Z Janem Wierzejskim, reżyserem i operatorem filmowym, rozmawia Paulina Grzesiok.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 06(33)/2023.
Jesteś absolwentem ASP. Jak od architektury wnętrz przewędrowałeś do bycia operatorem?
20 lat temu ukończyłem Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, a dokładnie Wydział Architektury Wnętrz ze specjalizacją projektowanie wystaw. I właśnie tym zajmowałem się przez pierwsze 10 lat mojej drogi zawodowej. Jednak życie zmusiło mnie do zmiany branży, bowiem za żoną – Martą Krzeptowską – przeprowadziłem się na Podhale. W wieku trzydziestu paru lat zostałem zatem filmowcem, operatorem i fotografem. Co nie było dla mnie trudne, bo mój ojciec jest fotografem i w domu aparat był cały czas obecny. Jak miałem 12 lat, dostałem od ojca swoją pierwszą Minoltę, a wraz z nią karton filmów i dostęp do ciemni w domu.

Zdjęcie z archiwum Jana Wierzejskiego
Nie myślałeś o pracy w charakterze scenografa w Teatrze Witkacego w Zakopanem?
Od samego początku przekreśliłem kontynuowanie swojej drogi zawodowej w teatrze. To nigdy nie był mój świat. Zawsze ciągnęło mnie do filmu. W nowym zawodzie w Zakopanem zacząłem przecierać szlaki, co jest stosunkowo trudne, bo mało tu się dzieje akcji filmowych. Wymyśliłem, że skoro jestem wspinaczem od 15. roku życia, i to jest poza sztuką moja główna pasja w życiu, to w swojej pracy połączę obie te rzeczy: sztukę i góry. Zacząłem się specjalizować w tej wąskiej dziedzinie i właściwie robię to do dziś.
W 2016 roku na ekrany wszedł film “Mój czas”. Jego bohaterką jest znana biegaczka górska Magdalena Łączak z teamu Salomon Suunto. Skąd pomysł na ten dokument?
Przebranżowienie doprowadziło mnie do momentu, gdy wyprodukowałem i zrealizowałem swój pierwszy pełnometrażowy dokument, o którym wspominasz. 10 lat temu zainteresowanie biegami górskimi dopiero zaczęło kiełkować. Wtedy w Tatrach zauważałem coraz więcej chudych, lekkich ludzi w kamizelkach biegowych. Dziś oni już nie zwracają naszej uwagi, natomiast 10 lat temu od turystów dostawali reprymendy, że “po górach się nie biega”. Zainteresowałem się więc światem biegów ultra - być może dlatego, że sam nigdy nie biegałem. W gronie bliskich znajomych mam Monikę Strojny, która jest współorganizatorką Biegu Granią Tatr. Z jej pomocą na główną bohaterkę wytypowaliśmy właśnie Magdę. Od początku przyjąłem, że to będzie film o kobiecie. Już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej złapaliśmy fajny kontakt, spotkaliśmy się i tak się to potoczyło. Trwało to łącznie trzy lata, zanim tak naprawdę film ten trafił na ekrany festiwalowe.
Nie ciągnie Cię, by nakręcić kolejny dokument? Na przykład o polskich himalaistach? Starzeje się pokolenie Złotej Ery Himalaizmu, to może być ostatni dzwonek.
Mam teraz taki kłopot z dokumentem, szczególnie pełnometrażowym, że wpadłem w pułapkę pracy przy filmie. Kiedy byłem młodszy i mniej doświadczony, to zupełnie naturalne wydawało mi się, że chwycę za kamerę i film po prostu nakręcę. I tak trochę powstał film o Magdzie Łączak, gdzie w tyłówce widnieje głównie moje nazwisko.

Zdjęcie archiwum Jana Wierzejskiego
Aktualnie pracując przy dużych projektach - serialach dla Netflixa - wyrobiłem sobie pewien standard, z którego ciężko już iść w dół. Chodzi o standard pracy, doświadczenie i profesjonalizm oraz całą ekipę, czyli wiele aspektów tworzących dobrą produkcję. Film to bardzo duża i skomplikowana machina składająca się z wielu elementów oraz sporej grupy ludzi, którzy przy tym pracują. W ogóle świat dokumentu bardzo ruszył do przodu. Od kilkunastu lat jeżdżę na festiwal Camerimage do Torunia – największy na świecie festiwal filmowy dla operatorów, gdzie oglądam po kilkadziesiąt dokumentów. Ten festiwal świetnie pokazuje, że wśród mnogości fabuł i produkcji telewizyjnych, ludzie tęsknią za dokumentem, pokazaniem prawdziwego świata. A to z kolei napędza wysoki poziom tych produkcji. Naturalnie korci mnie i mam ogromne chęci, by zrealizować kolejny dokument, ale aktualnie nie mam na to przestrzeni, ani wolnych mocy przerobowych.
Twoja mama jest taterniczką, tata fotografem. Rodzice skutecznie zaszczepili w Tobie te pasje?
Zdecydowanie tak. Mam jeszcze dwóch młodszych braci, o dwa i cztery lata. W latach 80. Wychowanie trzech synów to był ogromny hardcore. Tata, będąc fotografem, często wyjeżdżał na wyprawy w różne zakątki świata. W domu często go nie było. Pamiętam, jak wpatrywałem się w półkę żółtych egzemplarzy „National Geographic”, które tata wtedy zbierał. Bardzo mi imponował jako podróżnik i fotograf, choć ja chciałem iść w kierunku sztuk pięknych.
Z tym wspinaniem natomiast było tak, że rodzice faktycznie mieli taki wątek w swoim życiu. To było trochę związane ze solidarnościowym środowiskiem opozycyjnym, w którym mocno działali. Był tam też między innymi były prezydent Bronisław Komorowski, z którym ubrani w czerwone flanelowe koszule w kratę przyjeżdżali do Murzasichle i chodzili na wspinaczki na Zamarłą czy Granaty. To też mi imponowało. Później naturalnie jeździliśmy całą rodziną w Tatry w celach turystycznych, a ja wypatrując taterników z podziwem patrzyłem na ten ich niedostępny, prestiżowy świat.
W jaki sposób sam rozpocząłeś przygodę ze wspinaczką?
Pierwszy raz w skały zabrała mnie siostra mojego ojca, która jest niewiele ode mnie starsza. Podczas pierwszej wspinaczki widziałem niemalże śmiertelny wypadek. Nie zniechęciło mnie to jednak. Animuszu dodały lektury z górskiej biblioteczki rodziców: cała seria niebieskich książek o himalaistach, a szczególnie ulubiony “Komin Pokutników” Jana Długosza, czy “W lodowym świecie Trolli” Tadeusza Piotrowskiego. Już wtedy coś ciągnęło mnie do tego śniegu, lodu i najgorszego znoju. Świat górski w naszym mokotowskim domu był stale obecny. Do tego moja mama bardzo blisko przyjaźniła się z kierownikiem schroniska w Pięciu Stawach, który po latach został… moim teściem.
I to jest właśnie chwila na zadanie Ci pytania związanego ze schroniskiem w Dolinie Pięciu Stawów, a dokładniej z czerstwym blond dziewczęciem – Martą Krzeptowską. Jak to się zaczęło?
Moja mama często bywała w Pięciu Stawach. W Warszawie natomiast przyjaźniła się z moją, jak się miało okazać, przyszłą teściową Magdą Szweycer. Moja mama była swatką dla moich przyszłych teściów. Martę i jej rodzeństwo znałem, odkąd pamiętam. Nasze rodziny wciąż się przyjaźniły. Widywaliśmy się często, a Martę traktowałem jako kuzynkę. Oboje wywodzimy się z wielodzietnych rodzin, kuzynów mamy zatem sporo. W pewnym momencie kompas wskazujący, kto jest rodziną, a kto znajomymi mocno się rozmagnetyzował. Spojrzeliśmy na siebie inaczej, dopiero kiedy mieliśmy 26 lat. Byliśmy po kilku związkach mniej lub bardziej udanych, krótszych czy dłuższych i nagle… zorientowaliśmy się, że mamy siebie tak blisko! Wywodzimy się tak naprawdę z tego samego świata, wiele nas łączy. A kiedy zaczęliśmy grzebać w historii, to okazało się, że nawet nasi dziadkowie się znali! To się musiało tak skończyć. Kiedy przestudiowaliśmy rodzinne koligacje i wyszło z nich, że kuzynami nie jesteśmy, to sprawy potoczyły się już bardzo szybko.

Z rodziną wychodzi się dobrze nie tylko na zdjęciach. Wiedzą o tym ci, którzy odwiedzają Piątkę. Zdjęcie archiwum Jana Wierzejskiego
Czy zmiana stolicy na Podhale poszła gładko?
Przeżyłem... bo to nie jest ani takie proste, ani oczywiste. W pewnym sensie przeżywam to do dziś. Jak mnie niektórzy pytają, czy łatwo przeprowadzić się na Podhale, to mają uniwersalną odpowiedź: że po 10 latach jest już coraz łatwiej. Po pierwsze Podhale jest specyficzne, a po drugie Warszawa a Kościelisko to inna specyfika miasta, choćby ze względu na liczbę mieszkańców. Tej wielkomiejskości do dziś mi trochę brakuje, ale to jest odwieczny konflikt człowieka: czy potrzebujemy więcej kultury czy więcej natury? Gdzieś człowiek jest tak skonstruowany, że im jest starszy, tym bliżej mu do natury. Mieszkanie w Zakopanem jest najlepsze, kiedy się z niego wyjeżdża. Bo wtedy nabiera się dystansu do tego miejsca i miło się do niego wraca. Jednocześnie jest to cudowne miejsce do mieszkania, co potwierdziła mi tylko pandemia. Choć kawałek świata zwiedziłem, najpiękniejszym dla mnie miejscem na ziemi jest jednak Dolina Pięciu Stawów.
A czym jest dla Ciebie Piątka?
Długo to był dla mnie trzeci dom. W pewnym momencie miałem trzy domy - takie gdzie miałem ubrania, szczoteczkę do zębów i życie. Pierwszy był w Warszawie, gdzie przez pierwsze dwa czy trzy lata byłem jedną nogą, kończyłem jeszcze swoje sprawy i pracowałem. Drugie mieszkanie wynajmowaliśmy z Martą w Zakopanem, a trzeci dom był w Piątce. Bardzo dużo tu bywałem, miałem sporo czasu wolnego, nie mieliśmy dzieci. Marta ogarniała sporo spraw tu na górze, a ja jakoś to życie zawodowe musiałem sobie poukładać od nowa. W ten sposób i ja angażowałem się w sprawy pięciostawiańskie, współtworzyłem choćby Szkołę Górską. Niestety, teraz nie bywam tam tak często, jakby się to mogło wydawać. Gdy znajomi pytają mnie na ulicy, jaka jest teraz pogoda, tam na górze, odpalam kamery online i po prostu pokazuję obraz. Chciałbym bywać tam częściej i więcej, ale niestety logistyka związana z pracą, wychowaniem trójki dzieci, ich obowiązki związane z uczęszczaniem do szkół artystycznych – wszystko to jest mocno absorbujące. Do Piątki nie da się iść na pół dnia. Jak się tam idzie, to już z myślą o noclegu, a niestety świat tak zasuwa, że ciężko sobie znaleźć ponad dobę wolnego czasu - ot, tak.
Jeśli Tatry, to o jakiej porze roku?
Trudne pytanie, bo każda pora ma swoje zalety i wady. Ale chyba te jesienne Tatry lubię najbardziej. W ostatnich latach utrzymuje się tendencja, że przysłowiowa złota polska jesień faktycznie występuje. Taka sucha, pełna słońca i z przyjemną temperaturą. Jesień ma także tę zaletę, że w Tatrach jest mało ludzi. Właściwie najmniej w roku, bo odkąd popularny stał się skituring, to wiosną w górach jest dość tłoczno. Nikogo nie dziwią narciarze w kwietniu czy na początku maja. Możliwe, że gdybyś zapytała mnie za dwa miesiące o ulubioną porę to odpowiedziałbym zima… Uwielbiam narciarstwo.
Przejdźmy zatem płynnie do kanionów. Oshee Slide Challenge – co to za projekt? Jaką funkcję w nim pełnisz?
W 2019 roku zgłosił się do mnie Darek Pachut. Nie znaliśmy się. Darek dotarł do mnie jako do specjalisty, filmowca górskiego, z propozycją wzięcia udziału w projekcie Slide Challenge – wtedy jeszcze nie mieliśmy sponsora. Przyznam był to pomysł dość szalony i nowatorski. Z perspektywy wspinacza do dziś kręcę głową i zastanawiam się, co ja robię na tych wodospadach. Wiadomo bowiem, że w świecie alpinizmu zjeżdżanie nigdy nie jest celem, a raczej środkiem, by dostać się jak najszybciej do domu. A tutaj jest odwrotnie.
Darek zaproponował mi wtedy, byśmy wraz z ekipą pojechali na najwyższy wodospad na świecie – Santo Angel w Wenezueli. Prawie kilometrowa kaskada, spadająca właściwie jednym ciągiem wody w dół. Mimo iż nie miałem kanioningowych doświadczeń, bardzo szybko podjąłem decyzję o wejściu do projektu. zakłada on zjechanie z 10 najwyższych wodospadów na Ziemi. Technikę posiadałem, kondycję podszlifowałem. Zamierzeniem pierwszego wyjazdu było zebranie materiałów, które zachęciłyby potencjalnego sponsora do współpracy. Czułem ciążącą na sobie odpowiedzialność, by wszystko udokumentować, a przy okazji się nie zabić. To się udało i zaowocowało współpracą z polską marką Oshee, producentem izotoników dla sportowców i wody, a to jest jakby nie patrzeć mocno wodny projekt. Sponsor pasuje zatem nie tylko wizerunkowo, ale zbudowaliśmy również fajną relację.
Do tej pory macie na koncie cztery wodospady: wspomniany Santo Angel, Skorga w Norwegii, Tugela w RPA, Yumbilla Falls w Peru. Jak wygląda dalsza lista?
Najlepsze jest to, że ta lista cały czas się zmienia. Wodospady to trochę nieobliczalna rzecz. W dzisiejszym świecie, w którym pozornie nie ma już żadnej białej plamy - człowiek był wszędzie, a Google Maps hula - obliczenie wysokości wodospadów jest trudnym zadaniem. Pracujący nad tym naukowcy, mierzący długość kaskad, co rusz zmieniają swoje obliczenia. Lista jest można powiedzieć dynamiczna. Na szczęście nie wypadł z niej żaden z wodospadów, które zrobiliśmy do tej pory.
Jak wygląda Twoja logistyka podczas takiej wyprawy?
Po pierwszym wyjeździe, gdzie robiłem wszystko łącznie z nagrywaniem dźwięku, szybko zorientowałem się, że to jest zbyt wiele jak na jedną osobę. To się akurat zbiegło również z moim życiem zawodowym bo w pewnym momencie stwierdziłem, że mam dość bycia solo i chętnie zaprosiłbym kogoś do współpracy. Tak trafiłem na Wojtka Kozakiewicza. Wspólnie wielokrotnie stawaliśmy w szranki w różnych konkursach, często zasiadaliśmy w jury na festiwalach górskich. Na Krakowskim Festiwalu Górskim Wojtek dostał potrójną nagrodę za swój film “Mama”. Miałem przyjemność mu ją wręczać, co też mnie ośmieliło i w kuluarach zadecydowaliśmy, by podjąć współpracę. Z perspektywy czasu stwierdzam, że był to świetny strzał, bo doskonale się uzupełniamy. Naturalną rzeczą było wciągnięcie go w ten projekt. Poza tym dobrze mieć w ekipie kogoś, kto wspina się na poziomie 8a.
Ja w projekcie Oshee Slide Challenge zajmuje się fotografią i latam dronem oraz bywam drugą kamerą, za to Wojtek zajmuje się całym aspektem filmowym. Mamy również konkretne zadania, które musimy zrealizować dla sponsora. A że patronem medialnym jest National Geographic, to realizuje się moje marzenie, które noszę w sobie od dzieciaka… Kiedy to w mokotowskim mieszkaniu patrzyłem na żółtą półkę kolekcjonowanych przez ojca czasopism. Gdy imponowały mi wyprawy ojca, który jako pierwszy Polak stanął na najwyższym szczycie Borneo – Kinabalu i wyprawiał się do rdzennych plemion Afryki. Taką to pętlę zatoczyło życie.
Jan Wierzejski
Filmem i fotografią zajmuje się od ponad 10 lat. Specjalizuje się w filmie outdoorowym, szczególnie górskim. Po ukończeniu ASP w Warszawie pracował jako scenograf reklamowy i filmowy. Po przeprowadzce w Tatry całkowicie oddał się sztuce filmowej i fotografii. Pracuje też w roli location scouta i pilota drona. Wspólnie z żoną i szwagierką założył 5+Szkołę Górską w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Od lat wspina się i jeździ na nartach.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Chcę zjechać z najwyższych wodospadów Ziemi".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie