Trzeba powiedzieć to wprost: ten odcinek to prawdziwa droga przez mękę. Aż jedna trzecia dystansu z 33 km prowadzi asfaltem. Na szczęście dzień ratuje wieża na Cergowej i prawdziwa pustelnia wieczorową porą.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 2(36)/2024.
Główny Szlak Beskidzki to nie tylko piękne widoki, przygody na podejściach i poznawanie wspaniałych ludzi na trasie. To także katorga w czasie wędrówki asfaltem. Gdy słońce praży, a przejeżdżające samochody nie dają wytchnienia, człowiek soczyście przeklina pod nosem. Patrząc na mapę wiedzieliśmy, że dzisiaj tego asfaltu będzie sporo, ale mimo wszystko skala tej męki przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.
Już na dzień dobry czeka nas 2,5 km spaceru po normalnej drodze. Ruszamy – wspólnie z Danielem i Kubą - dopiero ok. godz. 8.45. Niezawodny Kajetan będzie nas odwiedzał po drodze. Tak, powinniśmy ruszyć wcześniej, ale nie mogło być inaczej, bo piękny słoneczny poranek rozleniwił nas w czasie śniadania. W takie dni człowiek nie chce się spieszyć, choć powinien, bo przed nami aż 33 km.
Z ośrodka „Rudawka” (ok. 380 m n.p.m.), gdzie nocowaliśmy po przyjściu z Komańczy, najpierw wracamy około 300 m asfaltem do czerwonego szlaku, a potem dalej drogą wędrujemy przez teren dawnej wsi Tarnawka. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z 1570 roku, gdy lokowano ją na prawie wołoskim. Przed drugą wojną światową mieszkało tu około 400 osób. Niestety, została całkowicie zniszczona w trakcie operacji dukielsko-preszowskiej, jaką była ofensywa armii radzieckiej jesienią 1944 roku. Dwa lata później tych, którzy ocaleli, przesiedlono do Ukrainy w ramach akcji “Wisła”. Do tego nieszczęsnego 1946 roku będziemy dziś wracać wspomnieniami jeszcze wiele razy.

Nasza ekipa – trekkingowcy na deptaku w Iwoniczu-Zdroju są pewną sensacją. Zdjęcie Kajetan Domagała
W pełnym słońcu idziemy w stronę Wisłoczka. To nazwa pobliskiej wsi, a także rzeki płynącej wzdłuż szosy oraz bazy namiotowej, która czynna jest w lipcu i sierpniu obok klimatycznego, kilkumetrowego wodospadu (ok. 465 m n.p.m.). Docieramy do niej po trzech kwadransach spaceru, gdy GSB skręca wreszcie z asfaltu na leśną drogę. Na początku czerwca nie ma nikogo, ale z relacji internetowych wynika, że w wakacje szkolne jest tu naprawdę sporo ludzi. Wcale nas to nie dziwi, bo plecakowi turyści wyśpią się tutaj nawet za 6 zł. Wygód nie ma, ale są bazowe namioty, jest zimna woda w potoku, gdzie można się umyć, a ze studni zaczerpnąć wodę do picia. Całością opiekuje się Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Rzeszowie.
– „Historia Studenckiej Bazy Namiotowej w Wisłoczku sięga 1980 roku, kiedy to rzeszowscy studenci wędrując szlakami Beskidu Niskiego natknęli się na ukrytą w dolinie zaciszną polanę. Zaczęli tu organizować przestrzeń dla siebie oraz turystów przemierzających beskidzkie bezdroża. A praca to była iście pionierska, bo na surowym korzeniu trzeba było od podstaw stworzyć podwaliny miejsca, które będzie pełniło rolę pola namiotowego. Nie dotarł tutaj wówczas jeszcze asfalt ani żaden autobus…’ – tak zaczyna się historia tego miejsca ponad 40 lat temu.
– Chyba zatęsknimy za tym brakiem asfaltu – przyznajemy zgodnie razem z Kasią i Marcinem, których dogoniliśmy na dzisiejszym etapie. Choć słowo „dogoniliśmy” jest niewłaściwe, bo oni ruszyli godzinę wcześniej od nas, bo mieli do pokonania 6 km asfaltu więcej, ponieważ nocowali w Puławach.
Ponoć stacjonujący tu w sezonie bazowi żegnają wszystkich turystów słowami: „Niech Wam Beskid lekkim będzie”. Nie wiemy, ile w tym prawdy, a ile legendy, ale na dziś to hasło pasuje idealnie.


Dalszy odcinek, choć już nie asfaltowy, do przyjemnych też nie należy. Przedzieramy się przez krzaki, pokrzywy i osty. Teraz się przekonujemy, że przydałyby się długie spodnie. Wychodzimy na przepiękną polanę na stokach Działu (673 m n.p.m.). Przed nami w dole po raz pierwszy dostrzegamy Rymanów-Zdrój, do którego właśnie zmierzamy. Wcześniej mapy wskazują obniżenie, gdzie kiedyś znajdowała się wieś Wołtuszowa (ok. 485 m n.p.m.).
To kolejne miejsce na dzisiejszym szlaku, z którym związana jest przykra historia. Podobnie jak Tarnawka, po raz pierwszy pojawia się w dokumentach w XVI wieku. Wtedy też wybudowano tu pierwszą drewnianą cerkiew, którą zastąpiono nową budowlą dopiero w 1899 roku. Gdy w Europie wybuchała właśnie pierwsza wojna światowa, to w Wołtuszowej rozpoczęto wydobycie ropy naftowej. Powstały dwa szyby, ale po kilku latach je zamknięto. Przedsięwzięcie okazało się nieopłacalne. Z kolei na pobliskim Czarnym Potoku podjęto próbę budowy drewnianej tamy, która poprzez spiętrzenie wody miała utworzyć niewielki zalew rekreacyjny dla kuracjuszy. Ale i ta inwestycja nigdy nie została ukończona.
Przed drugą wojną światową mieszkało w Wołtuszowej około 200 osób. Większość z nich przeżyła wojnę, ale w 1945 roku wyjechali na wschód. Tymczasem sama wieś została spalona przez oddziały UPA. Tylko cerkiew ocalała, ale była w tak złym stanie, że i ją rozebrano w 1953 roku. Ponoć część drewna wykorzystano nawet przy remoncie Domów Uzdrowiskowych w Rymanowie-Zdroju. Dziś po dawnej wsi zostało tylko cerkwisko i cmentarz z misą chrzcielną i kilkoma nagrobkami. Górują nad nimi sędziwe lipy i dęby. Są i pozostałości po łemkowskich chyżach – charakterystycznych chatach - oraz przydomowe studnie i piwnice. Jeśli znajdziecie się w okolicy, a nie będziecie musieli gnać GSB, to poświęćcie na Wołtuszową kilka godzin. Naprawdę warto.
Schodzimy do uzdrowiskowej części Rymanowa-Zdroju (ok. 375 m n.p.m.). W 1872 roku tereny te kupili Anna i Stanisław Potoccy. Kilka lat później podczas spaceru ich syn Józef przez przypadek odkrył lecznicze źródło. I tak zaczęła się historia tego skromnego uzdrowiska. Jednym z pierwszych kuracjuszy był arcyksiążę Albrecht, stryj cesarza Franciszka Józefa. Ale najsławniejszym z gości będzie chyba dobrze nam znamy z lekcji języka polskiego Stanisław Wyspiański. Przyjeżdżali tu również inni pisarze, jak choćby Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Kornel Makuszyński czy Janusz Meissner. Kwitło tu bujne życie towarzyskie i kulturalne. Na scenie „Dworca Gościnnego” występowali choćby Hanka Ordonówna, Zula Pogorzelska, Adolf Dymsza i Mieczysław Fogg.
W czerwcowym upale robimy niemal godzinną przerwę na lody i kawę w jednej z uzdrowiskowych kawiarenek. Ale nie popełniajcie naszego błędu, bo tracimy na błogim lenistwie niemal całą godzinę. Stanowczo za dużo. Gdy dzwony biją na południe, zmuszamy się do założenia plecaków i obieramy kierunek na zachód, do sąsiedniego Iwonicza-Zdroju.
Teraz możemy odpocząć od upału. Wchodzimy do lasu, który skutecznie chroni nas przed słońcem. Jak to w Beskidzie Niskim bywa, wysokości nie powalają. Idziemy zboczem Mogiły, wchodząc najwyżej rozdroże na wysokości niecałych 550 m n.p.m. Nie zdążyliśmy się dobrze spocić, a już schodzimy do miasteczka. Na czele naszej trójki idzie oczywiście niezmordowany Kuba Gdynia. Przypominam więc jego hasło mobilizujące do wędrówki, żebyście o nim nie zapomnieli: - Jadymy durś!!!
Iwonicz-Zdrój (ok. 390 m n.p.m.) jest większy od swojego sąsiada. Mamy tu nawet klasyczny deptak zdrojowy, przypominający nieco ten z Krynicy-Zdroju, ale oczywiście wszystko na mniejszą skalę. Pierwsze wzmianki o tym miejscu pochodzą już z XV wieku, ale o leczniczych wodach pisano dopiero w 1578 roku. Jego rozkwit przypada oczywiście na wiek XIX, odkąd leczy się tu choroby narządów ruchu, układu trawiennego, nerwowego i dróg oddechowych, a także dolegliwości kobiece, skóry, osteoporozę i otyłość. Dziś działa tu pięć pijalni wód i kilka kolejnych zdrojów.
Postacią kojarzoną najbardziej z miastem jest poeta Władysław Bełza. Obelisk mu poświęcony znajduje się obok kompleksu skoczni narciarskich. Fanów tego sportu jednak uspokajam. To nie są żadne gigantyczne konstrukcje. Największa miała próg konstrukcyjny na 60 metrze, ale jest nieczynna. Gdy spadnie śnieg , to można skakać na mniejszych – K20 i K40, ale jak obecnie wyglądają zimy w naszym kraju najlepiej widać w obecnym sezonie. Nawet kultowy Bieg Piastów odwołano, choć w Izerach mamy mikroklimat. Adrian Dworakowski w „Przewodniku po polskich skoczniach” pisze, że w latach 70. wszystkie punkty pomiarowe na obiektach w Iwoniczu-Zdroju przeskoczył słynny niemiecki skoczek Jens Weissflog, idol naszego Adama Małysza. Dziś Kamila Stocha czy Piotra Żyły tu raczej nie zobaczymy.
Bardzo się nam to miasto spodobało. Nawet w parku zdrojowym jest pusto i przyjemnie. Chcielibyśmy tu zostać dłużej, ale czas nas goni i musimy ruszać dalej. Kajetan kusi kawą i deserem, ale rozsądek zwycięża. Jeśli jednak szukacie w Polsce spokojnego uzdrowiska na wyhamowanie codziennej pogoni za uciekającym czasem, to Iwonicz-Zdrój nadaje się do tego idealnie.
Dalszy odcinek to jest chyba coś najgorszego, co może nas spotkać na GSB. Po godz. 14 ruszamy asfaltem w kierunku Lubatowej. Nie ma zmiłuj – tego fragmentu ominąć się nie da, nie ma żadnej leśnej alternatywy. Tylko asfalt, asfalt – po trzykroć asfalt. Trzeba go jak najszybciej przejść - jak na nieprzyjemnym egzaminie: zakuć, zdać, zapomnieć. Nasi znajomi z Piły mają nocleg w Lubatowej (ok. 400 m n.p.m.) w kultowej Agroturystyce “Za lasem”. Pustelnia, czyli drewniana chatka należąca do tego kompleksu, to jedno z tych miejsc, które wędrowcy GSB polecają w ciemno.
– Rezerwowaliśmy noclegi z dużym wyprzedzeniem – mówią nasi znajomi z Piły. A gdy chatka jest zajęta, można wynająć pokój w normalnym domu. Jest tu dobrze wyposażona kuchnia, pralka, w której można wyprać brudne rzeczy i bogata biblioteczka z książkami górskimi. My idziemy jednak dalej, bo jeszcze sporo kilometrów przed nami. Gdy obok małego parkingu szlak wreszcie skręca z drogi na leśną ścieżkę, oddychamy z ulgą. Ten asfalt nas dobił.
Rozpoczyna się ostre podejście na Cergową. Tak naprawdę to dziś pierwszy moment wędrówki, który wymaga sporego wysiłku. Tym bardziej, że jest już po godz. 15 i przychodzi pierwsze zmęczenie. Wchodzimy od wschodniej strony, gdzie stoki są naprawdę strome. Niektórzy nazywają je nawet „ścianą płaczu”. Chyba trochę przesadzają, ale faktycznie na dwóch odcinkach jest prawie pionowo. Zwłaszcza gdy po deszczu jest ślisko, trzeba tu uważać.
Cergowa ma trzy wierzchołki i dopiero ten ostatni, na którym stoi wieża widokowa, jest najwyższym (716 m n.p.m.). Ciekawostką jest fakt, że na tej górze znajduje się 10 jaskiń szczelinowych, które powstały w wyniku ruchów skał. Są one krótkie i niezbyt głębokie, choć najdłuższa liczy 75 m. Cergowa ma także małe jeziorko osuwiskowe, które leży kilkaset metrów poniżej czerwonego szlaku.
Szczyt jest zalesiony i tylko dzięki wieży możemy podziwiać Bieszczady, Beskid Niski i Sądecki, Pogórze Dynowskie, a przy bardzo dobrej widoczności nawet Tatry. Dziś takiego szczęścia nie mamy, ale nie narzekamy. Na wieży spędzamy całą godzinę.

Dawna cerkiew w Chyrowej. Zdjęcie Waldemar Czado
Wytyczył szlak inną ścieżką
Zejście do Nowej Wsi (ok. 340 m n.p.m.) wiedzie zarośniętym szlakiem, ale ścieżka jest dobrze oznaczona. Jeden z gospodarzy sam nawet wymalował znaki, żeby turyści nie szli przez jego pole.
– Nie mam nic przeciwko GSB i wędrowcom, ale gdy ludzie co chwilę przechodzą ci koło chałupy, to nie jest przyjemne. Dlatego wyznaczyłem obejście. Ludzie to rozumieją, przynajmniej takie mam odczucia – opowiada nam na zejściu.
Moi towarzysze wędrówki decydują się na zamoczenie nóg w przepływającej tędy rzece Jasiołce. Ja swoim wolniejszym tempem idę dalej. Przekraczam drogę krajową nr 19 prowadzącą do przejścia granicznego w Barwinku i rozpoczynam odcinek do Pustelni św. Jana z Dukli. Zbliża się już godz. 18 i idę już na przysłowiowych oparach. Gdy po pół godzinie dość stromego podejścia dochodzę do kościółka (ok. 500 m n.p.m.), kończy się właśnie wieczorna msza św. W środku modli się tylko kilka osób, jest naprawdę klimatycznie. Kuba z Danielem ledwo zdążyli na końcowe błogosławieństwo.
Miejscowy ksiądz wygląda na sympatycznego. Zagaduje, dokąd idziemy, a nawet czy czegoś nie potrzebujemy. To bardzo miły gest, ale nie chcemy nadużywać jego gościnności. Przed nami jeszcze dwie godziny wędrówki na nasz dzisiejszy nocleg. Idziemy lasem, by wyjść – a jakże – na drogę asfaltową w stronę Chyrowej. Szlak skręca jednak na pole i idzie równolegle do szosy. Przed cerkwią łemkowską z XVIII wieku, która dziś służy jako kościół katolicki, skręcamy w lewo do naszej kwatery. U progu Agroturystyki „Pod Chyrową” stajemy tuż przed godziną 21. Wita nas sam gospodarz, dobrze znany wędrowcom GSB, Andrzej Zatorski.
– Tak późno przyszliście, a ja Wam chciałem tyle opowiedzieć o historii tego miejsca – uśmiecha się do nas przyjaźnie. Rozmowę zostawiamy na później i wygłodniali siadamy do obiadokolacji. To był naprawdę wyczerpujący dzień. Nigdy więcej asfaltu.
(V dzień wg planu rozpisanego na 16 dni, realizowanego od 1 do 16 czerwca 2023 r.)
Dojazd
Z Krakowa do Rudawki Rymanowskiej jedziemy autostradą A4. W Dębicy zjeżdżamy na drogę wojewódzką nr 986 (do Wiśniowej), a potem nr 990 i krajową nr 28 - z niej skręcamy na Sieniawę, Pastwiska i dojeżdżamy na miejsce. Niestety, dojazd komunikacją zbiorową jest możliwy tylko do pobliskiego Beska (odjazdy z Krakowa o godz. 10.30, 11.10, 13.40, 16.10), skąd można łapać stopa, albo dojść zielonym szlakiem i asfaltem (ok. 9 km, 2,5 godz.).
Natomiast do Chyrowej z Krakowa jedziemy autem autostradą A4 i na węźle w Tarnowie zjeżdżamy na drogę krajową nr 94, a potem nr 73 i dojeżdżamy do Jasła. Dalej drogą wojewódzką nr 992 i 993 jedziemy w stronę Dukli. W miejscowości Iwla skręcamy w prawo na Chyrową. Autobusem dojedziemy do Iwli (skrzyżowanie) z przesiadką na przystanku Miejsce Piastowe (odjazdy z Krakowa - kierunek Krosno o godz. 2.20, 7.40, 9.15, 11.10, 11.45, 12.45, 14.45), stąd ok. 4,5 km asfaltem do Chyrowej.
Noclegi
Ośrodek Wczasów Zdrowotnych „Rudawka”
Rudawka Rymanowska 6
(zaraz za miejscowością Tarnawka, ok. 600 m od szlaku)
tel. 882 684 408
Cena: 70 zł/os. z pościelą
Gospodarstwo „Pod Chyrową”
Chyrowa 35
tel. 13 433 05 60, kom. 669 430 560
www.hyrowa.pl
cena; od 70 zł
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Niech Wam Beskid lekkim będzie".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie