Najcięższe podłoże, na jakim byłam, to pustynia La Guajira na granicy Wenezueli z Kolumbią. Tam był hardcore. Ciągle się przewracałam. Miałam też za mocno napompowane opony. Zaliczyłam kryzys. Myślałam, że nie dam rady jechać dalej
Z Izą Handerek, podróżniczką, miłośniczką gór i motocykli, rozmawia Magdalena Przysiwek
Góry i motocykle to nietypowe połączenie. Razem z mężem Nicolasem podróżowaliście po północnych Indiach, wjeżdżając na jedne z najwyżej położonych przełęczy na świecie. Z kolei od grudnia 2020 roku przez dwa lata jechaliście na motocyklach przez Amerykę Południową, wzdłuż Andów - od najbardziej wysuniętego na północ krańca Kolumbii aż do Patagonii. Pokonaliście 27 tys. km. To miał być miesięczny wyjazd do pracy. Co sprawiło, że zostaliście tam dłużej?
Była pandemia, więc gdy tylko mieliśmy okazję wyjechać do Kolumbii, która właśnie się otwierała, skorzystaliśmy z niej. To było idealne miejsce dla nas – jeszcze bez turystów, za to z bardzo niskimi cenami. Po miesiącu pracy powiedziałam Nicolasowi, że chciałabym zostać i podróżować. Po roku zamknięcia w pandemii byliśmy spragnieni wolności. Kupiliśmy więc motocykle i zrobiliśmy w Kolumbii około 8 tyś. km. Wtedy jeszcze wszystkie granice lądowe w Ameryce Południowej były zamknięte. Potem otworzyła się ta z Ekwadorem. Postanowiliśmy zostać i kontynuować naszą podróż na południe - Kolumbia, Ekwador, potem Peru.
Jednak czasem, ze względu na naszą pracę, przerywaliśmy podróż. Organizujemy i pilotujemy wycieczki, więc gdy mieliśmy gdzieś grupę, zostawialiśmy motocykle i jechaliśmy do Peru czy Patagonii. Trzeba było jakoś zarabiać pieniądze. Czasami wracaliśmy też do domu - do Polski lub Francji, bo Niko jest Francuzem. Z Boliwii aż na północ Chile jechaliśmy ze skiturami na plecach. Potem samolotem polecieliśmy do Patagonii. Była już zima, więc motory odpadały. Podróż zakończyliśmy na skiturach w Patagonii z widokiem na Fitz Roy. To był jeden z najlepszych dni w moim życiu.
Jechaliście przez dżungle, pustynie, wybrzeże, ale przede wszystkim przez Andy. Dlaczego na pokonanie gór wybraliście motocykle, które wydają się trudnym środkiem lokomocji w takim terenie?
Prawo jazdy na motocykl zdałam w wieku 18 lat, ale nie jeździłam aż do 25. roku życia. Drugi raz wsiadłam na motocykl w Peru, gdy jechałam na Machu Picchu (2430 m n.p.m.). Motocykl daje mi poczucie wolności, której nie czuję tak mocno nigdzie indziej, ale też adrenalinę, której mi brakuje. Na pewno łatwiej było mojemu mężowi. Nie chcę powiedzieć, że kobiety mają gorzej. Po prostu Nicolas nie boi się prędkości czy przepaści. Ja bardziej uważam i jadę wolniej od niego. Motocykl jest też ciężki. Ale to nie góry stanowiły dla mnie największy problem, a przerażające zimno. Z kolei najcięższe podłoże, na jakim byłam, to pustynia La Guajira na granicy Wenezueli z Kolumbią. Tam był hardcore. Nie miałam żadnego doświadczenia z jazdą po piasku. Ciągle się przewracałam. Miałam też za mocno napompowane opony. Zaliczyłam mocny kryzys. Myślałam, że nie dam rady jechać dalej. Ale przeszłam to, po paru dniach się przyzwyczaiłam.

Podczas podróży weszliście m.in. na najwyższe szczyty Ekwadoru – Cotopaxi (5897 m n.p.m.), Cayambe (5790 m n.p.m.) oraz Chimborazo (6263 m n.p.m.). Były tam jakieś trudności techniczne? Wysokość dawała się Wam we znaki?
Te góry nie są bardzo techniczne, ale oczywiście wymagające. Trzeba umieć używać raków i czekana. My zawsze szliśmy z przewodnikami, ponieważ nie czujemy się na siłach, by w takie góry ze szczelinami iść samemu. Dla mnie znów największym problemem było zimno, bo temperatura dochodziła do -20 stopni Celsjusza. Razem z nami wchodziło siedem grup po dwie osoby, ale niektórzy nie doszli na szczyt. Było im zbyt zimno i bali się, że odmrożą palce u stóp. Nam udało się wejść. Z wysokością mam problem, bo od około 5500 m n.p.m. odczuwam ją i idę bardzo wolno. Ale mimo to dojdę nawet powyżej 6300 m n.p.m., tak jak weszłam najwyżej właśnie w Ekwadorze.
Byłaś już wcześniej na takiej wysokości? Miałaś doświadczenie wysokogórskie? Czy to było Twoje pierwsze starcie z takimi wysokimi górami?
Pierwszym sześciotysięcznikiem na jaki wchodziłam, był Chachani (6057 m n.p.m.) w Peru. Tam weszliśmy też na Misti (5822 m n.p.m.) - to łatwe technicznie góry. Jeśli na szczytach tych wulkanów nie ma śniegu, to nie potrzeba nawet raków ani czekana. Po prostu idziemy trekkingowo w górę. W 2016 czy 2017 roku byłam też na Huayna Potosi (6088 m n.p.m.) w Boliwii. Więc miałam doświadczenie z taką wysokością. Dużo takich prostych trekkingów w Peru jest na 5000 m n.p.m. Wiedziałam, jak moje ciało reaguje na takiej wysokości.
[paywall]
Wspomniałaś o Patagonii i zachwycającym Cię widoku na Fitz Roya. Co tam konkretnie robiliście?
Patagonia nigdy nie była moim marzeniem. Wszyscy tam jeżdżą, więc ja na początku chciałam odpuścić. Ale ostatecznie spędziliśmy w zimowej Patagonii dwa tygodnie. Zima to był dobry wybór. Trasy były puste, a ceny niższe. Ale zimą musisz być elastyczny, bo jest tam bardzo mało okien pogodowych. My czekaliśmy około 10 dni na śnieg w wiosce El Chaltén, skąd zaczyna się wiele trekkingów w Argentynie. W Patagonii nie masz praktycznie problemów z wysokością. Tam najwyższe góry - niedaleko El Chaltén - są na wysokości ponad 2000 m n.p.m.
Cztery razy byliśmy tam na skiturach, zawsze z przewodnikiem. Ale jedna z najpiękniejszych przygód skiturowych w moim życiu, to było wejście na górę Cerro Madsen (1806 m n.p.m.). To była porządna wyrypa. 14 godzin chodzenia, z czego sześć w butach skiturowych, by w ogóle mieć śnieg pod nogami. Potem była piękna lampa, widok na Fitz Roy i te wszystkie szczyty obok. A jeszcze fakt, że byliśmy tam sami, potęgowało przeżycie. Emocje były niesamowite.
Podczas tej podróży wybrałaś się na solo trip motocyklem z opcją spania w namiocie. Dlaczego cała akcja skończyła się inaczej niż zakładałaś?
Pojechałam w alternatywne Tęczowe Góry - Palcoyo - które nie są jeszcze tak bardzo znane i oblegane jak np. Vinicunca. Wymyśliłam, że będę spała pod namiotem. Po drodze wszystko nagrywałam, przez co dojechałam na miejsce dopiero około godz. 18. Już się ściemniało. Gdy zaczęłam rozkładać namiot, okazało się, że coś zepsułam i nie mogłam go rozstawić. Było już ciemno. Nocleg pod chmurką odpadał, bo temperatura spadała do -10 stopni Celsjusza. Miałam do wyboru jechać w jedną lub drugą stronę. W lewo nie wiedziałam, co będzie. Ruszyłam zatem w prawo do wioski Palco, gdzie trafiłam wcześniej. Weszłam do jedynego małego sklepu i poprosiłam o pomoc. Byłam roztrzęsiona. Początkowo nie wiedzieli, co zrobić, bo w tej wsi nie ma żadnego hostelu.
A ludzie tam są przyjaźni? Jest tam bezpiecznie?
Tak, dla mnie generalnie Peru jest bezpiecznym krajem. Wiadomo, że trzeba uważać, szczególnie w dużych miastach, ale na wsi czuję się bezpiecznie. Potem przyszedł do sklepu chłopak w moim wieku i zaproponował, że ma jeden pokój wolny i mogę spać u niego. Oczywiście nie wiedziałam, co z tego wyniknie. Bałam się. Gdyby jakaś dziewczyna mi to zaproponowała, bardziej bym się ucieszyła.
Jeszcze wcześniej dostałaś propozycję od kobiety, która miała pusty dom. Jednak usłyszało to również 15 mężczyzn. Obie te propozycje niosły ze sobą ryzyko.
Jak przyjechałam do tego sklepu, było już całkowicie ciemno. Tam było faktycznie 15 mężczyzn. Gdy kobieta ze sklepu powiedziała mi, że jest jeden pusty dom i mogę tam spać, stwierdziłam, że to kiepska opcja – pusty dom, w którym będę sama i ci faceci to słyszą. Tym bardziej, że byłam tam największą atrakcją. Potem przyszedł ten Dimitrij i zaproponował, że mogę spać u niego. Przystałam na to mimo obawy, ale i tak to była lepsza opcja. Gdy poszłam do niego i zobaczyłam, że ma żonę i trójkę dzieciaków, odetchnęłam z ulgą. Byłam wdzięczna światu i jemu. Miałam szczęście.
Mogło to się różnie skończyć.
Mogłam też zjechać do miasta. Ale zjeżdżanie po ciemku przez trzy godziny na off roadzie z 4500 m n.p.m. nie było dobrym pomysłem. W ogóle nie brałam tej opcji pod uwagę. Stwierdziłam, że w najgorszym wypadku będę spała gdzieś w tej namiotowej płachcie i we wszystkich swoich rzeczach.
Z Dimitrijem nadal macie kontakt?
Tak, przez to, że jesteśmy pilotami wycieczek, co roku do nich jeździmy. Często zabieramy tam nasze grupy. Raz nawet zabraliśmy taką mniejszą grupkę ludzi i spali u Dimitrija w domu. Dla tej rodziny to dobrze, bo zaczął się rozwijać lokalny biznes.
Jak byłaś tam postrzegana jako kobieta podróżująca solo na motocyklu? Dziwili się, że jesteś sama?
Nie, bardziej robili „wow”. Fajnie, że przyjechałaś. Sami zawsze mnie wypytywali, gdzie jadę, co będę robić itd. Bardziej doceniali, że jestem sama, niż się dziwili.
Czyli podchodzili do Ciebie z życzliwością?
Całkowicie. Gdy jeżdżę sama, jest mi nawet łatwiej niż podczas podróży z Nicolasem. Mówi się, że kobiece podróżowanie solo niesie więcej zagrożeń. Ale w moim przypadku było tak, że gdy zatrzymywała mnie policja, nigdy nie pytali mnie o dokumenty. Nie mówili, że jadę za szybko czy źle, lecz zawsze oferowali pomoc. Jak otwierałam kask i widzieli, że jestem kobietą, pytali, czy mnie eskortować, czy nie będę się bała jechać dalej sama. Ale ja znałam niektóre drogi w Peru i wiedziałam, że mogę się tam czuć bezpiecznie.
Pytali dlatego, że jesteś kobietą? Czy dlatego, że jesteś z innego kraju?
Dlatego, że jestem kobietą. Nico też miał swoją solową podróż w Peru. A że mieliśmy motocykle z Kolumbii, gdy policjanci widzieli kolumbijską rejestrację, od razu go zatrzymywali i przeszukiwali pod kątem narkotyków. Ja nie miałam ani jednej takiej sytuacji.
Takie sytuacje zachęcają do solowych wypraw?
Oboje z Nico robimy solo wyprawy, żeby trochę od siebie odpocząć, bo na co dzień razem pracujemy. Rok temu byłam sama na Maderze. Wiadomo, Madera to Europa, ale wypożyczyłam tam motocykl i jeździłam przez tydzień. A drogi tam są często gorsze niż peruwiańskie, bo bardzo strome. Na pewno chciałabym więcej takich solowych wypraw. Wtedy bardziej odkrywasz siebie. Musisz sama podejmować decyzje, wybierać pomiędzy różnymi opcjami. To trudniejsza wyprawa, ale w głąb siebie.
Złapałaś bakcyla?
Zdecydowanie. Najtrudniej jest zacząć. Często stresuje się przed wyjazdem, a jak już wsiadam na motocykl, odczuwam ulgę. Wiem, że teraz już wszystko pójdzie dobrze. Chociaż mieliśmy wiele sytuacji z pozoru bez wyjścia. Czasami naprawdę nie wiedzieliśmy, co zrobić, bo byliśmy zupełnie sami i nie miał nam kto pomóc. Ostatecznie jednak zawsze ktoś się znajdował. Tak było, gdy łapaliśmy gumę na najwyższych przełęczach świata czy na argentyńskich pustych drogach. Kiedyś zepsuł mi się na takiej drodze motocykl, a tu nagle jedzie auto i akurat ma pusty bagażnik i może załadować mój motor. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Tego się nauczyłam podczas moich podróży.
Dobro rodzi dobro, co pokazuje historia Waszej zrzutki na skitury dla jednego z przewodników.
Wyobraź sobie, że jak wchodziliśmy na skiturach na pierwsze pięciotysięczniki w Boliwii, to nasz przewodnik na zwykłe narty miał założone foki. Do tego but narciarski, który praktycznie się nie ruszał. I on szedł w tych nartach na szczyty, co dla nas było niewyobrażalne. Zrzutka się udała i mogliśmy kupić mu prawdziwy sprzęt skiturowy.
Z twoich wyjazdów można wysnuć wniosek, że wszędzie znajdą się dobrzy ludzie?
To jest chyba taka puenta naszej podróży, bo tak wiele razy nam pomagano. Inni ludzie ratowali nas wielokrotnie i jesteśmy im za to niesamowicie wdzięczni.
Jak to zrobić, żeby taką długą podróż spiąć logistycznie i finansowo?
My pracowaliśmy podczas podróży. Oczywiście warto planować, sprawdzić ceny w krajach, które chce się odwiedzić. Patagonia, czyli Argentyna oraz Chile to kraje o wiele droższe. Tam ceny są europejskie, nawet amerykańskie. Ale Kolumbię, Ekwador, Peru czy Boliwię da się zwiedzić niskobudżetowo. W takich najprostszych restauracjach obiad kosztuje nawet 5 czy 10 zł. Hotele są tańsze niż w Polsce. My bardzo często podróżujemy z namiotem, bo bywamy w miejscach, gdzie nie ma hoteli.
Czy takie życie w drodze czasem Cię męczy?
To jest męczące. Największy dołek mieliśmy na końcu naszej podróży - dwa lata temu w Argentynie podczas Bożego Narodzenia. To były piąte święta z rzędu, których nie spędzaliśmy w Europie. Byliśmy akurat na przełęczy na 4000 m n.p.m., w jakimś schronie. Spaliśmy na materacach na betonie, było mega zimno. Nie jesteśmy motocyklistami przez duże „M”. Jesteśmy podróżnikami jeżdżącymi na motocyklach. Nie mamy więc profesjonalnych ciuchów, jeździmy w naszych trekkingowych. Nie mamy też kufrów na bagaże, więc codziennie musimy zdejmować i zakładać plecaki. Do tego dochodzi codzienne rozkładanie namiotu. Dlatego już na samym końcu tej podróży mieliśmy absolutnie dość. Postanowiliśmy, że wracamy.
Działacie na spontanie czy raczej według planu?
Podczas naszych podróży zawsze działamy bez planu. Spontanicznie rezerwujemy noclegi, np. z dnia na dzień lub nawet godzinę przed. Uwielbiam, gdy jedziemy na motocyklach, tak jak teraz w Kirgistanie, dojeżdżamy do jakiejś wsi i dopiero szukamy „homestay`a”. Z takiego wybierania noclegów zawsze są najlepsze przygody.
Jakbyś miała spojrzeć na te dwa lata i wybrać jedną rzecz, która szczególnie zapadła Ci w pamięć, co by to było?
Skitury na jednej z najpiękniejszych gór, czyli Pisco w Peru. Było bardzo ciężko. Myślałam, że na nią nie wejdę, totalnie nie miałam siły. Ale doszliśmy na szczyt, na którym byliśmy sami. Spadł śnieg. Mamy stamtąd przepiękne ujęcia. Ta góra skradła nasze serca. Skitury z widokiem na Fitz Roy to był absolutny top. A do tego ludzie, których poznaliśmy. Zaprzyjaźniłam się z rodzinką, która mi pomogła. To była wisienka na torcie.
Podróżniczka pochodząca z Żywca, studiowała we Francji i w Chinach. Razem z mężem Nicolasem podróżują głównie na motocyklach. W 2019 r. przez 6 tygodni jeździli po północnych Indiach. W 2021 r. rozpoczęli dwuletnią podróż przez Andy, łącząc jazdę na motocyklu ze zdobywaniem szczytów. Relacje z jej podróży można obejrzeć w serwisie YouTube.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie