Na Połoninie Wetlińskiej nie ma już kultowej Chatki Puchatka, a w nowym obiekcie nie ma możliwości noclegu. Ale wędrówka grzbietem na Smerek to jedna z najpiękniejszych bieszczadzkich przygód.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06(33)/2023.
Poranek w Brzegach Górnych wita nas bezchmurną i słoneczną pogodą. Po dobrze przespanej nocy i sytym śniadaniu razem z Kajetanem i Kubą pakujemy się na drugi dzień wędrówki GSB. Miejscówka w Agroturystyce u Anieli może nie należy do pięciogwiazdkowych, ale tak naprawdę jest jedynym noclegiem w Brzegach Górnych. Ale przecież na tej 500-kilometrowej trasie nie szukamy luksusów, wystarczą łóżko i dach nad głową.
Z kwatery cofamy się kilkaset metrów do czerwonego szlaku (ok. 740 m n.p.m.). Znajduje się tutaj duży parking, gdzie można zostawić auto, jeśli wybieramy się na jednodniową wędrówkę po okolicznych połoninach. A że jesteśmy w Bieszczadzkim Parku Narodowym, to oprócz opłaty parkingowej obowiązuje bilet wstępu (9 zł normalny, a 4,50 zł ulgowy). Nie ma zmiłuj, trzeba zapłacić, by iść na Połoninę Wetlińską.

Zdjęcie Daniel Przewoźny
Przekraczamy mostek i szlak spokojnie wznosi się do góry. Co jakiś czas oglądamy się za siebie, aby podziwiać Połoninę Caryńską, zwieńczenie poprzedniego dnia i miłe wspomnienie. Jednak na razie przez drzewa niewiele widać. Początek dzisiejszej trasy wydaje się łatwy, ale z upływem metrów i minut rozpoczynamy strome podejście do Chatki Puchatka. Na bardziej pionowych fragmentach podejście ułatwiają drewniane schody i poręcze. To jest naprawdę krótkie, ale ostre podejście. W ciągu półtorej godziny pokonujemy prawie pół kilometra przewyższeń. Nic to, trzeba napierać.

Zdjęcie Daniel Przewoźny
Dopiero kiedy opuszczamy bukowy las, szlak staje się bardziej widokowy i mniej męczący. Jest czas na podziwianie panoram, a do Chatki Puchatka (1232 m n.p.m.) na Połoniny Wetlińskiej, docieramy według planu. Jest to najwyżej położone schronisko w Bieszczadach. Choć dziś formalnie nie nazywa się już schroniskiem, ale o szczegółach za chwilę. Wiele się nasłuchałem o tym kultowym miejscu i bardzo się cieszę, że wreszcie do niego dotarłem.

Zdjęcie Daniel Przewoźny
Chatka Puchatka została zbudowana w latach 50. XX wieku jako obiekt wojskowy. Dlatego na początku służył jako punkt obserwacyjny. Dopiero w 1956 roku obiekt został przejęty przez rzeszowskie PTTK na cele turystyczne. Przez dwa lata był niezagospodarowany i działał jako schronisko prowadzone przez harcerzy. Po siedmiu latach zaczęła tu funkcjonować dyżurka Bieszczadzka GOPR, a dopiero od 1967 roku służy wszystkim turystom. Skąd wzięła się nazwa?
– Wymyślił ją znany żeglarz Leonid Teliga, który w jednym z reportaży napisał, że „Czuje się na swojej łajbie zagubionej na bezmiarze oceanu, jak ta samotna Chatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej” – przypomina mi historię Kajetan.
Pierwszym gospodarzem schroniska był człowiek legenda, ratownik GOPR Ludwik "Lutek" Pińczuk, który przez niemal 50 lat, choć z przerwami, kierował tym miejscem aż do 2016 roku, kiedy to przeszedł na zasłużoną emeryturę.
– Urodziłem się w Jugosławii, w kraju, którego dziś już nie ma na mapach. Ale korzenie mam polskie. Mój dziadek wyemigrował do ówczesnych Austro-Węgier, potem za granicą przyszedł na świat mój tata i kto wie, czy nadal nie mieszkalibyśmy tam, gdyby w roku 1946 nie trafili do nas emisariusze polskiego rządu, poszukujący rodaków za granicą. Namówili nas na powrót do ojczyzny i tak znalazłem się w Polsce – opowiadał Pińczuk Kubie Terakowskiemu.

Zdjęcie Kajetan Domagała
Najpierw trafił do Bolesławca na Dolnym Śląsku, bo władzy ludowej zależało wówczas najbardziej na zasiedlaniu tzw. ziem odzyskanych. Tam skończył zawodową szkołę górniczą i wyruszył na Górny Śląsk. Pracował na kopalni, by uniknąć powołania do wojska.
– Tak trafiłem pod ziemię. Do piętnastej fedrowałem, a wieczorami uczyłem się w technikum dla pracujących. Minął jakiś czas, gdy w ręce wpadła mi przez przypadek gazetka, zachęcająca do wyjazdu w Bieszczady – wspominał Lutek. I tak nawiązał kontakt z działaczami PTTK.
– Do otwarcia schroniska namówił mnie ówczesny prezes - Jasiu Kalisz. W Bieszczadach zaczęto organizować wtedy pierwsze obozy wędrowne, lecz między Ustrzykami a Wetliną była duża luka bez żadnego zaplecza turystycznego – opowiadał Pińczuk. - Najpierw Jasiu zaproponował mi, że przywiezie namioty, łóżka, materace oraz pościel na Berehy. I rzeczywiście, przez pierwszy rok prowadziłem tam bazę. Potem jednak doszliśmy do wniosku, że warto byłoby jednak zagospodarować ten domek na Połoninie Wetlińskiej. I w 1964 roku PTTK podpisało ze mną umowę na remont oraz dzierżawę schroniska. Remont okazał się znacznie poważniejszy, niż można było przypuszczać. Ścianę frontową od razu musiałem rozebrać i postawić na nowo, przy okazji przeniosłem też drzwi, aby śnieg nie zasypywał ich w zimie – takie to były początki Chatki Puchatka.

Zdjęcie Kajetan Domagała
Dziś po dawnej chatce nie ma już śladu, a na jej miejscu powstał nowy obiekt zarządzany przez Bieszczadzki Park Narodowy. Stary budynek nie spełniał już norm sanitarnych. Nie nadawał się, ani do dalszego użytkowania, ani do remontu. W 2020 roku ruszyła inwestycja dofinansowana z funduszy europejskich.
I tak podziwiamy teraz nowy góralski budynek zbudowany z bali. Obecnie to już nie schronisko, ale oficjalnie Schron Turystyczny Bieszczadzkiego Parku Narodowego „Chatka Puchatka” na Połoninie Wetlińskiej. Uroczyście został otwarty 23 września 2022 roku, a gospodarzem jest Julian Leja, który prowadzi go wspólnie z Katarzyną Wardęgą. Nowy chatar to osoba nieprzypadkowa, ponieważ od wielu lat jest związany z tym miejscem. Prowadził Chatkę Puchatka od 2015 do 2019 roku i jak sam mówi, jest wychowankiem „Lutka”. Tuż po otwarciu zapewniał, że będzie starał się aby „magia i miłość turystów do tego miejsca przetrwały”.
Jestem zachwycony tym miejscem. Odpoczywamy na tarasie, delektując się pysznym latte macchiato. Zapewniam Was, ze można tu poczuć prawdziwego ducha Bieszczad, a widoki zachęcają do chwili relaksu. I w takich to okolicznościach gawędzimy dłuższą chwilę z gospodarzem Julianem Leją, który ciekawie opowiada o historii i modernizacji Chatki Puchatka.

Zdjęcie Kajetan Domagała
– Chatka ma teraz wiele udogodnień. Nowością jest możliwość skorzystania z toalet. Jedna z nich przystosowana jest dla osób niepełnosprawnych. Działa również mechaniczno-biologiczna oczyszczalnia ścieków, a woda opadowa jest gromadzona w specjalnych zbiornikach i służy do celów sanitarnych. Natomiast dla celów konsumpcyjnych jest dowożona w specjalnych atestowanych zbiornikach. Została również doprowadzona energia elektryczna, pozyskuje się ją również z paneli fotowoltaicznych – wylicza Julian Leja.
W schronie dyżurują ratownicy GOPR, a także działa Posterunek Meteorologiczny IMiGW. Niestety, na razie obiekt nie oferuje miejsc noclegowych, ale na górnej kondygnacji przewiduje taką możliwość w przyszłości. Mimo to duch starego schroniska pozostał, ponieważ zachowano fragment jednej ze ścian dawnej Chatki Puchatka. W środku budynku znajduje się bufet, a nawet klimatyzowana sala konferencyjna, gdzie można organizować spotkania.
– Może zrobimy tu nasze redakcyjne spotkanie – snuje plany redaktor naczelny „Na Szczycie”.
Do schroniska możemy dotrzeć kilkoma drogami. Najkrótszy i najpopularniejszy jest żółty szlak z Przełęczy Wyżnej, a trasa zajmuje niewiele ponad godzinę. Dłuższy szlak prowadzi z kempingu Górna Wetlinka. Ale najbardziej widokowa na podejściu jest nasza trasa z Brzegów Górnych, którą pokonaliśmy.
Można się tu naprawdę rozleniwić, ale mamy plan do wykonania. Napieramy więc dalej Połoniną Wetlińską. Czerwony szlak wiedzie grzbietem, a widoki rozpościerają się po obu stronach i jest się czym zachwycać. Trudno się więc tu zgubić na dobrze poprowadzonej ścieżce, ale podążamy z rozwagą. Odpowiedzialność i bezpieczeństwo stawiamy na pierwszym miejscu. To właśnie w tych okolicach nie tak dawno ojciec pozostawił 10-letnią dziewczynkę, która schodziła samotnie do Wetliny. Kiedy nie potrafiła dokładnie powiedzieć, gdzie jest jej opiekun, napotkany przewodnik powiadomił policję. Ta historia zakończyła się dla dziecka szczęśliwie, ale prawdopodobnie nieodpowiedzialnym rodzicem zajmie się sąd rodzinny.
Przez Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.) i Szare Berdo (1108 m n.p.m.) docieramy na Przełęcz Orłowicza (1099 m n.p.m.). To szerokie siodło oddzielające Smerek od Szarego Berda jest jednym z najniżej położonych miejsc Połoniny Wetlińskiej, a imię znanego przewodnika i popularyzatora turystyki nosi od 1974 roku. Stąd można opcjonalnie zejść żółtym szlakiem do Wetliny, ale i tak większość podchodzi 20 minut na Smerek (1222 m n.p.m.). Planowaliśmy tu krótki postój, ale niemal na samym szczycie dopada nas burza z gradem i od razu szybko schodzimy. Na szczęście to krótki epizod, bo za chwilę znów wychodzi słońce.
Ale jeśli tylko będziecie mieli okazję, to usiądźcie na górze i zachwycajcie się panoramami. Tak naprawdę Smerek, choć na niektórych mapach występuje też nazwa Wysoka, ma dwa wierzchołki. Niższy południowy jest udostępniony turystom i to przez niego prowadzi GSB. Znajduje się też na nim żelazny krzyż. Pierwszy został tu ustawiony w 1976 roku z inicjatywy proboszcza parafii w Cisnej. Jednak z powodu złego stanu technicznego wymieniono krzyż w 2018 roku na 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
Po kilkudziesięciu minutach szybkiego zejścia docieramy do asfaltu, którym aż ok. 1,5 km kilometrów podążamy do miejscowości o takiej samej nazwie jak góra – Smerek (ok. 600 m n.p.m.). Tutaj udało nam się dogonić naszego kompana Kubę, który cały czas idzie szybciej od nas. Smerek to mała wieś, ale knajpa o dziwnej nazwie „Paweł nie całkiem święty” od razu przyciąga naszą uwagę. To idealne miejsce na odpoczynek i podsumowanie dotychczasowego przejścia – w końcu za nami już półtora dnia wędrówki.
Jakie błędy do tej pory popełniliśmy? O czym warto wiedzieć? - Idąc pierwszego dnia z Wołosatego nie trzeba brać pełnego ekwipunku. Robimy pętlę na lekko, więc ciężki plecak warto pozostawić w Ustrzykach Górnych – mówi Kajetan.
Kuba mistrz packingu zabrał wszystko w wersji mini, tylko telefon na wyprawę nabył jak dla wyprawy NASA. Jego cegła waży 580 g, ale szacunek dla niego, że nie musi go ładować nawet przez tydzień. W Ustrzykach Górnych i Smereku są dobrze zaopatrzone sklepy, więc nie warto brać żywności na zapas. Niestety, nie wszędzie można płacić kartą, więc przyda się choćby niewielka ilość gotówki. I choć prognozy nie wskazywały na upał, to jednak warto posmarować się kremem. I jeszcze jedna rada: latem idąc na GSB weźcie dwie pary lekkich butów.


Po obiedzie czas ruszać, bo przed nami jeszcze połowa drogi. A że przez Smerek przepływa potok Wetlina, to charakterystyczne jego brzegi wydały się Kajetanowi znajome. Wspomina teraz, jak podczas wycieczki szkolnej w tych okolicach nieopodal strumyka poznawał tajniki golenia zarostu. Takie drobiazgi przypominają nam się w górach.
Smerek również został doświadczony trudną historią. W czasie II wojny światowej ukraińscy nacjonaliści z OUN i UPA zamordowali tu wielu Polaków i Romów. 21 marca 1945 roku w czasie walk zginęło wielu mieszkańców wsi, a wszystkie domy spłonęły. Dopiero po 1956 roku zaczęli przybywać osadnicy i budować nowe domy. Gdy idziemy dalej szlakiem, to na końcu wsi po lewej stronie stała kiedyś cerkiew greckokatolicka. 15 lat temu teren został uporządkowany i oznakowany przez mieszkańców. Dziś znajduje się tu krzyż oraz tablica z krótką historią cmentarza i samej wsi.
Jak się okazuje, Smerek był osadą pasterską, a także słynął z dużej ilości smolarzy – wypalaczy węgla. Cerkiew z połowy XVIII wieku zbudowana została na planie prostokąta i poświęcona św. Wielkiemu Męczennikowi Dymitrowi. Spłonęła w 1871 roku od uderzenia pioruna. Pomimo że mieszkańcy ją odbudowali, to tuż po drugiej wojnie światowej, w 1946r. znów spłonęła. Wtedy też mieszkańcy zostali wywiezieni na teren dzisiejszej Ukrainy.
Teraz napieramy przez las. Pogoda jest idealna. Nie ma upału, a przez chmury przebija się słońce. Po drodze spotykamy sympatycznego Grzegorza i jego tatę Krzysztofa.
– Mulczujemy trawę, bo Unia goni – żartują. Mulczowanie to rozdrabnianie skoszonej trawy przez kosiarkę. Nowoczesny rolnik siedzi w adidasach w nowoczesnym traktorze znanej marki. Takie czasy.
Przed nami niemal 500 metrów podejścia do Fereczatej (1102 m n.p.m.), ale warto się wysilić, bo wyłania się widok na słowackie Bieszczady. Chwilkę później idziemy szerszą ścieżką z licznymi punktami widokowymi. Oprócz nas nie ma nikogo.
Docieramy do miejsca, gdzie GSB zbiega się ze szlakiem granicznym, również czerwonym, prowadzącym z Krzemieńca. I już bez większych różnic wysokości zdobywamy Okrąglik (1101 m n.p.m.), szczyt w paśmie granicznym Bieszczadów Zachodnich. Tutaj widoków nie ma, więc się nie zatrzymujemy. Zaledwie pół godziny zajmuje nam kolejne podejście na Duże Jasło (1153 m n.p.m.), skąd rozpościerają się super widoki na Smerek i połoniny.
Dalej przez Małe Jasło (1103 m n.p.m.) schodzimy do Cisnej. Po drodze mijamy kamienny obelisk z pamiątkową tablicą upamiętniającą miejsce katastrofy lotniczej z 10 stycznia 1991 roku. Rozbił się tu śmigłowiec, który transportował do Cisnej ekipę telewizyjnego programu „997”. Zginęło 10 osób. Ekipa realizowała program, który dotyczył znalezionych w Dołżycy zwłok kobiety, zajmującej się handlem walutą w Rzeszowie.
Do samej wsi szlak prowadzi mostem, którym biegną tory słynnej Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej, najwyżej położonej kolei wąskotorowej w Polsce. Uruchomiono ją w 1898 roku jako kolej użytku publicznego Nowy Łupków – Cisna. Od 1997 roku stanowi ciekawą atrakcję turystyczną na 20-kilometrowej trasie Balnica – Przysłup, choć tory kolejowe leżą na odcinku od Rzepedzi do Moczarnego. Na całej trasie jest aż 30 mostów i 234 przepusty, istny raj dla miłośników kolei.
Zapada zmrok. Do bacówki pod Honem, naszej dzisiejszej miejscówki, mamy jeszcze trochę drogi przez Cisną – prawie 2 km po chodnikach i asfalcie. To jest ten etap, którego nasze nogi zdecydowanie nie lubią. Na szczęście słynny deszcz w Cisnej nie pada, a słynną piosenkę Krystyny Prońko o tym samym tytule znajdujemy wieczorem w serwisie streamingowym. Zmęczenie daje się nam we znaki. Nawet pokusa, aby zajrzeć do Siekierezady nie jest tak silna, jak prysznic i wygodne łóżko. Będzie więc po co wracać do Cisnej, aby zajrzeć do baru, gdzie każdy wolny skrawek miejsca wypełniony jest rzeźbami diabłów, a w stoły powbijane są siekiery.
(II dzień według planu rozpisanego na 16 dni)
Więcej materiałów z tego odcinka GSB - także wideo - znajdziecie na stronie www.magazynnaszczycie.pl.
Dojazd
Z centralnej Polski do Ustrzyk Górnych dojeżdżamy najpierw do Rzeszowa autostradą A4, a dalej drogami wojewódzkimi i krajowymi, np. przez Dynów, Krościenko i Ustrzyki Dolne (czas jazdy z Rzeszowa to ok. 2,5 godz.).
Poza sezonem w weekendy kursuje Flixbus z Rzeszowa (sobota o godz. 6.10) przez Przemyśl, Solinę do Ustrzyk Górnych (powrót w niedzielę o godz. 18.30). Poza tym kursują autobusy z Sanoka (w dni powszednie o godz. 6.30, 10.25, 11.30, 12.30, 15.10 i 17.25 - powrót o 6.20, 7.20, 7.50, 10, 13.22, 14.22 i 17.55; w soboty o 7, 8.45, 9.30, 12.10, 15.10, 17.25 - powrót o 7.50, 9.20, 11.32, 14.37 i 17.55; w niedziele o 7, 9.30, 12.10, 15.10 - powrót o 9.20, 11.32, 14.37, 17.55 i 18.30). Na trasie Ustrzyki Górne – Brzegi Górne w sezonie kursują busy. Poza sezonem trzeba liczyć na stopa.
Noclegi
Agroturystyka u Anieli
Brzegi Górne 1
tel. 13 461 06 19
Cena: 80 zł od osoby z pościelą
Skromne i jedyne miejsce na nocleg w Brzegach Górnych (możliwość rozbicia namiotu, skromny bar).
Stacja GOPR
Cisna 24|
tel. 13 468 47 34
Cena: 50 zł od osoby z pościelą
Bacówka Pod Honem
Cisna 82
tel. 660 116 025
Cena: od 65 zł od osoby
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Ciśniemy do Cisnej".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie