Odszedł Paweł Smoleński – jeden z najlepszych polskich reportażystów. Miałem to szczęście, że przez kilkanaście lat mogłem mu towarzyszyć w spisywaniu opowieści o Podhalu i Tatrach.
Pod sam koniec ubiegłego wieku – wiosną 1999 roku – zostałem zakopiańskim dziennikarzem. W tym samym czasie Paweł Smoleński odwiedzał swoich podhalańskich znajomych. Przeczytał jakiś mój artykuł – bodaj o tatrzańskich niedźwiedziach, które wtedy często pojawiały się w pobliżu schroniska nad Morskim Okiem – i postanowił mnie odwiedzić.
Tak dowiedziałem się, że Paweł w młodości spędził dużo czasu Kościelisku, skąd wyruszał na tatrzańskie wycieczki. Znał też podhalańskie opowieści o czasach wojennych, ale też wcześniejszych i późniejszych - także te, o których głośno się nie mówiło. Pytał, co na te tematy wiem. Później coraz częściej wracaliśmy do tych rozmów, przez kilkanaście lat jeździliśmy po całym Podhalu.
Wkrótce uzbierało nam się sporo materiału na wiele tekstów, które zebraliśmy w naszych wspólnych, trzech reporterskich książkach o Podtatrzu: "Bedzies wisioł za cosik. Godki Podhalańskie", "Kruca fuks. Alfabet góralski", "Krzyżyk niespodziany. Czas Goralenvolk". Wydały nam je czołowe polskie wydawnictwa zajmujące się reportażem: Znak (2010), Agora (2013) i Czarne (2017 r.). Na spotkania autorskie w witkiewiczowskiej willi "Oksza", zakopiańskim "Czerwonym Dworze" czy podczas Festiwalu Folkloru Ziem Górskich przychodzili mieszkańcy regionu, przynosząc kolejne opowieści warte opisania. Jeden z naszych bohaterów na prezentację książki w kawiarni "Tygodnika Podhalańskiego" przywiózł nam nawet stroje góralskie.

Paweł Smoleński i Bartłomiej Kuraś podczas spotkania autorskiego w Zakopanem, zdjęcie z archiwum Bartłomieja Kurasia
Michał Jagiełło, nieżyjący już naczelnik tatrzańskich ratowników, tak do nas napisał o książce „Kruca fuks. Alfabet góralski”: "Sprawdzam Wasze pisanie po tatrzańskich szlakach i po wędrówkach własną percią, na narciarskim stoku i rozmawiając wieczorami z zakopiańskimi przyjaciółmi. Wypada dobrze. Rzetelnie oświetleni, a nie złośliwie ostrzelani. Podhale, Zakopane, górale, góralszczyzna i oczywiście Tatry na horyzoncie oraz same w sobie - to całe książnice, zbiory wierszy, nowele, powieści zaliczane do polskiej klasyki, wybitne reportaże i ważna publicystyka. Do tego imponującego księgozbioru, tylko do tej części, którą wolno nazwać antropologią kulturową polskiego Podtatrza - czyli Podhala, Spiszu i Orawy - dołączyła Wasza książka".
[paywall]
Po tych reakcjach tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że tak warto o Podhalu pisać dalej.
Zadzwoniłem do Pawła przed ostatnią Wielkanocą, z życzeniami i planami na przyszłość. Chciałem, byśmy się razem spotkali z Kubą Szpilką – autorem książki „Chodząc w Tatry” i spisali wspólną rozmowę. Paweł powiedział, że nie da rady... Potem nadeszła smutna wiadomość. Zmarł 2 maja, w wieku 63 lat.
Oto fragment o Giewoncie z naszej wspólnej książki „Kruca fuks. Alfabet góralski” (Wydawnictwo Agora, Warszawa 2013 r.).

Widok z Giewontu na Dolinę Kondratową, w tle m. in. Świnica, Wielka Koszysta i Rysy. Zdjęcie Karol Nienartowicz
Giewont. Najsłynniejsza góra Podhala, fantastycznie widoczna niemal z każdej podhalańskiej wioski, symbol polskich Tatr, a może nawet Polski. Oglądany z Zakopanego przypomina śpiącego rycerza; stąd najpewniej legendy o zaklętych wojach króla Bolesława Śmiałego (albo Chrobrego kto to wie), którzy śpią w ukrytej podgiewonckiej jaskini, lecz obudzą się, gdy Polska będzie w potrzebie, i dadzą łupnia wrogom, że hej. Tyle że jeszcze ani razu nie wstali. Podobnie jak nie znaleziono wielkich skarbów, których w skalnej dziurze masywu Giewontu miał strzec bezimienny mnich. Za to Jaskinia Juhaska była kiedyś siedliskiem orłów, więc nazwano ją Orlim Oknem. U jej wejścia zabił się w XIX w. niespełna dziesięcioletni juhas; pierwsza zarejestrowana ofiara Giewontu. A w Koziej Dziurze jeszcze dzisiaj chowają się kozice, gdy nad Giewontem leje lub przechodzi burza, czyli całkiem często.
Ma 1894 m wysokości, choć kiedyś uważano, że jest o kilka-kilkanaście metrów wyższy, co akurat tej górze należy się bezapelacyjnie, bo drugiej takiej nie ma na całym świecie - nawet jeśli przyjmiemy, że w porównaniu z tatrzańskimi dwutysięcznikami wzrost ma mizerny.
Giewont dzieli się – patrząc od zachodu – na Mały, Wielki i Długi. Mały od Wielkiego oddziela Giewoncka Przełęcz, z której biegnie w dół Żleb Kirkora, zrazu łagodny i szeroki, aż zachęcający do spaceru poza wyznaczonymi szlakami. Lecz wnet Żleb zmienia się w wysokogórską ścieżynę, zdradliwą i pełną niebezpieczeństw; zginęło tam kilkudziesięciu lekkomyślnych turystów. Zresztą Giewont (bo taki popularny) jest szczytem słynącym z wypadków, pochłonął wiele dziesiątek ofiar. Między Giewontem Wielkim a Długim jest przełęcz Szczerba, ogromne skalne siodło oddzielające głowę śpiącego rycerza od tułowia.
W całym masywie rosną przedziwnie nazwane tatrzańskie rośliny, na przykład starzec pomarańczowy lub podejźrzon rutolistny – rzadkie, choć w wyglądzie pospolite i jakieś takie małe; pokaże nam je tylko doświadczony botanik. Ale jest tam też swojska szarotka. Czasami w skałach Małego Giewontu można zobaczyć kozice. Od północy Giewont opada ku Dolinie Strążyskiej ogromną, 600-metrową ścianą. Dawno temu wytyczono tu szlaki dla taterników, dzisiaj zamknięte i Bogu dzięki, bo to góra do podziwiania, święta góra po prostu. Smoleński zna jednego pana, który wszedł północną ścianą na Giewont, ale odbyło się to ponad pół wieku temu, kiedy nie tylko dużo młodszemu Smoleńskiemu, ale też owemu wspinaczowi (drapał się również po innych, zabronionych dzisiaj ścianach) Tatry wydawały się większe. Albo Polaków chcących je odwiedzać było po prostu mniej.


Na wierzchołek Giewontu można wejść od strony południowej; szlaki zbiegają się na Przełęczy Kondrackiej, skąd w górę prowadzi jeden, ubezpieczony łańcuchami. Najpierw trzeba odstać swoje w kolejce. Kiedyś tak nie było, choć Giewont zawsze przyciągał wielu wycieczkowiczów. Były za to na Przełęczy Kondrackiej stare góralki i można było kupić u nich miseczkę jagód ze śmietaną, wodę z sokiem, a nawet herbatę.
Gdy zanosi się na burzę, kategorycznie trzeba wiać z Giewontu. Dlatego że to samotny, najwyższy w bliskiej okolicy wierzchołek. Po wtóre stoi na nim żelazny krzyż, może najsłynniejszy w Polsce, który działa również jak piorunochron i ściąga błyskawice. Zbudowano go w 1901 roku. Ma 15 m wysokości, choć niektórzy dodają mu jeszcze 2 m z hakiem wciśnięte w skałę. Zbudowano go z 400 elementów. Zanim stanął, przeprowadzono próby z drewnianą konstrukcją – miała być świetnie widoczna z Zakopanego. Udało się, krzyż na Giewoncie można dostrzec z podtatrzańskich miejscowości.
Zresztą - kto nie wie, jak wygląda Giewont, najpewniej nie urodził się w Polsce, nie miał w ręku żadnej pocztówki z polskich Tatr i nie warto zawracać sobie nim głowy. Bo mimo marnego wzrostu od północy góra jawi się niewiarygodnie wręcz majestatycznie i groźnie; 600 metrów białoszarej, pooranej bruzdami, pionowej skały robi wrażenie, zwłaszcza z Polany Strążyskiej. Choć z Zakopanego lub Kościeliska toteż niekiepski obrazek. Lecz już od południa – z Kasprowego Wierchu, z Goryczkowej Czuby lub z Kopy Kondrackiej – prezentuje się marniej niż zwyczajnie: ot, długaśny skalny grzebień wielce mizernej wysokości, oddzielony przełączką od równie pospolitego pagórka Wielkiego Giewontu. Po prostu hale na południowej stronie podchodzą niemal pod sam szczyt, co nie czyni z Giewontu góry mniej groźnej. W kwietniu 1953 r. kamienna lawina omal nie zmiotła schroniska na Hali Kondratowej; 30-tonowy głaz wbił się w róg jadalni, inne, równie potężne bloki skalne wyhamowały tuż przed budynkiem.
Małego Giewontu zaś od południa prawie w ogóle nie widać, bo naprawdę jest mały.
Za to od wschodu i od zachodu Giewont przypomina białą, skromniutką skalną kopkę i niczym się nie wyróżnia. Gdyby Zakopane zbudowano po którejś z tych stron, jesteśmy pewni, że Podhale (a za nim Polska) musiałoby poszukać sobie innego symbolu, bo oglądany z nich Giewont to prawie mniej niż nic. Tyle że ani tu, ani tu na Zakopane nie było miejsca.

Zdjęcie Maciej Durczak
Tragedia na Giewoncie
- 22 sierpnia 2019 r. podczas burzy w kopule szczytowej Giewontu zginęły cztery osoby (w tym dwoje dzieci), a 157 zostało rannych.
- Chmury zbierały się już od rana, ale w południe sytuacja zaczęła się robić już bardzo trudna.
- Pierwsze zgłoszenie dotyczące porażenia piorunem dotarło do TOPR o godzinie 13.06 z Chudej Przełączki pod Ciemniakiem. A 10 minut późnej rozpoczęła się największa akcja ratunkowa w dziejach Tatr. Piorun uderzył w kopułę szczytową Giewontu. Pierwsze doniesienia mówią o tym, że trzy osoby są reanimowane przez innych turystów, a znacznie więcej zostało porażonych.
- Na miejsce ruszają pierwsi ratownicy, a trudne warunki pogodowe uniemożliwiają użycie śmigłowca. Ten jednak startuje ok. godz. 14, mimo wciąż szalejącej burzy. Wtedy nadchodzi informacja o kolejnym uderzeniu pioruna w Giewont. Do akcji włącza się Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, Grupa Podhalańska GOPR, pracownicy TPN, strażacy.
- Najciężej ranni zostali przetransportowani dwoma śmigłowcami (TOPR i LPR) na lądowisko przy szpitalu w Zakopanem. Część z nich trafiła potem do placówek w Nowym Targu, Suchej Beskidzkiej, Myślenicach i Krakowie. Pozostali poszkodowani schodzili lub byli znoszeni do schroniska na Hali Kondratowej, gdzie powstał szpital polowy. Później zostali zwiezieni samochodami do Kuźnic.
- O godzinie 16.18 dochodzi do kolejnego porażenia na Siodłowej Przełęczy (czerwony szlak z Giewontu do Doliny Strążyskiej).
- „Tę sytuację można porównać do zamachu terrorystycznego. Duża liczba osób przypadkowych poparzonych, porażonych, z połamanymi nogami, ranami na twarzy i całym ciele. To było naprawdę dramatyczne zdarzenie, które w krótkim czasie przy pomocy wielu służb udało się opanować” – mówił Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.
Dojazd
By dostać się pod Tatry, najlepszym rozwiązaniem jest oczywiście zakopianka. Należy jednak pamiętać, że w szczycie sezonu i w przedłużone weekendy jest zakorkowana, a dojazd tylko z Krakowa zajmuje nawet cztery godziny. Niemal co kwadrans odjeżdżają z Krakowa autobusy do Zakopanego – szczegółowy rozkład na www.mda.malopolska.pl. Do samych Kużnic dojedziemy tylko busami.
Noclegi
Hotel Górski na Kalatówkach
tel. 18 206 36 44, 608 326 030
www.kalatowki.pl
cena: od 125 do 265 zł/os.
Szlaki
niebieski: Kuźnice – Polana Kalatówki – Hala Kondratowa – Przełęcz Kondracka - Giewont 3 h 30 min ↑ 2 h 40 min ↓
czerwony, niebieski: Dolina Strążyska (parking) – Polana Strążyska – Przełęcz w Grzybowcu – Wyżnia Kondracka Przełęcz – Giewont 3 h 15 min ↑ 2 h 30 min ↓
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie