ją turystyką wysokogórską – to pozostając w stylistyce westernu - była to turystyka w pociągu z parowozem i z siodłem w bagażu, a nie z licencją zawodniczą i programem treningowym rozpisanym na minuty.

Mieliśmy swoich Old Shatterhandów i Samów Hawkinsów, mogliśmy trzymać za nich kciuki albo się na nich denerwować, ale byli naszymi bohaterami w naszej ulubionej bajce. Bajce, która się skończyła.

 

Oczywiście, jak to w bajce, nie wszystko w niej było prawdziwe (pewnie nawet więcej znalazło się mitu niż prawdy), ale była ładna i dobrze nam się w niej żyło. A teraz?

Teraz trwa pustka i widać to chyba nawet po frekwencjach na tegorocznych imprezach górsko-podróżniczych, a nie wszystko da się wytłumaczyć pandemią.

Jak każda pustka zostanie przez życie zajęta czymś innym. Oby jak najprędzej.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do