Z Ewą Chwałko, która jako pierwsza Polka przeszła Łuk Karpat, rozmawia Magdalena Przysiwek.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 5(39)/2024.
[middle1]
Podczas przejścia Łuku Karpat spędziłaś samotnie 84 dni na szlaku, a idąc przez Półwysep Skandynawski – prawie cztery miesiące. To sporo czasu sam na sam ze sobą. Jak ci z tym było?
Bardzo lubię być w swoim własnym towarzystwie i nie czuję lęku przed samotnością. Ma ona wiele ciekawych twarzy. Kiedy jesteśmy z innymi ludźmi, np. na szlaku, wtedy koncentrujemy się na relacjach. Kiedy człowiek idzie sam, jego uwaga jest całkowicie skierowana na zewnątrz. Nie chodzi tylko o czujność związaną z bezpieczeństwem, ale też o uwagę poznawczą. W moim przypadku chłonę wtedy wszystko dookoła, dostrzegam całą masę szczegółów, których idąc z kimś, w ogóle bym nie zobaczyła. Podróże solo ułatwiają też kontakt z innymi ludźmi: z tubylcami lub napotkanymi wędrowcami. Czasem rozmawiam z osobami, których nigdy w życiu bym nie spotkała w innej sytuacji. Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego wędruję sama, odpowiadam pół żartem pół serio - że nikt mnie wtedy nie denerwuje.
Często postrzegamy samotność na szlaku jako trudność, a tymczasem to wędrówka na wyprawie z drugim człowiekiem i szukanie kompromisów, mogą być nie lada sztuką…
…lub źródłem frustracji. Trzeba się dopasowywać, brać pod uwagę cudze zdanie. Wszystko zależy od charakteru. Ja lubię wymyślić swoją podróż i iść zgodnie z własnym planem. Oczywiście świat mi te założenia bardzo szybko weryfikuje, ale na to łatwo się godzę. Natomiast w momencie, gdyby ktoś oczekiwał ode mnie zmiany, denerwowałabym się, że moja wymarzona przygoda przestaje być moja. Jestem na tym etapie życia, że pewne rzeczy po prostu chcę robić sama. Oczywiście rozmawiamy tu o tych wielkich wyprawach, to ich dotyczy lubienie samotności. W przypadku mniejszych wycieczek, takich… powiedzmy… do dwóch tygodni, to chętnie dzielę je ze znajomymi.

Ewa Chwałko na Kjeragbolten, czyli najsłynniejszy głaz Norwegii. Zdjęcie z archiwum Ewy Chwałko
Jak wyglądają twoje wyprawy?
Odbywają się na trzech etapach. Pierwszy to przygotowania, które rozpoczynają przygodę. Czytam wtedy książki, zbieram materiały, analizuję mapy, poświęcam temu bardzo dużo czasu i sprawia mi to przyjemność, a także jest bardzo ekscytujące. Wreszcie następuje przesilenie, dopinam ostatnie guziki i już czekam niecierpliwie, aż wyprawa się zacznie. Drugi etap zaczyna się, gdy naprawdę jestem w tej Orszowej czy na Nordkkapie. Czuję zimny wiatr, który mnie przenika do szpiku kości. To piękny moment, w którym kotłują się niedowierzanie, ekscytacja, ulga.
Idę dzień po dniu, przeżywając te wszystkie przygody, podejmując wyzwania i znosząc całą masę różnych przeciwności. Aż wreszcie następuje meta i ona też mnie bardzo cieszy. Gdy wracam do domu, zaczyna się trzeci etap, czyli pisanie książki. Wtedy na nowo przeżywam to, co odbyło się na szlaku. Znowu bardzo dużo czytam, bo – wiadomo – pisanie przeważnie polega na czytaniu. I kiedy dostaję książkę z drukarni, nadchodzi chwila ogromnej radości i triumfu pomieszana z lękiem o przyszłość książki, którą traktuje się jak własne dziecko. A potem znów zaczynam przygotowywania do czegoś, co wymyśliłam. Nie potrzebuję się spieszyć. Ta cykliczność, ten sposób życia sprawia mi ogromną satysfakcję.

Skandynawia obfituje w piękne obrazy dzikiej przyrody. Zdjęcie z archiwum Ewy Chwałko
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 73% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie