Moja krytyka lamerów dotyczy tych osób, które są częstymi klientami służb górskich. Akcje ratunkowe wynikają bowiem ze słabych umiejętności influencerów, które widać na publikowanych przez nich filmikach.
W majowym numerze „Na Szczycie” znalazł się tekst Macieja Sokołowskiego. Nie wyobrażam sobie, żeby w polskim świecie górskim była osoba, która nie znałaby Maćka, choćby z nazwiska. Jest on nie tylko dyrektorem Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju, czy zarządcą schronisk w Górach Stołowych i obieżyświatem. Sokołowski jest przede wszystkim animatorem kultury górskiej, doskonale zna realia świata turystyki, wspinania i himalaizmu. Dlatego z zaciekawieniem odebrałem informację, że Maciej postanowił wejść ze mną w polemikę (felieton „W góry idą, by zdobywać lajki”).
Przede wszystkim dlatego, że zawsze to miłe dla autora publikacji, gdy słyszy, że jego tekst jest czytany. Nawet wtedy, gdy czytelnik nie chwali, a krytykuje, czasem bardzo ostro. Po drugie, Maciek kilka razy zaskoczył mnie podczas rozmów z rodzimymi gwiazdami wspinania. Pomimo głębokiego osadzenia w naszym środowisku, Sokołowski nie uprawiał sportowego alpinizmu, nie jest instruktorem, nie zajmuje się zawodowo wypadkami. Mimo to potrafił zawsze spojrzeć szerzej na dane wydarzenie czy zjawisko. Jego perspektywa dawała publiczności możliwość bycia świadkiem. Tego Sokołowskiemu zazdroszczę, gdyż od niemal 30 lat uczę ludzi wspinania oraz rozumienia gór i bezwiednie wpadam w belferskie tonacje. Niemniej rolą autora piszącego felietony jest wchodzenie w takie buty, jakie mu się podobają.
Jednak tekstem Maćka byłem szczerze zaskoczony. Pomimo zarzutów, w żadnym miejscu nie dyskredytuję sławy jako motywatora poczynań w górach. Choć szczerze mówiąc, nie znam żadnego poważnego alpinisty, którego główną motywacją aktywności byłaby żądza sławy. Rozumiem, że mogłaby to być potrzeba rywalizacji albo ciężki do zdefiniowania pęd do wolności. Zastrzegam jednak, że to wyłącznie moje wyobrażenie. Natomiast trudno mi sobie wyobrazić, by Andrzej Bargiel lub Alex Honnold ruszali na swoje podboje z myślą: „muszę być sławny, dlatego zjadę z K2” albo „jak przejdę Boulder Problem, to będę sławniejszy od Michaela Jordana”. To tak nie działa i Maciek wie o tym doskonale. Moja krytyka lamerów spowodowana jest tym, że trafiają oni na internetowy piedestał pomimo swoich bardzo niskich umiejętności. Bez pracy włożonej w kształtowanie ciała i umysłu, która pozwala wbiec na drugą górę świata i zjechać ze szczytu do bazy. Bez pracy umożliwiającej w ogóle rozważanie przejścia Freeridera bez asekuracji. Te wyczyny są skutkiem obranej drogi życiowej, a sława efektem osiągniętych sukcesów.
Moja krytyka lamerów dotyczy tych osób, które są częstymi klientami służb górskich, a konieczność ich ratowania nie wynika z „błędów czynności”, czyli takich, które są niestety przypadłością każdego turysty lub wspinacza. Akcje ratunkowe wynikają bowiem ze słabych umiejętności influencerów, które widać na publikowanych przez nich filmikach. Wielokrotne poprawianie nóg na stopniach, wbijanie na oślep czekana, słaba technika aż bije z zapisów kamerek. A później to wszystko poparte jest nonszalanckim opisem: „to był spacerek”, „śnieg po pas, grań nieco ryzykowna, ale w sumie banalne”. Przypomnę, że te spacerki robione są na żywca, czyli bez asekuracji w bardzo eksponowanym terenie.
Na ogół wybrane cele nie są dopasowane do aktualnie panujących warunków, a także do umiejętności. I jedynie Opatrzności, albo innej Sile Nadprzyrodzonej owi lamerzy zawdzięczają fakt, że zyskują sławę, publikując swoje wyczyny.
Wiem, że może to zabrzmieć cynicznie, ale krytykuję lamerów wbrew swoim prywatnym interesom. Od dziesięcioleci jest tak, że głośny górski wypadek napędza klientów na kursy wszelakie - turystyczne, wspinaczkowe, lawinowe. A jeśli jest potrzeba sporządzenia opinii wypadku, to do mnie trafia większość takich spraw. Pasjonujące jest dociekanie przyczyn, wyszukiwanie istotnych szczegółów, ale zawsze mam w głowie fakt, że za każdym ciekawym do zbadania przypadkiem jest ból, a czasem tragedia.
Magazyn „Na Szczycie” jest organizatorem konferencji o bezpieczeństwie w górach, odbyły się już dwie edycje tego wydarzenia. A jednym z wniosków - nie moim, a osób, które zajmują się oddziaływaniem internetu na aktywności górskie - było pojawienie się zjawiska, które nazwę „złym wzorcem”. Dodam, że w pełni podpisuję się pod efektem rozważań wysokiej klasy specjalistów: ratowników górskich, przewodników, instruktorów. Wspomniani Bargiel, Honnold i wielu innych wybitnych alpinistów stopniowo zdobywali umiejętności i doświadczenie. Wzrost ich popularności wynikał z podniesienia poziomu sportowego, a fakt, że stali się rozpoznawalni poza środowiskiem górskim był skutkiem dokonania najwyższej klasy wyczynu. Tu nie było drogi na skróty ani odwrócenia kolejności.
Jako instruktor będę oczywiście namawiał do robienia kursów, uczestniczenia w szkoleniach i warsztatach, studiowania poradników. Jest jednak możliwa samodzielna droga, będzie ona dłuższa, może bardziej bolesna, wymaga większej kreatywności. Ale najistotniejsze jest, aby doświadczenie zdobywać stopniowo i nie szukać inspiracji od influencerów, a od osób, które doszły do poziomu mistrzowskiego. Dlatego strzeżcie się lamerów, bo nieprawdą jest, że nieważne jak piszą, byle nie przekręcali nazwiska.
* Julian Przyboś
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie