Jeszcze kilka metrów wspinaczki, szczypta ukruszonych skał pod butem i wskoczę w strefę cienia za przełęczą Avouillons. Niczym żaba przytłoczona cielskiem masywu Grand Combin. Tuż pod nim skrzypi i trzaska lodowiec Corbassière. Żywy, przerażający i wielki jak miasto, ponad którym zaraz pobiegnę i to po 210-metrowym, wiszącym moście.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu specjalnym nr WS 03/2023 (JESIEŃ)
[middle1]

Spora część trasy przebiega na wysokości powyżej 2000 m n.p.m. Zdjęcie Paul Brechu
To nieprawda, że biegacze widzą mniej. Że nie odczuwają majestatu gór, nie chłoną widoków i w tym swoim pędzie nie zwracają uwagi na ogrom goszczącej ich przyrody. Wręcz przeciwnie. Dla biegacza każdy metr na szlaku, każda skała czy podejście, są bardziej kompletne. Nasycone potem, bólem mięśni, pragnieniem i stukotem serca przeszywającym ciało od palców, aż po czubek głowy. Ten taniec zmysłów pamięta się latami. Wraz z reminiscencją miejsc i przygodą, którą samą w sobie jest pokonanie górskiego ultramaratonu. W Alpach Pennińskich, gdzieś na pograniczu Włoch i Szwajcarii.

Co chwilę za plecami zawodników pojawiają się ośnieżone szczyty i potężny masyw Grand Combin. Zdjęcie Franck Oddoux
Trail Verbier Saint-Bernard to najstarsze ultra w kraju Helwetów. Jak w soczewce mieści wszystko, co najpiękniejsze w Alpach. A jego areną jest historyczny szlak przez Wielką Przełęcz Świętego Bernarda (fr. Col du Grand-Saint-Bernard), pamiętającą czasy Cesarstwa Rzymskiego. O czym więcej może zatem marzyć turysta biegowy z nizinnych krain, gdy staje na starcie tych zawodów w kameralnym La Fouly?
Od szczytu Mont Blanc (4810 m n.p.m.) dzieli mnie 20 km w linii prostej. Zaś od mety dystansu X-Traversée w kurorcie Verbier, dokładnie 76 km i tysiące spalonych kalorii. Wśród blisko 1300 uczestników jest tylko garstka Polaków. W tym Kasia Solińska, która za nieco ponad 10 godzin okaże się najszybszą kobietą na trasie. Ja mam inne hobby. Zamiast pucharów kolekcjonuję wspomnienia ze szlaku.
Pierwsze kilometry są wręcz książkową rozgrzewką bez hitchcockowskich początków. Szeroki asfalt wpycha ludzi rytmiczną falą w objęcia doliny Ferret. Poza stłumionymi oddechami słyszę wiatr i melodię graną na rogach alpejskich przez wiejską starszyznę. Są też te czarne, łaciate i czerwone. Krowy w ilościach niepoliczalnych. Żują i patrzą zobojętniale, jak na stokówce szyjącej stok zalewa nas pot. Jeden, dwa i cztery zakosy. Po dziesiątym przestaję już liczyć, wypatrując pocztówkowych kadrów przy słynnych Lacs de Fenêtre.

Most nad Lodowcem Corbassière to jeden z najbardziej wyczekiwanych etapów biegu. Zdjęcie Franck Oddoux
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 69% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie