Zmroziła mnie informacja o śmiertelnym ataku niedźwiedzia, do którego doszło w czerwcu w Niżnych Tatrach. Spotkanie z włochatą, półtonową materializacją wkurzenia, to bowiem mój największy górski lęk.
Oczywiście wiem, że nieporównywalnie większe szanse zrobienia sobie krzywdy mam spadając z wysokości lub podczas zejścia lawiny. W tych przypadkach jednak sam, przynajmniej w części, byłbym winien nieszczęścia. To ja zrobiłbym nierozważny krok, źle oszacował swoje możliwości czy wszedł w niepewny teren. Rzecz jasna lawiny także mogą schodzić samoistnie. Różnica jest taka, że jeśli koło nas przemkną masy śniegu, to potem nie ruszą za nami w pogoń. Niedźwiedź zaś może na taki pomysł wpaść. Znane są przecież przypadki, gdy przyczyna ataku pozostaje nieznana i wydaje się, że człowiek nie zrobił nic, by sprowokować drapieżnika.
Podstawą uniknięcia zagrożenia jest chodzenie uczęszczanymi szlakami. Tyle, że w góry nie jeździ się po to, aby stać w kolejkach. Fakt, że dane miejsce nie jest oblegane jak Dolina Chochołowska w kwietniu, raczej jest dla nas zaletą, a nie wadą. No i sam przekonałem się, że tłum nie musi działać odstraszająco. Niedźwiedzia spotkałem bowiem na asfalcie między Wodogrzmotami Mickiewicza a Włosienicą – trudno o bardziej uczęszczane miejsce. Młody osobnik przebiegł wówczas przez zatłoczony szlak, powodując, że czas nagle się zatrzymał. Wszyscy turyści stanęli jak wryci, czekając, czy może za chwilę za latoroślą nie popędzi jej rodzic. Większe zwierzę się nie pojawiło, więc ludzie znów zaczęli oddychać i ruszyli dalej. Nikt nie krzyczał, nikt też nie gonił misia z telefonem, co zdecydowanie było dobrym znakiem.
Niestety, nie zawsze ludzie postępują w modelowy sposób, czyli zachowując spokój i oddalając się od drapieżnika. Niepomiernie irytuje mnie wrzucanie przez przypadkowych turystów fotek, które wyglądają, jakby przystawili niedźwiedziowi obiektyw do nosa.
Dla mnie takie zachowanie jest nieodpowiedzialne i może przyczynić się do tragedii, gdyż kolejne osoby uznają, że w razie spotkania też muszą postarać się o efektowną pamiątkę. A szans na trafienie na niedźwiedzia może być coraz więcej, gdyż ich populacja na Słowacji w ostatnich latach wzrasta. Warto więc na każdym kroku przypominać, że niedźwiedź to nie puchata maskotka, ale największy drapieżnik naszych lasów i dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy czuć przed nim respekt. Inaczej może dojść do kolejnej tragedii. A wówczas na pewno pojawią się orędownicy tezy, że najlepszym sposobem na bronienie ludzi przed ich własną głupotą jest przetrzebienie populacji zwierząt.
Niektórzy już próbują coś ugrać na śmierci 57-letniego mężczyzny. Pojawiają się komentarze, że tragedia to wina braku powszechnego dostępu do broni. No bo przecież, gdyby turyści byli uzbrojeni, to widząc niedźwiedzia wystarczyłoby strzelić, a ten by uciekł. A jeśli by nie uciekł, to można by posłać mu kulkę między oczy i radośnie kontynuować wycieczkę. Albo zrobić krótką przerwę na sesję zdjęciową z trofeum. Sytuacji takich zapewne byłoby coraz więcej, ponieważ każdy strzał ostrzegawczy oswajałby zwierzęta z hukiem. Dlatego właśnie w obawie przed tym, nawet w miejscach, gdzie ataki grizzly są bardzo realnym zagrożeniem, takie strzały stosuje się tylko w ostateczności. Mam też poważne podejrzenia, że uzbrojeni turyści staliby się większym zagrożeniem niż dzicy mieszkańcy lasów, a ja zyskałbym nowy, największy górski lęk.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!