W ostatnich miesiącach mieliśmy prawdziwy boom na turystykę krajową. Zaczęliśmy dokładnie eksplorować tereny położone na wyciągnięcie ręki. Otworzyliśmy oczy – nieraz przecierając je ze zdumienia – na piękne miejsca wokół nas. To niewątpliwie jeden z tych nielicznych plusów pandemii.
W dobie swobodnego podróżowania urlopowe plany zazwyczaj wiązały się z dalszymi eskapadami. Dwa albo trzy tygodnie ciągłych wakacji dawały szerokie pole manewru, a w większość weekendów było podobnie - jakaś siła wyganiała nas z domu. Aż nadszedł taki czas, kiedy zaczęliśmy doceniać skrawek lasu, który mamy pod domem, i codziennie spacery po nim. Jaką radość można z tego czerpać, odkryliśmy dopiero albo na nowo, albo niedawno.
Mieszkam w Kudowie-Zdroju. Rozmawiając z mieszkańcami miasta często słyszę, że przez pandemię pierwszy raz, czasami nawet od kilkudziesięciu lat ruszyli w Góry Stołowe! I o zgrozo nagle okazało się, że znają zaledwie kilka procent atrakcji na terenie parku. Jak sami mówią, przestali grillować, za to ruszyli na spacery w góry. Zatem właśnie teraz jest ten czas, by odkryć najbliższe nam okolice i dać się zaskoczyć przez te miejsca, które pozornie wydaje nam się, że znamy.
Gdy mieszkałem jeszcze w Pasterce, największym zaskoczeniem były dla mnie miejscówki w Broumovskich Stěnach. To pasmo górskie znajdujące się u naszych południowych sąsiadów. Ale turyści często nie wiedzą, że tuż za lasem są formacje skalne i urwiska dorównujące tym, z obleganego Szczelińca Wielkiego.
Choć przez wiele lat prowadziłem tu schronisko, to sam byłem zaskoczony, w ilu miejscach jeszcze nie byłem. A wydawało mi się, że widziałem już chyba wszystko.
Takim odkryciem była klimatyczna, drewniana restauracyjka – Hvězda, serwująca pyszne czeskie piwo z widokiem zapierającym dech w piersiach. Z drewnianego tarasu nad urwiskami Broumovskich Stěn rozpościera się panorama na cały masyw Gór Stołowych. Takich miejsc w Polsce i Czechach jest więcej: trasy widokowe na Bożanowskim Szpiczaku, Bastion Radkowski, Narożnik, Ochota Magdaleńska... To tylko kilka przykładów miejsc niezbyt popularnych, a nie ustępujących innym lokalnym atrakcjom!
Zresztą przypomnijmy sobie nasze wyjazdy. Wiele razy było tak, że podczas zagranicznych podróży - zwłaszcza w odległych miejscach, gdzie mieliśmy świadomość, że więcej już tu nie przyjedziemy – odwiedzaliśmy najpopularniejsze miejsca, te wszystkie tzw. must see. Te sztampowe lokalizacje pokazywane w przewodnikach i na blogach, czy w artykułach w prasie podróżniczej. Podam za przykład moją podróż po Stanach Zjednoczonych, towarzyszącą startowi w Moab 240 Endurance Run.
Mieliśmy dwa tygodnie, a do objechania Kalifornię i Utah. Miejsca, w których można by poświęcić całe życie na eksplorację terenu! Standardowo zaliczyliśmy więc widokową autostradę wijącą się po klifach nad Pacyfikiem – Pacific Coast Highway, dolinę Yosemite, Park Narodowy Sekwoi, Wielki Kanion, charakterystyczny zakręt rzeki Colorado – Horseshoe Bend i Dolinę Śmierci. Kiedy jednak biegłem swoje 240 mil, to trafiałem w takie miejsca, które były z dala od szlaku, ale swoim pięknem nie odstawały od wspomnianych atrakcji turystycznych. Okazywały się trudniej dostępne, ale dzięki temu mniej zatłoczone, dzikie i nieskomercjalizowane.
Do dziś pamiętam też, jakie wrażenie zrobił na mnie wodospad pokonywany na trasie jednego z najdłuższych rajdów przygodowych świata – Explore Sweden Monster w Szwecji. Na próżno później szukałem o nim informacji w przewodnikach. Tymczasem pojawił się nieoczekiwanie w środku lasu. Możecie go zresztą sami zobaczyć w mojej książce. Uwieczniono bowiem, jak pokonuję most linowy z przyczepionym do siebie rowerem, na tle tej imponującej kaskady wodnej.
Mam zatem nadzieję, że ten wyjątkowy czas rozbudzi w Was chęć poznania tego, co niesztampowe. I abyśmy potrafili wszyscy docenić, gdzie żyjemy i co mamy.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!