Reklama

Bezpieczeństwo w Tatrach. O tym musisz pamiętać!

Dużo się mówi o tym, że do gór trzeba mieć szacunek, gdyż są nie tylko piękne, ale również wymagające i niebezpieczne. Mimo to co roku TOPR-owcy mają pełne ręce roboty, a turyści często sami proszą się o problemy.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06/2020.

 

Andrzej Mikler, zawodowy ratownik TOPR i międzynarodowy przewodnik wysokogórski IVBV, nie ma wątpliwości: - Najczęstszym powodem wypadków w Tatrach są potknięcia i upadki z wysokości. Te mogą być zarówno spowodowane błędem, jak i pechowym zrządzeniem losu – wskazuje.

 

Druga pozycja na czarnej liście zależy już wyłącznie od turystów. Chodzi bowiem o nieodpowiednie wyposażenie lub brak umiejętności posługiwania się posiadanym sprzętem.

 

Akcja ratunkowa pod Mięguszowieckim Szczytem w trudnych, zimowych warunkach. Zdjęcie Andrzej Mikler

 

Nie ma jak na Krupówkach

 

A to wynika z braku podstawowej wiedzy o turystyce górskiej. – Ludzie często wychodzą w góry bardzo późno, nieodpowiednio ubrani i bez sprecyzowanego celu wycieczki. Przyjeżdżają też w Tatry bez przygotowania kondycyjnego – wymienia Andrzej Mikler.

 

Podobnego zdania jest przewodniczka tatrzańska Marysia Olszańska.

 

– Myślę, że głównym problemem jest brak zdrowego rozsądku. Turyści, którzy wiedzą, po co idą w góry i mają obrany konkretny cel, są w miarę przygotowani. Jednak ta główna masa rusza w góry prosto z Krupówek. Zatem na szlaku wyglądają tak, jak na Krupówkach. Widok jest dość przerażający – przyznaje.

 

Według niej pozytywne jest to, że ludzie chcą wybrać się na wycieczkę zamiast siedzieć w knajpach. Niestety, często nie idzie to w parze z odpowiednim przygotowaniem do takiej aktywności.

 

– Turyści często nie wiedzą, na co się porywają. Idą gdzieś, bo idzie tam tłum, a to jest zgubne. Uważają, że jak są tam inni, to oni też dadzą radę a potem... lądują na łańcuchach i mają kłopot – opisuje Marysia Olszańska.

 

Powszechnym błędem jest też brak kontaktu z najbliższymi.

 

– Bardzo często nie informujemy ich lub nie zostawiamy informacji w miejscu noclegu, gdzie planujemy iść i o której godzinie wrócimy. W razie wypadku utrudnia to ratownikom udzielenie szybkiej pomocy – wyjaśnia Andrzej Mikler.

 

To zaniedbanie łączy się z ewidentnie z brakiem przygotowania, ponieważ trudno informować, jaki jest cel wycieczki, skoro samemu nie ma się o tym pojęcia.

 

Na pomoc ratowników mogą także liczyć eksploratorzy jaskiń. Zdjęcie Andrzej Mikler

 

Czarny szlak nie jest najtrudniejszy

 

Jak się okazuje, udzie nie tylko nie szukają dodatkowych informacji o miejscu, gdzie się znajdują, ale nawet nie zwracają uwagi na mijane oznaczenia.

 

– Wchodząc na teren parku mają piękne tablice z informacjami, ale mało kto to czyta – zauważa Marysia Olszańska.

 

A to oznacza, że na marne idą starania pracowników Tatrzańskiego Parku Narodowego, którzy starają się dbać o bezpieczeństwo właśnie przez akcje informacyjne i edukacyjne. Powszechne jest też schodzenie ze szlaku.

 

– Próba zwrócenia uwagi kończy się stwierdzeniami typu: „Co panią to obchodzi? To moja sprawa!”. Może i jego, dopóki się coś nie wydarzy i ryzykować nie muszą także ratownicy. Zdarzają się też sytuacje, gdy idzie pani z córeczką, która niesie bukiet ściśle chronionych kwiatów – wspomina przewodniczka.

 

Z jej doświadczeń wynika, że powszechne jest również przekonanie, że kolor szlaku oznacza jego trudność.

 

– Spotykam się na co dzień z tym, że turyści wierzą, że czarny szlak jest najtrudniejszy i kiedy widzą ten kolor, to panikują. A przecież najprostszy szlak, jaki mamy w Tatrach, czyli Droga pod Reglami ma właśnie kolor czarny. Kierując się takimi mylnymi wyobrażeniami, można sobie zrobić krzywdę – ostrzega.

 

Mit o kolorach być może bierze się stąd, że są one powiązane z trudnością w przypadku tras narciarskich. Ze szlakami pieszymi sprawa ma się jednak zupełnie inaczej.

 

Czerwone są zazwyczaj główne trasy, jak Główny Szlak Beskidzki czy Główny Szlak Sudecki, o których mogliście poczytać w czerwcowym numerze „Na Szczycie” (nr 4/2020). Widząc niebieskie znaki możemy się spodziewać szlaku dalekobieżnego, żółte i czarne są to przeważnie szlaki dojściowe i łącznikowe, a podążając za zielenią możemy spodziewać się dotarcia do atrakcji turystycznych lub punktów widokowych. Nie są to sztywne zasady, więc chodząc po górach przywiązywanie wagi do koloru oznaczeń raczej mija się z celem.

 

Pogoda jest kluczowa

 

Zupełnie inaczej wygląda sprawa z pogodą, która w górach odgrywa decydującą rolę. W końcu na nizinach nieprzygotowanie się na deszcz lub burzę może oznaczać najwyżej, że solidnie zmokniemy. W Tatrach kaprysy aury mogą zagrozić zdrowiu a nawet życiu.

 

– Prognozy trzeba sprawdzać na bieżąco. Jeśli zapowiadana jest burza, to należy wziąć to pod uwagę i zrezygnować z planów wysokogórskich – radzi Marysia Olszańska.

 

Zastrzega jednak, że prognozy bywają omylne, a pogoda kapryśna. Dlatego trzeba cały czas trzeba obserwować, co się dzieje na niebie, czy pojawiają się chmury lub wzmaga się wiatr. Ale gdy słychać grzmoty, to wiadomo – burza bokiem nie przejdzie.

 

Warto także korzystać z pomocy zdobyczy techniki – aplikacji pogodowych i burzowych, które na bieżąco aktualizują informacje o zmianach aury. Popularnością wśród bardziej świadomych turystów cieszy się choćby strona www.blitzortung.org. Jednak same narzędzia nic nie dadzą, jeśli nie wiemy, jak z nich korzystać.

 

– Trzeba mieć chociaż trochę ogólnej wiedzy o meteorologii i topografii. Jeśli ktoś nie wie, gdzie jest północ a gdzie południe, to informacja o tym, w którym kierunku przesuwają się chmury, nic mu nie da – zastrzega Marysia Olszańska.

 

Podstawową zasadą jest także wczesne ruszanie na szlak, gdyż burze przeważnie pojawiają się po południu lub wieczorem. Warto też pamiętać, że jeśli widzimy nadciągające cumulonimbusy, to zamiast brnąć i liczyć, że burze przejdzie bokiem, dobrze się wycofać. Gór – w przeciwieństwie do życia – nikt nam nie ukradnie.

 

Naszego smartfona warto wyposażyć nie tylko w programy, które pozwolą sprawdzić aktualną prognozę.

 

– W telefonie turysta powinien mieć zapisany numer alarmowy górskich ratowników: 601-100-300 lub aplikację Ratunek – wskazuje Andrzej Mikler.

 

Trzeba też pamiętać, by doładować telefon, gdyż ten na niewiele się zda, jeśli bateria padnie po pierwszej godzinie marszu. – W plecaku powinniśmy mieć także ciepłe ubranie na wypadek ochłodzenia, kanapki, coś słodkiego, apteczkę, mapę i wodę – wylicza ratownik.

 

To ostatnie wydawałoby się podstawą, ale – jak wspomina Marysia Olszańska – wciąż są turyści, którzy myślą, że butelka 0,3 litra wystarczy na cały dzień w górach.

 

Orla tylko dla orłów

 

Niezwykle istotną kwestią jest odpowiedni dobór szlaku. Najgorszym doradcą jest tu tłum i podążanie za stadem.

 

– Ludzie podjeżdżają samochodem, widzą parking i dużo ludzi, więc stwierdzają, że tam pójdą – mówi obrazowo przewodniczka.

 

Często kuszą także miejsca rozpoznawalne, które byłyby idealnym celem, by potem lansować się na Facebooku czy Instagramie. W końcu fotki z Orlej Perci lub Rysów to wymarzony magnes na „lajki”. Statystyki TOPR pokazują, że warto się bardzo dobrze zastanowić, nim postanowimy porwać się na takie cele. Na przestrzeni lat na Orlej zginęło już ponad 100 osób.

 

– To bardzo trudny szlak tylko dla doświadczonych turystów, natomiast bardzo często wybierają go osoby niedoświadczone i nieprzygotowane – tłumaczy Andrzej Mikler. – Znajduje się tam dużo miejsc trudnych technicznie i eksponowanych. Dlatego ratownicy od dawna sugerują używanie na tym szlaku lonży asekuracyjnych i kasków. Na sztucznych ułatwieniach w wysokim sezonie tworzą się kolejki, turyści często próbują obejść te miejsca, zrzucając nieświadomie kamienie na innych. Zdarzają się również odpadnięcia ze sztucznych ułatwień, kończące się śmiercią turysty – ostrzega.

 

Burze na Giewoncie

 

Drugie miejsce w ratowniczych statystykach zajmuje Giewont, na który z Zakopanego ciągną prawdziwe pielgrzymki turystów. O wyślizganych kamieniach na szlaku i osobach ruszających na starcie ze Śpiącym Rycerzem w klapkach krążą już legendy. Niestety, anegdotki mogą przerodzić się w tragedie. Szczególnie podczas burz, gdyż te są szczególnie niebezpieczne ze względu na znajdujący się na szczycie ogromny, metalowy krzyż.

 

– Najgłośniejszym zdarzeniem na Giewoncie była burza z 22 sierpnia 2019 roku. Przez uderzenia pioruna w krzyż zginęły cztery osoby, a 157 turystów zostało poważnie rannych – wspomina ratownik. Niestety, ludzie sami sprowadzili na siebie nieszczęście. – Pomimo widocznych oznak nadchodzącego deszczu i załamania pogody, kontynuowali wycieczkę – wspomina smutne wydarzenia z ubiegłego roku. TOPR-owcy sporo pracy mają także na Rysach, ponieważ miano najwyższej góry w Polsce niezmiennie przyciąga rzesze turystów. I znów ambicje i fantazja nie idą w parze z umiejętnościami.

 

– Bardzo często turyści nie są do tego przygotowani ani kondycyjnie, ani sprzętowo. Zimą i wczesną wiosną nie mają raków i czekana lub nie potrafią się nimi posługiwać – ocenia Andrzej Mikler.

 

A co nam grozi na Rysach, jeśli je zlekceważymy? Latem są to upadki z dużej wysokości lub uderzenie spadającym kamieniem, a zimą poślizgnięcie na śniegu i upadek, kończący się często śmiercią.

 

Jak więc właściwie dobrać szlak dla siebie? – Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko swoją kondycję, ale także to, z kim idziemy: czy w naszej ekipie są dzieci lub osoby starsze? – podpowiada Marysia Olszańska.

 

Jeśli nie ufamy własnym wyborom, to warto rozważyć wynajęcie przewodnika tatrzańskiego lub wysokogórskiego IVBV. – On przekaże fachową wiedzę i bezpiecznie pomoże w zdobyciu wymarzonego szczytu – zachęca Andrzej Mikler.

 

Niestety, wśród wielu turystów wciąż pokutuje przekonanie, że „przewodnicy są dla frajerów” i jeśli ktoś umie pić piwo na Krupówkach, to i z organizacją górskiej wycieczki sobie poradzi.

 

Tłok na szlaku nie pomaga

 

Przy wyborze szlaku warto też zrezygnować z modnych miejsc, gdyż tłok na szlaku nie tylko obniża przyjemność, jaką czerpiemy z wycieczki, ale także zwiększa szansę, że stanie się coś złego.

 

– Gdy nie ma innych ludzi, to chodzimy komfortowo. Skupiamy się na swoich umiejętnościach i potrzebach, a nie na tym, żeby sprawnie przejść i uniknąć tłumu. Kiedy kilka tysięcy osób znajduje się na krótkim odcinku, to jego pokonanie może wydłużyć się z 10 do 90 minut. To stwarza dodatkowe niebezpieczeństwa: latające kamienie, nerwy i ludzie, którzy próbują bokiem przechodzić i zagrażają nie tylko sobie, ale też osobom będącym poniżej – wyjaśnia Marysia Olszańska.

 

Jak zauważa Paulina Kołodziejska, kierownik Działu Komunikacji i Wydawnictw TPN, tragedii w czasie burzy na Giewoncie także był współwinny tłok. - Utrudnia on ucieczkę w sytuacji, gdy należy się wycofać – zwraca uwagę.

 

Tymczasem latem najpopularniejsze szlaki są dosłownie oblężone przez turystów.

 

– Na drodze dojazdowej do Palenicy Białczańskiej tworzą się korki. Na szlaku na Giewont mamy kolejki pod kopułą szczytową – wylicza Andrzej Mikler.

 

Tegoroczne lato obfituje w medialne doniesienia i spektakularne zdjęcia przedstawiające tłumy w Tatrach, ale – wbrew popularnej teorii – pandemia wcale nie sprawiła, ze w polskich górach zrobiło się wyjątkowo tłoczno.

 

– Tak jest w sezonie. Zwłaszcza w weekendy, gdy media trąbią, że będzie superpogoda. Turyści idą „na hurra” i rezerwują miejsca z dnia na dzień. Nie widzę, żeby w związku z koronawirusem było w Tatrach tłoczniej niż zwykle – tłumaczy przewodniczka.

 

Paulina Kołodziejska z TPN potwierdza, że obecny ruch na szlakach nie jest niczym niezwykłym, a ludzi jest wręcz mniej niż w ubiegłe wakacje. Ta duża liczba turystów odwiedzająca najpopularniejsze miejsca sprawiła, że TPN rozważał nawet ograniczenie liczby osób na szlaku na Morskie Oko.

 

– Na razie odstąpiliśmy od tego pomysłu. Zamiast tego postanowiliśmy się skupić na uporządkowaniu sytuacji na drodze dojazdowej na szlak – mówi Paulina Kołodziejska.

 

Ale jadąc w najwyższe polskie góry nie jesteśmy skazani na tłok. Tatry nie ograniczają się do atrakcji znanych z pocztówek i magnesów na lodówki. Kiedy jedne miejsca przeżywają oblężenie, inne – mniej znane a często równie piękne – są niemal puste.

 

Z wycieczką u sąsiadów

 

Sposobem na uniknięcie tłoku jest także wycieczka na słowacką stronę Tatr.

 

– Niedawne doniesienia o kolejce na Rysy mogą odstraszać, ale to musiał być jeden wyjątkowy dzień pod koniec lipca, potem było już w porządku. A generalnie Słowacja jest miejscem, gdzie ludzi jest mniej. Wynika to z tego, że mniej jest też szlaków, które są długie, bo długie są słowackie doliny. Problemem może być tylko logistyka – zaznacza przewodniczka.

 

Jeżeli się zdecydujemy na wyjazd do naszych południowych sąsiadów, trzeba się ubezpieczyć. Za akcje słowackiego odpowiedniego TOPR - Tatrzańskiego Pogotowia Górskiego, trzeba płacić. Oznacza to, że niefortunny wypadek może sprawić, że z gór wrócimy z rachunkiem nawet na kilkanaście tysięcy euro.

 

– Idąc w góry na Słowacji sugeruję, wykupić ubezpieczenie od akcji ratunkowej z użyciem śmigłowca. Należy dopilnować, aby suma ubezpieczenia była minimum 10 tys. euro – doradza Andrzej Mikler.

 

Zakup ubezpieczenia (1 euro za dzień, w przypadku opcji wędrówek na szlakach) warto rozważyć nawet wtedy, gdy nie zamierzamy przekraczać granicy. Może się bowiem zdarzyć, że zrobimy to mimowolnie. Choćby popularny Kasprowy Wierch jest szczytem granicznym, więc do ewentualnego wypadku może dojść po drugiej stronie. Ubezpieczenie – i to często rozszerzone – konieczne jest także, jeśli decydujemy się na bardziej spektakularne aktywności niż trekking.

 

– Takie rozwiązanie przyda nam się, gdy planujemy skorzystać ze wspinaczki górskiej przy użyciu specjalistycznego sprzętu lub bez asekuracji, a także ze speleologii, narciarstwa, snowboardingu oraz kolarstwa górskiego – wymienia Dawid Korszeń rzecznik Towarzystwa Ubezpieczeniowego Warta.

 

Niemal po każdym wypadku wraca dyskusja o tym, by także turyści w polskich Tatrach musieli płacić, gdy z pomocą ruszy im TOPR. Andrzej Mikler zastrzega jednak, że strach przez rachunkiem nie ma związku z liczbą wypadków. Najlepszym ubezpieczeniem jest bowiem zdrowy rozsądek i stosowanie się do podstawowych zasad tatrzańskiej turystyki. Oczywiście wypadki zawsze mogą się zdarzyć, ale to my sami mamy największy wpływ na bezpieczeństwo na szlaku.

 

Wypadki w sezonie
Andrzej Mikler ratownik TOPR , międzynarodowy przewodnik wysokogórski IVBV i przewodnik tatrzański:
"Najwięcej pracy ratownicy mają oczywiście w czasie wakacji i ferii zimowych. Statystycznie przełom lipca i sierpnia to szczyt sezonu turystycznego w Tatrach. Wzmożony ruch to większa liczba wypadków i interwencji ratowników TOPR. W 2019 roku
od 15 czerwca do końca września ratownicy byli wzywani do 613 interwencji. Zginęło osiem osób, w tym cztery porażone piorunem na Giewoncie."

 

Tutaj tłumów nie ma
Marysia Olszańska, przewodniczka tatrzańska, poleca mniej uczęszczane szlaki:
"Jest mnóstwo urokliwych dolinek reglowych, jak Ku Dziurze lub Za Bramką. To piękne miejsca, gdzie turystów w zasadzie się nie spotyka. Także przejście do Doliny Małej Łąki czy Ścieżka nad Reglami na niektórych odcinkach są kompletnie nieuczęszczane. Polecam także Sarnią Skałę. Wprawdzie idąc z samego miasta, potrzeba trochę wysiłku, ale widokowo jest cudnie. Mamy północną ścianę Giewontu i Zakopane. Ciekawym pomysłem jest też wycieczka na Polanę Stoły, na którą idzie się z Doliny Kościeliskiej, którą maszeruje fala ludzi. Wystarczy odbić na Polanę Stoły czy do Doliny Miętusiej i robi się pusto.
Jeśli ktoś ma obycie w Tatrach Wysokich i nie straszna mu ekspozycja, to może np. ruszyć na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, gdzie idą pojedyncze osoby. Mamy cudne wyjście z pięknymi widokami."

 

Uwaga na zwierzęta
W Tatrach nie wolno chodzić po zmroku. Ma to chronić nie tylko ludzi, ale także dzikich mieszkańców. Oczywiście nie znaczy to, że za dnia zwierząt nie zobaczymy. Jeśli tak się stanie, to należy zostawić je w spokoju. Nigdy nie wolno próbować ich karmić czy głaskać. – Lisy bywają nosicielami wścieklizny, choroby groźnej dla człowieka, a konsekwencje spotkania z niedźwiedziem domagającym się jedzenia, mogą być tragiczne. Możemy się również spotkać z agresją jelenia, który chce pożywienia z rąk człowieka. A pamiętajmy, że to duże zwierzę – ostrzega Paulina Kołodziejska, kierownik Działu Komunikacji i Wydawnictw TPN. Radzi też, by w sytuacji, gdy trafimy na niedźwiedzia nie panikować, ale spokojnie odejść. – One nie polują na ludzi – uspokaja pracowniczka TPN-u. Niestety, wiele osób robi coś odwrotnego. – Ludzie na widok niedźwiedzia po prostu szaleją – podchodzą bliżej i robią zdjęcia. Jeszcze dzieci podstawiają! A zwierzę ma zakres swojej tolerancji i jeśli poczuje zagrożenie, to zaatakuje – opisuje przewodniczka Marysia Olszańska.

 

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Burza bokiem nie przejdzie".

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 25/10/2024 08:46
Reklama

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do