Z Ewą Wachowicz, producentką telewizyjną i zdobywczynią Korony Wulkanów, rozmawia Kuba Terakowski
Co to jest Korona Wulkanów?
Koronę Wulkanów Ziemi tworzy siedem najwyższych wulkanów z każdego kontynentu naszej planety, czyli: Ojos del Salado, Kilimandżaro, Elbrus, Pico de Orizaba, Demawend, Mount Giluwe i Mount Sidley.
Właśnie skompletowała Pani swoją Koronę...
Tak, 14. stycznia zdobyłam Mount Sidley (4285 m n.p.m.), najwyższy wulkan Antarktydy. To była najtrudniejsza z moich wypraw.
Dlaczego?
Na to składa się kilka czynników. Antarktyda sama w sobie, jako kontynent, jest trudna ze względu na klimat i niedostępność. Dodatkowo Mount Sidley położony jest w jednym z najwilgotniejszych miejsc kontynentu, a zatem odczuwalna temperatura jest tam o wiele niższa od rzeczywistej. Antarktyda jest też najbardziej wietrzna, co powoduje, że przy minus 30 stopniach Celsjusza, przenikał nas mróz sięgający 50 kresek. Tuż po wejściu na szczyt pogoda załamała się, pojawiła się wilgotna chmura znad oceanu, więc natychmiast wszystko zaczęło na nas zamarzać. Największy problem sprawiły mi gogle, które błyskawicznie pokryła od wewnątrz gruba warstwa lodu. Musiałam chronić oczy, więc nie mogłam ich zdjąć, ale równocześnie przestałam widzieć cokolwiek. Z trudem udało mi się osłonić je i wychuchać wąski pasek. Nigdy wcześniej - na żadnej z wypraw - nie miałam takich wyzwań.
Skąd pomysł na zdobycie Korony Wulkanów?
Sam pomysł narodził się podczas wyprawy na Kilimandżaro, ale cofnę się wcześniej. Urodziłam się i wychowałam w Klęczanach w Beskidzie Niskim. Miałam szczęście, że zarówno w szkole podstawowej, jak i średniej trafiłam na wspaniałych nauczycieli - profesor Więckową i profesora Wróblewskiego - którzy kochali góry i dzielili się swoją pasją z nami, organizując wspaniałe, niezapomniane wycieczki. To były trudne czasy - puste sklepy, stan wojenny, zamknięte granice - więc z dzisiejszej perspektywy tamte wyjazdy mogą wydawać się skromne, ale dla nas były olśniewające.
Wyruszaliśmy w piątek wieczorem, na przykład do Zakopanego, nocowaliśmy w Domu Turysty, nazajutrz zdobywaliśmy Czerwone Wierchy z noclegiem na Ornaku. Albo - innym razem - z Murowańca, przez Zawrat, schodziliśmy do schroniska w Pięciu Stawach. Jeździliśmy w Gorce, Pieniny, Bieszczady. Miałam buty pionierki, które wciąż mnie obcierały. Do dziś pamiętam flanelową koszulę, skafander i brezentowy plecak. Sprułam stary sweter babci i na drutach zrobiłam sobie z tej włóczki nowy, cieplejszy. Tamten czas zaszczepił we mnie miłość do gór. I kiedyś w tamtych czasach po raz pierwszy pomyślałam, że chciałabym wejść na pięciotysięcznik. To marzenie pozostało we mnie głęboko ukryte przez wszystkie lata, gdy zajmowałam się zupełnie czymś innym. I przypomniało o sobie dopiero, gdy odchowałam córkę. Wybrałam się wtedy z przyjaciółmi na Mt. Kenya. Spodobało mi się, więc pomyślałam o sześciu tysiącach i namówiłam moją partnerkę wspinaczkową - Klaudię Cierniak-Kożuch, na Kilimandżaro.
Najwyższy wulkan w Afryce...
Tak, to tam dowiedziałam się od Klaudii o Koronie Wulkanów Ziemi. Natychmiast połknęłam haczyk... Od tego momentu kolejne wyprawy planowałyśmy z myślą o Koronie Wulkanów. Klaudia miała już zdobyty Elbrus, więc i ja na niego weszłam. Następny był Demawend, kolejny - Mount Giluve w Papui Nowej Gwinei (nota bene okazało się, że zrobiłyśmy tam pierwsze polskie wejście), aż w końcu został nam już tylko Mount Sidley.
[paywall]
Skąd Pani wiedziała, jak się przygotować do tej wyprawy?
Skontaktowałam się z Ryśkiem Pawłowskim, który był tam nieco wcześniej. Cały ekwipunek skompletowałam zgodnie z jego wskazówkami. Od niego dowiedziałam się, że kombinezon i buty muszą być takie jak na ośmiotysięcznik. Mnóstwo informacji przekazał mi też Tomek Kobielski, który dwukrotnie zdobył Mount Vinson [najwyższy szczyt Antarktydy - red.], a teraz był naszym przewodnikiem na Sidley'a. Poza tym przeczytałam chyba wszystko, co na ten temat można znaleźć w internecie.
Natomiast fizycznie przygotowywałam się do tej wyprawy przez cztery miesiące. Korzystałam z usług Formy na Szczyt, która sporządziła dla mnie odpowiedniego Excela, a w Krakowie chodziłam na siłownię. Na prawie każdy dzień miałam rozpisane treningi - siłowy, biegowy, z obciążeniem, z plecakiem, a także terenowy. Ogromne podziękowania dla męża i rodziny, którzy wytrzymali ze mną, bo wszystko było wtedy podporządkowane wyprawie. A dodam, że nie zaczynałam treningów od zera, gdyż na co dzień jestem bardzo aktywna fizycznie - biegam, jeżdżę na nartach czy rolkach. Wspinałam się w skałkach, Tatrach i Alpach, jeździłam konno. Lubię aktywność fizyczną.
Co Pani zabrała ze sobą?
Po pierwsze, kombinezon szyty na miarę. Po drugie, najlepszy śpiwór i łapawice, najcieplejsze buty, najgrubsze maty, czekan, raki, kijki, ogrzewacze i mnóstwo innych drobiazgów. Kluczowe było, aby zadbać o ciepło, gdyż wychłodzony organizm regeneruje się dużo wolniej. Wybór raków, czekana i kijków konsultowałam z Marcinem Kacperkiem, przewodnikiem, z którym wielokrotnie chodziłam po górach. Stwierdził, że aluminiowe raki, które miałam wcześniej, nie nadają się na Antarktydę i muszę kupić mocniejsze, stalowe. Okazało się, że miał rację, gdyż w wielu miejscach szliśmy po tafli lodu tak gładkiej, zmrożonej i twardej, że aluminiowe zęby połamałabym błyskawicznie. Czekan i kijki także kupiłam stalowe. Warto było, bo na własne oczy widziałam, jak aluminiowy kijek złamał się pod niewielkim naciskiem. W tych temperaturach właściwości materiałów są inne.
Jak przebiegała wyprawa?
Uczestniczyło w niej pięć osób: Tomek Kobielski - przewodnik, Klaudia Cierniak-Kożuch, Marek Kubica, Marek Leszkiewicz i ja. Zaczęło się do falstartu, gdyż nasz samolot nie mógł wylecieć z Krakowa. Było to oczywiście stresujące, lecz Tomek przygotowując harmonogram lotu przewidział w nim duży zapas czasu na ewentualne komplikacje i opóźnienia. Zamiast więc 6. stycznia wystartowaliśmy 7., co uznałam za dobrą wróżbę: siódmego po siódmą perłę w Koronie Wulkanów. Przez Paryż i Santiago de Chile pofrunęliśmy do Punta Arenas, a stamtąd - po krótkim oczekiwaniu na okno pogodowe - do bazy Union Glacier. To jedyna prywatna, komercyjna baza na Antarktydzie działająca sezonowo latem, czyli od listopada do lutego, gdy trwa dzień polarny. Po wylądowaniu rozstawiliśmy namioty.
Własne?
Nie, zapewnia je organizator; podobnie jak kuchenki, paliwo, naczynia i pulki. Namioty należy tylko samodzielnie sobie rozstawić. Baza jest luksusowa, bo jest w niej ogrzewana mesa oraz biblioteka, więc w oczekiwaniu na okno pogodowe można wyjść z namiotu, pójść coś zjeść, poczytać, pogadać, ogrzać się albo naładować telefon. Nie trzeba nic gotować, posiłki podawane są trzy razy dziennie. Jedzenie tam jest przepyszne, byłam zaskoczona.
Czym szczególnie?
Zróżnicowanym menu i dużą ilością świeżych warzyw. W warunkach górskich jestem przyzwyczajona do skromnego, prostego jedzenia. Natomiast tam nawet chleb i bułki były pieczone na miejscu, a na stołach pojawiało się domowe ciasto. Spodziewałam się makaronu, kaszy, ryżu, ale nie zielonej sałaty z fajnym dressingiem. Byłam pod wrażeniem organizacji, przygotowania i prowadzenia kuchni. Stanowiło to nie lada wyzwanie, gdyż w Union Glacier przebywało wtedy aż 200 osób. Rozmawiałam z szefem kuchni, okazało się, że Patricio Gonzales Vergara gotował też w bazie pod Everestem, a tutaj żartował, że ma najlepszą restaurację na kontynencie. Baza jest luksusowa, również z tego powodu, że dysponuje prysznicem i toaletą, chociaż korzystanie z nich jest dość specyficzne.
Co to znaczy?
Prysznic jest czynny od godz. 17 do 22. Każdy dostaje wiaderko gorącej wody, podgrzanej przez panele słoneczne. Następnie, wrzucając do wiaderka śnieg, należy doprowadzić wodę do preferowanej temperatury. A potem trzeba włożyć do wiaderka specjalną pompę, odpalić ją i szybko wziąć prysznic. Natomiast w toalecie są dwa oczka - pierwsze i drugie. Nie wolno zostawić po sobie żadnego śladu, śnieg nie może być żółty, wszystko należy zebrać i wrzucić do specjalnego zbiornika. To o tyle jest proste, że przy polarnych temperaturach wszystko zamarza błyskawicznie. Natomiast przed wylotem z bazy w głąb kontynentu każdy otrzymuje zestaw specjalnych worków, które należy zwrócić po powrocie. Warto to zawczasu przetrenować.
Ile czasu spędziliście w Union Glacier?
Niecałe trzy dni. W planach był dłuższy pobyt, ale niespodziewane okno pogodowe przyspieszyło start pod Sidley'a. Lecieliśmy cztery godziny, prawie 1000 km w głąb kontynentu. Wylądowaliśmy na wysokości 2250 m n.p.m. i od razu rozbiliśmy obóz. Najpierw namiot dla Tomka, aby mógł przygotować nam wodę. Woda jest kluczowa, odwodnienie zwiększa ryzyko odmrożenia. A woda była potrzebna, i do picia, i do przygotowania posiłków - liofilizowanych oraz kisieli, bo tu już byliśmy zdani na siebie. Nikt nas nie obsługiwał. Było nas pięcioro, więc potrzebowaliśmy przynajmniej 10 litrów, a stopienie takiej ilości śniegu, przy tak niskich temperaturach trwa kilka godzin.
Wprost stamtąd weszliście na szczyt?
Nie, nazajutrz zwinęliśmy obóz i po całym dniu marszu rozbiliśmy następny, na wysokości 3000 m n.p.m. Wtedy po raz pierwszy w życiu ciągnęłam pulki. Ze względu na szczeliny szliśmy związani linami, z asekuracją pozwalającą na błyskawiczne odpięcie sanek, gdyby wpadły do szczeliny. Wszystko po to, by nas nie pociągnęły. Atak szczytowy rozpoczęliśmy następnego dnia, dość późno, dopiero około dziesiątej, bo musieliśmy się trochę przespać i znów stopić zapas wody do termosów.
Jak długo trwał atak szczytowy?
Kilkanaście godzin. Pogoda bardzo nam sprzyjała. Świeciło słońce, mróz nie przekraczał 30 stopni, trochę tylko dokuczał wiatr, wiejący z godziny pierwszej, więc prawie w twarz. Na szczyt weszliśmy tuż przed północą, ale oczywiście w pełnym słońcu, bo w styczniu trwa tam dzień polarny. Jako pierwsze Polki zdobyłyśmy z Klaudią nie tylko Mount Sidley, ale także Koronę Wulkanów. Nota bene pierwsi Polacy - Tomasz Bryl i Ryszard Pawłowski - zdobyli ją raptem miesiąc wcześniej.
Co Pani tam czuła?
Nawet nie zdążyłam zacząć się cieszyć, a już trzeba było schodzić. Pogoda załamała się dosłownie minutę po naszym wejściu na szczyt. Spowiła nas gęsta, wilgotna i lodowata chmura, błyskawicznie wzmógł się wiatr. Miałam z sobą polską flagę, podobnie jak na wszystkich szczytach Korony Wulkanów, ale nie udało nam się zrobić z nią zdjęcia. Wiało tak, że nawet nie próbowałyśmy jej wyjąć. Nie utrzymałybyśmy jej w łapawicach. Radość, euforię, wzruszenie - to wszystko czułam podczas ostatniej przerwy, kwadrans przed szczytem, gdy już wiedziałam, że zdobędę Sidley'a, ale na wierzchołku myślałam już tylko o bezpiecznym powrocie.
Moja córka w dedykacji do książki o górach, którą od niej dostałam, napisała: "Mamusiu pamiętaj, że szczyt jest dopiero wtedy zdobyty, gdy do mnie szczęśliwie wrócisz". Pamiętałam o tym. Śnieg zasypał nasze ślady, widoczność spadła do kilku metrów, odczuwalna temperatura sięgała minus 50. Gogle zamarzły mi od środka, z trudem odnajdywaliśmy drogę do obozu. Tam okazało się, że namioty są totalnie zasypane, śnieg był nawet w środku, a musieliśmy odpocząć przed dalszą drogą.
Długo trwała?
Po zejściu do dolnego obozu musieliśmy jeszcze poczekać prawie dwa dni na okno pogodowe, by samolot zabrał nas do Union Glacier. Gdy tam dolecieliśmy, okazało się, że baza jest przepełniona. Przez ten czas wyleciały stamtąd tylko zespoły planujące zdobyć Sidley'a, natomiast utknęły wszystkie wyprawy zmierzające w głąb kontynentu, czyli na Mount Vinson i biegun południowy oraz naukowcy. Pogoda uniemożliwiła im przelot. Z powodu przepełnienia niemal od razu polecieliśmy do Punta Arenas, a stamtąd do Polski.
Podobno Pani bagaż zaginął po drodze...
Już się znalazł. Szczególnie szkoda byłoby mi kombinezonu.
Może się jeszcze gdzieś przydać?
Mam pewien pomysł...
Ma 54 lata. W 1992 r. zdobyła tytuł Miss Polonia. Później była m.in. sekretarzem prasowym premiera Waldemara Pawlaka. Od 2007 r. jest producentką telewizyjną, prowadzi autorski program kulinarny "Ewa gotuje". W styczniu 2025 r. wspólnie z Klaudią Cierniak-Kożuch zdobyła Koronę Wulkanów Ziemi.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie