Z Kamilą Kielar, podróżniczką, która m.in. przeszła 5000 km przez Góry Skaliste, rozmawia Magdalena Przysiwek.
Poniższy tekst ukazał się w letnim Wydaniu Specjalnym nr 6(40)/2024.
Nie chcę dzisiaj rozmawiać o Twoich sukcesach, a o drugiej stronie medalu, czyli przeciwnościach losu i kryzysach. O tym jak życie potrafi zmienić plany, przekonałaś się 1,5 roku temu, kiedy trzy dni przed Twoim wylotem do USA miałaś wypadek rowerowy. 200 metrów od domu, na krakowskiej ścieżce rowerowej, inna rowerzystka zahaczyła Cię na skutek zachowania zbyt małej odległości podczas wyprzedzania. Wywrotka poskutkowała dwiema złamanymi kośćmi. Na pewno był to dla ciebie ciężki czas. Jak sobie poradziłaś z tą sytuacją?
To nie jest czas przeszły dokonany, bo to nadal trwa. Wskazałabym trzy obszary. Pierwszy jest związany z rehabilitacją i dojściem do zdrowia. Miałam złamane obydwie kości, jedną z przemieszczeniem. Wypadek to jedno, a skutki drugie. Sama operacja trwała godzinę, ale to później zaczęła się walka o dojście do sprawności. I tu nie chodzi o możliwość dojścia do sklepu, a przejścia kilku tysięcy kilometrów przez Góry Skaliste. Miałam bardzo intensywną rehabilitację, która wymagała dużo czasu – kilka godzin dziennie, a także dużych nakładów finansowych.

Pasmo Wind River w Wyoming ze spektakularnymi formacjami skalnymi w kształcie wież i przełęczami, na których przekracza się 4000 m n.p.m. Zdjęcie Tomasz Larek
Drugie wyzwanie dotyczy obszaru mentalnego. Kiedy całe życie jesteś osobą aktywną i nagle coś takiego się wydarza, nie jest łatwo. Tym bardziej, gdy dzieje się tak przez czyjąś głupotę, a ty tracisz przez to duży projekt zawodowy - co za tym idzie finanse, zdrowie, czas, ileś mniejszych wyjazdów i zleceń zawodowych. Trzecią rzeczą jest kwestia górskiej wyprawy, na którą miałam się udać po pół roku od wypadku. To wcale nie jest dużo. Mówiono mi, że potrzebuję rok rehabilitacji i że prawdopodobnie będzie to trudne do osiągnięcia. Miałam świadomość, że przez ten głupi wypadek 200 m od domu, mogę stracić taki projekt – spektakularnie piękne Góry Skaliste. Myślałam sobie: „dobra Kielar, będzie ci naprawdę dużo trudniej, jeśli zejdziesz ze szlaku ze względu na nogę, niż gdy teraz zmuszasz się do ćwiczeń”. To było dla mnie bardzo ważnym motywatorem, żeby nie odpuścić.
Wiosną tego roku miałaś kolejną operację nogi, a do tego złamałaś rękę...
To mniej inwazyjna operacja, bo wyciąganie śrub i płytek, ale o tę nogę trzeba dalej walczyć. Teraz wróciłam na rehabilitację. W międzyczasie zdarzył się kolejny wypadek. Dwa dni przed operacją nogi, gdy na ściance wspinaczkowej podciągałam się na drążku, jakaś dziewczyna postawiła skrzynkę w miejscu mojego zeskoku. Nie zauważyłam jej i zeskakując, złamałam rękę. Pod koniec czerwca jadę na kolejny długi szlak i mam świadomość, że znów może być ciężko. Gdy w tamtym roku startowałam na szlak CDT [Continental Divide Trail, czyli Narodowy Szlak Widokowy Kontynentalnego Działu Wodnego w USA], miałam zielone światło od chirurga i fizjoterapeuty. Jednak nie wszystko idealnie działało. Nie wiedziałam, czy dojdę do pierwszego miasteczka, które jest po pięciu dniach od startu.
[paywall]
Pewnie miałaś w sobie sporo frustracji, skoro zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, wina była ewidentnie nie po Twojej stronie.
Według przepisów bezpiecznie jest wyprzedzać innego rowerzystę na odległość metra, a tamta rowerzystka wyprzedzała mnie na pół centymetra na drodze rowerowej. W zasadzie przez całe swoje życie robię mniej lub bardziej niebezpieczne rzeczy i mam świadomość tego, co może się zdarzyć. Oczywiście staram się minimalizować lub unikać ryzyka, choć oczywiście wypadki się zdarzają. Jednak dużo łatwiej zaakceptować losowe zdarzenie, gdy nikt nie jest winny lub kiedy ponosi się konsekwencje swoich własnych wyborów i decyzji, też tych w górach czy outdoorze. Nie chodzi też by tych winnych szukać na siłę. Ale moje wypadki wynikały z czyjejś głupoty, bezmyślności czy brawury. A ja latami muszę się mierzyć z konsekwencjami.
Co jest zatem dla Ciebie większym wyzwaniem: dojść do sprawności fizycznej czy poradzić sobie mentalnie?
Pewnie mentalnie. Generalnie życiowo czuję się stoikiem. Ale jednocześnie jak dziś o tym myślę, to czuję w sobie złość. Często, kiedy godzinami robiłam ćwiczenia to płakałam, bo było mi fatalnie. Ale z drugiej strony za mental uważam też zmuszenie się do tych ćwiczeń mimo wszystko i ich wykonywanie.

Zdjęcie Tomasz Larek
Można usiąść na kanapie, frustrować się i nic z tym dalej nie robić. Ale jednak walczymy o siebie i dla siebie tą robotę wykonujemy.
Powiedziałaś doskonałe zdanie, że ty sama walczysz o siebie. A nie o to, żeby spędzić dzień pomstując na osoby, które zrobiły jakąś głupotę. Oczywiście mogę być wkurzona, ale to nie jest rzecz, którą chcę robić do końca życia. Bo chodzi po prostu o mnie, o to, żebym wróciła do sprawności i realizowała swoje projekty. Traktując to jako krótką przerwę w życiorysie, złe doświadczenie, nad którym w ostateczności przejmuję kontrolę. Chcę po prostu z powrotem chodzić po górach.
Powiedziałaś, że startując na CDT, zastanawiałaś się, czy ze względu na nogę, dojdziesz do pierwszego miasteczka. Jak to wyglądało już na trasie? Miałaś taki moment, że żegnałaś się ze szlakiem?
Najtrudniejszy moment miałam na północy Nowego Meksyku. W tamtym roku spadło tam 200 proc. normy śniegu. A śnieg jest bardzo trudnym technicznie terenem, bo wygina stopę w tysiącu płaszczyzn. Dodatkowo był mokry, więc co chwilę zaliczaliśmy jakieś zjazdy. Po paru dniach noga zaczęła mnie boleć. A wchodziliśmy do Kolorado, gdzie przez 1200 km trasa wiedzie powyżej 3300 m n.p.m. i to są naprawdę harde góry. A do tego pierwsze 400-500 km prowadzi właśnie po śniegu. Znam swoje ciało i miałam świadomość, że kostka tego nie wytrzyma. Albo ją sobie dobiję, albo stanie się coś poważnego i będę musiała zejść ze szlaku. Podjęliśmy więc decyzję o takim manewrze, który w języku hikerów długodystansowych nazywa się flip-flop. Zeszliśmy ze szlaku na granicy Nowego Meksyku i Kolorado i pojechaliśmy na północ Montany, gdzie śniegu było mniej. Stamtąd szliśmy na południe, całą linią i długością szlaku. To sprawia, że nie robisz szlaku od punktu A do B nieprzerwanie. Ale na tych długich dystansach robi się tak bardzo często, np. ze względu na pogodę. To był wybór między tym, czy będę musiała skończyć szlak, nie dochodząc nawet do 1/3 jego długości, albo zrobię go w całości, na jednym odcinku zmieniając kierunek. Jestem pewna, że to mnie uratowało i pozwoliło odnieść sukces.
W swoim podcaście mówiłaś, że szlaki długodystansowe w USA mogą za ileś lat wyglądać zupełnie inaczej niż teraz. Skąd takie wnioski?
Uważam, że w jakimś stopniu dotyczy to wszystkich gór na świecie. Za kilka lat zrobienie tych szlaków w jednym sezonie, może okazać się niemożliwe, np. ze względu na potężne pożary, zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu. To nie jest tak, że tylko jakiś mały fragment szlaku jest zamknięty i go obejdziesz, ale ruch zakazany jest w całym regionie. Bywały lata, że cała Północna Kalifornia była zamknięta. Bo jedno, to gdzie jest pożar, a drugie - jak się on będzie przemieszczać? Po trzecie to dym i zatrucie powietrza, a co za tym idzie - czy bezpiecznie jest przebywać w takich warunkach? Po czwarte, takich regionów np. na PCT (Pacific Crest Trail) jest więcej. Bardzo dużo osób raportuje, że nie mogło go skończyć na mecie, bo cały obszar północnego odcinka szlaku był zamknięty. Oczywiście możesz obchodzić pożar przez tydzień, ale to nie jest fajne. Podobnie bywa na CDT. W 2023 roku w Nowym Meksyku padło 400 rekordów ciepła. Z jednej strony odnotowano rekordową liczbę burz, a z drugiej było bardzo sucho. Ma to wpływ np. na wysychanie źródeł, a co za tym idzie ograniczenie dostępu do wody. To zupełnie inna logistyka.
Czy jest coś, co możemy z tym zrobić?
Jeżeli pytasz z pozycji człowieka, który chodzi po górach, nieważne czy długie czy krótkie szlaki, to wydaje mi się, że przede wszystkim trzeba to wszystko zauważać. Oczywiście, że jako jednostki mamy swój wkład. Ale bardzo dużo jest wśród ludzi takiej postawy, że lepiej czegoś nie dostrzegać. I nie chodzi mi o to, że ktoś mówi, że zmian klimatycznych w ogóle nie ma, bo to inna kategoria. Tylko o taką postawę, że jak jadę na wakacje, to chcę widzieć same ładne rzeczy. Moim narzędziem są podcasty, wystąpienia czy artykuły w mediach. Myślę, że to najlepsze, co mogę zrobić. Gdy jadę w najpiękniejsze góry świata i korzystam z nich, to nie fair ciągnąć z nich tylko ładne obrazki czy osobistą przygodę. Warto zwiększać u ludzi świadomość tego, co się dzieje na świecie.
Takie spektakularne zmiany nie dzieją się same…
Rzeczy, które można robić, jest naprawdę wiele. Jako pierwsze przychodzą wszystkim na myśl proste rozwiązania dla każdego, jak na przykład używanie butelek wielorazowych. I słusznie, i takich kroków jest wiele. Nie można zapominać, że to jednostkowe działanie ma przecież bardzo wiele barw i dużo szerszą skalę działania. Warto pamiętać, że my sami możemy wpływać na lokalną społeczność - gminę, szkołę, firmy, w której pracujemy. A podczas wyborów, mamy możliwość zadecydowania, kto będzie podejmował ważne decyzje dotyczące środowiska. Bo oczywiście nasze małe decyzje są bardzo ważne, ale są także te na poziomie gmin, województw, państw czy kontynentów. Myślę, że ważnym działaniem jest też dzielenie się swoją wiedzą. Gdy rozpoznamy jaki mamy zestaw umiejętności, zasób wiedzy, możliwości czasowe czy finansowe, możemy je skanalizować. A to prowadzi do bardzo konkretnych działań.
Powiedziałaś kiedyś, że w swojej głowie i tak zawsze wędrujesz sama. Czy zatem chodzenie z kimś ma znaczenie w kryzysowych dniach?
To pewnie jest kwestia indywidualna. Ale myślę, że moje być albo nie być na szlaku nie zależy od tego czy idę z kimś czy sama. Towarzystwo lub jego brak nie wpływa też na moje odczuwanie przyjemności z bycia na szlaku. Aczkolwiek idąc z drugą osobą, łatwiej zrzucić z siebie to, co dzieje się w głowie. To na pewno przyjemny i wartościowy aspekt.
Chodzenie z kimś, np. osobą, którą najbardziej lubisz czy kochasz, czasem może bywać trudne. Nie chodzi o to, że bywają trudniejsze momenty albo że się z kimś kłócisz. To jest normalne w zdrowej relacji. Jednak to nie jest tak, że gdy masz kogoś obok, to odpadają ci wszystkie trudności, zwłaszcza te, które się rodzą we własnej głowie. Zatem oczekiwanie, że na wielomiesięcznym szlaku nasz towarzysz podróży za nas ogarnie naszą głowę, skoro sami nie mamy posprzątane lub sami nie znajdujemy motywacji, jest po prostu nie fair. A nie daj Boże, gdy wędrujesz z kimś, z kim się nie dogadujesz. To widmo katastrofy.
Czy długodystansowy szlak robi się głową czy nogami?
Uważam, że głową i na pewno dużo osób się ze mną zgodzi. Nogi trzeba codziennie wprowadzić w ruch, gdy wstajesz. Natomiast, żeby zmobilizować ciało, to już jest zadanie głowy. Trzeba jednak podkreślić, że nad tą głową musimy popracować jeszcze przed wyjazdem.
Co konkretnie możemy z tym zrobić?
Bardzo ważna jest świadomość, dlaczego chcę coś zrobić. Łatwo zachłysnąć się wrażeniem, że będzie fajnie, bo to przygoda i widzieliśmy ładne zdjęcia w Internecie. Ale na szlaku bardzo szybko zacznie brakować nam zasobu. Trzeba uczciwie się zastanowić, np. czy ja naprawdę chcę to robić? Co mi to da? Jak się będę czuła, gdy skończę szlak, a jak, kiedy się nie uda? I dalej: jaki jest mój cel i co mi sprawia radość w życiu? Bo naprawdę nie chodzi o to, żeby ukończyć szlak, tylko o to, żeby czas na tym szlaku był dobry i wartościowy. Zatem, jeżeli poukładasz to wszystko wcześniej w głowie, to gdy zdecydujesz o zejściu ze szlaku, będziesz w zgodzie ze sobą.
Często hikerzy mówią, że przejście szlaku okazało się inne, niż sobie wyobrażali, że ich to męczy i nie sprawia radości. Schodzą z trasy z poczuciem rozczarowania, i pretensjami do siebie. I w wielu przypadkach mogła to pokazać uczciwa praca i szczerość względem siebie jeszcze przed wyjazdem: bo może pokazać, że wcale nie chcę jechać na trzy miesiące? Może wolę tylko na tydzień, albo siedzieć w schronisku i robić jednodniowe wycieczki. Nie chodzi o to, żeby się pakować w coś, co ostatecznie będzie źródłem negatywnych rzeczy. Jeśli z pracy mentalnej wyjdzie ci, że szlak długodystansowy jest odpowiedni dla Ciebie, będziesz czuł(a) się szczęśliwy(a) i w zgodzie z sobą. A gdy będziesz miał(a) złe dni, bo one na pewno będą, potraktujesz to jako normalną część procesu.
Kamila Kielar
Dziennikarka, podróżniczka, autorka podcastów Drzazgi Świata i Oto Podcast Outdoorowy. Przeszła górami prawie 5 tys. km z Meksyku do Kanady szlakiem Pacific Crest Trail. Samotnie przejechała rowerem Alaskę oraz Kamczatkę. W 2023 r. pokonała kolejne 5 tys. km, tym razem przez Góry Skaliste na szlaku Continental Divide Trail (USA).
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Złe dni będą na pewno".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie