Z Katarzyną Turzańską, ratowniczką TOPR, rozmawia Kuba Terakowski.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 01/2020.
Czy trudno jest pogodzić rolę ratownika TOPR i matki?
To się dopiero okaże, bo ratownikiem jestem zaledwie od dwóch lat, a matką od sześciu miesięcy. Moja siostra, która wprawdzie nie jest ratownikiem, ale w górach wspinała się dużo i odważnie, stwierdziła, że bać się zaczęła, gdy urodziła dziecko. Od tego czasu zaczęła być ostrożniejsza, bo wiedziała, iż od niej zależy los potomka. Ja takiego lęku jeszcze nie czuję.
Czy się pojawi?
Nie wiem, bo nie miałam się jeszcze okazji przekonać. Dość późno jednak zorientowałam się, że jestem w ciąży i bodaj jeszcze w trzecim miesiącu uczestniczyłam w dość forsownym szkoleniu jaskiniowym. Pamiętam, że na podejściu czułam się dziwnie słabo, jak nigdy dotąd. Miałam jednak wówczas cudzy plecak i byłam tuż po przeziębieniu, więc na karb tego zwaliłam winę za kiepskie samopoczucie. Będąc już w ciąży również nurkowałam, czego absolutnie robić nie powinnam, ale też nie miałam świadomości swojego stanu. Gdy jednak się o tym dowiedziałam, to natychmiast zrezygnowałam z wszelkiej aktywności wymagającej nadmiernego ryzyka. Umiarkowana aktywność nie stanowi jednak zagrożenia dla ciąży, a wręcz przeciwnie – jest potrzebna, o ile stan na nią pozwala. Zresztą dwóch najpoważniejszych incydentów doświadczyłam, wcale nie w górach, lecz w mieście: raz poślizgnęłam się i uderzyłam brzuchem o chodnik, a drugi raz ktoś potrącił mnie w autobusie. Uważać więc trzeba wszędzie, a może nawet szczególnie tam, gdzie podświadomie czujemy się bezpieczniej niż na szlaku.

Katarzyna Turzańska w Jaskini Kalackiej. W tle widoczny nietoperz – nocek wąsatek. Zdjęcie Kamil Uznański
Mężczyźni mają łatwiej?
No tak, bo z racji ojcostwa nie muszą ograniczać swojej aktywności i bardziej uważać na siebie. Chociaż znam takich, którzy z myślą o dzieciach zaczęli minimalizować ryzyko.
Kiedy ostatnio uczestniczyłaś w akcji TOPR?
Przed mniej więcej rokiem. Warunki były zimowe, byliśmy z narzeczonym, też ratownikiem TOPR [Maciej Pach – red.], na Hali Gąsienicowej. Tego dnia ostatni raz szłam pomóc taternikowi, który odpadł podczas wspinania. Natomiast dość długo w ciąży, bo nawet jeszcze w marcu, prowadziłam kursy z pierwszej pomocy górskiej w Betlejemce. Duża część zajęć odbywała się w terenie, zdarzało mi się leżeć w śniegu, imitując ofiarę wypadku. Codziennie musiałam przeanalizować, co dam radę zrobić i co będzie bezpieczne dla mnie, dla dzieci i dla kursantów.
A w ogóle, w ilu akcjach TOPR brałaś udział?
Nie mam pojęcia, musiałabym sprawdzić w bazie danych. Czym innym zresztą są duże wyprawy i tych mam za sobą prawie 20, czym innym krótsze akcje, których „zaliczyłam” znacznie więcej, a jeszcze czym innym interwencje narciarskie przy wyciągu. Tych na pewno będzie powyżej setki.
Pamiętasz swoją pierwszą akcję?
Pierwszą? Nie. Przypuszczalnie była zbyt podobna do wielu następnych. Lepiej pamiętam wyróżniające się czymś szczególnym.
Na przykład?
Niby prosta wyprawa, lecz bardzo nieprzyjemna i dziwna. Poszukiwaliśmy młodego mężczyzny, odurzonego środkami psychotropowymi. Bardzo długo nie mogliśmy go namierzyć, mimo że początkowo miał telefon i wydawało się że prawidłowo przekazuje swoją lokalizację. Poszukiwania przeciągały się. Okazało się, że zgubił telefon i tylko dzięki temu, że odpowiedział na nasze wołanie, trafiliśmy na niego. Był daleko od szlaku, w gęstym lesie. Ubrany w koszulkę i krótkie spodenki, z butami zdjętymi do połowy, bez jedzenia i wody, za to z czterema opakowaniami dopalaczy. Mógłby nie przetrwać kolejnej nocy. Pamiętam też jednak zabawniejsze sytuacje. Dwie młode turystki z zagranicy, wybrały się czerwonym szlakiem z Toporowej Cyrlhi w kierunku Morskiego Oka. Wyruszyły dość późno, nie przypuszczały, że droga jest taka długa. Zaczął zapadać zmrok, wydawało im się, że zabłądziły, więc rozbiły namiot. Zamierzały poczekać w nim na świt, lecz wkrótce usłyszały w lesie jakieś porykiwania. Stwierdziły, że to niedźwiedź, więc zadzwoniły po pomoc. Znaleźliśmy je bez problemu, bo jak się okazało, wcale nie zabłądziły. Namiot rozbiły na szlaku. Okazało się też, że – co można było przewidzieć – zamiast niedźwiedzia ryczał jeleń. Nota bene TOPR rokrocznie otrzymuje dziesiątki informacji o rzekomych niedźwiedziach ryczących przy szlaku. A wracając do turystek: najbardziej zaskoczyło nas, że miały w namiocie kota... (śmiech).
Kota? Własnego, czy przybłędę?
Własnego i najbardziej z całej trójki niezadowolonego z sytuacji... (śmiech). Spakowaliśmy więc całą trójkę i odstawiliśmy na dół. Tak naprawdę, to cała ta akcja TOPR nie była potrzebna, ale tego nie można było wiedzieć, przyjmując zgłoszenie. To był raczej incydent dla Straży Parku, bo dziewczyny zlekceważyły Regulamin TPN. Biwakowały na szlaku i zabrały ze sobą czworonoga. No cóż, niefrasobliwość turystów powoduje, że TOPR często musi angażować się w niepotrzebne akcje.
Uczestniczyłaś w wielu niepotrzebnych?
Nie, bo tak jak wspominałam, brałam udział w niewielu wyprawach, co mam nadzieję, z czasem się zmieni. Żałuję, że nie mogłam uczestniczyć w ostatnich dużych akcjach: w Jaskini Wielkiej Śnieżnej oraz na Giewoncie. Za to mój narzeczony wziął udział w obu. Był już w jaskini, gdy rozpętała się pamiętna burza nad Giewontem i został wezwany spod ziemi, aby wspomóc wyprawę na powierzchni. Nie wiedziałam o tym i – aż wstyd się przyznać – cieszyłam się, że wszedł do jaskini, bo uznałam, że tam jest bezpieczniejszy, niż na szczycie Giewontu podczas burzy. A widziałam co się dzieje, bo akurat byłam w Kuźnicach na spacerze z dziećmi i uciekałam stamtąd najszybciej, jak mogłam. Dopiero po wszystkim dowiedziałam się, że był na Giewoncie.
Jak to się stało, że wstąpiłaś do TOPR?
To po części zasługa moich rodziców, którzy uwielbiali jeździć na nartach, więc od dzieciństwa zabierali mnie zimą w góry. Na studiach zaczęłam się wspinać, więc po ich zakończeniu stwierdziłam, że specjalizację zrobię w zakopiańskim szpitalu, aby w Tatry mieć bliżej.
Jesteś anestezjologiem?
Tak. I właśnie dlatego miałam tak częsty kontakt z ratownikami TOPR, którzy przywozili poszkodowanych. Najpierw poznałam Stanisława Krzeptowskiego-Sabałę, TOPR-owca i ratownika medycznego, a dzięki niemu Sylweriusza Kosińskiego, lekarza TOPR, specjalistę anestezjologii i intensywnej terapii. To oni pierwsi powiedzieli: „przyjdź do nas”. Wybuchłam wtedy śmiechem i ani przez minutę nie potraktowałam tego serio. Po kilku latach postanowiłam jednak spróbować.
Twoim atutem są umiejętności nurka jaskiniowego...
W Tatrach nurkuje nas garstka, ponieważ zazwyczaj zanim się dotrze do wody, trzeba przebyć długą drogę przez jaskinię, co wymaga skomplikowanej logistyki. Ja na początku nurkowałam w jaskiniach we Francji. Tam jest wiele takich, które są całe pod wodą, niemal od samego początku. Spodobało mi się tak bardzo, że stwierdziłam, iż warto zobaczyć też nasze „podziemia” i poszłam na kurs taternictwa jaskiniowego.
A co Ci się tak podoba w jaskiniach? Zimno tam, mokro i ciemno...
Jaskinie są po prostu piękne. Ich urok pociąga mnie bardziej niż wyzwania, jakim trzeba tam sprostać. Wyzwaniom jednak staram się sprostać najlepiej jak mogę, aby piękna doświadczyć najpełniej.
Gdzie zatem te wyzwania i piękno były równocześnie największe?
W Kasprowej Niżnej. W pierwszych siedmiu syfonach woda jest krystalicznie czysta. Zaczęliśmy tam działać kompletnie sami, później wspierało nas wiele osób, lecz zawsze było to spore wyzwanie i logistyka. Zwłaszcza, że pracowałam wtedy na pełny etat, a nasz czas działania zależał też od pogody. Bo gdy stan wody był zbyt wysoki, to nie dało się przygotować akcji. Zanim bowiem dojdzie się do syfonów, trzeba sforsować suche partie jaskini.
Pokonałaś wszystkie syfony?
Tak, siedem syfonów, 12 lat po Krzysztofie Starnawskim. Byliśmy też jako pierwsi, z moim przyjacielem, Pawłem Porębą, w ósmym, Kocim Syfonie. Udało nam się osiągnąć w nim głębokość 50 m. Dotychczas poza nami, nikt tam nie zanurkował. Myślę jednak, że to nasze osiągnięcie przypomniało o nurkowaniu w tatrzańskich jaskiniach i wywołało ponowne zainteresowanie nim. Spodziewam się, że speleolodzy znów zaczną tam nurkować.
Co sądzisz o wypadku w Jaskini Wielkiej Śnieżnej?
Trudno mi oceniać. Nie uczestniczyłam przecież ani w pechowej wyprawie, ani w akcji ratunkowej. Moim zdaniem jednak każda eksploracja, a szczególnie tak ambitna, powinna mieć dobry plan ratunkowy – odpowiednie zabezpieczenie kolegów, koleżanek. Każdy grotołaz schodzący pod ziemię powinien określić godzinę alarmową, która powinna być bezwzględnie przestrzegana. Wezwanie pomocy, nie powinno być traktowane jako ujma na honorze. A najlepiej, gdy o ambitnych planach zawczasu wiedzą ratownicy.
Media donosiły o śledczych, sprawdzających czy TOPR prawidłowo poprowadził tę akcję...
Moim zdaniem nie można oceniać tej akcji, nie będąc tam, na miejscu. Kto zresztą miałby oceniać? Z relacji osób, które brały udział w wyprawie i kierowały działaniami, wiem, że zastanawiano się nad wieloma możliwościami i konsultowano tę akcję naprawdę szeroko. Zresztą część tego, co przekazały media, to niestety mało rzetelne informacje. Jest mi niezmiernie przykro, zginęli bardzo dobrzy grotołazi. To wszystko co mogę powiedzieć na ten temat.
Wróćmy zatem do TOPR. Zdałaś egzamin już za pierwszym razem. Czy masz wrażenie, że faworyzowano Ciebie z uwagi na płeć?
Absolutnie nie, ani podczas kursu, ani na egzaminach nie stawiano mi ani mniejszych, ani większych wymagań niż innym. Poprzeczkę miałam zawieszoną równie wysoko jak wszyscy. Natomiast później, no cóż... Większość kolegów traktuje mnie jak równoprawnego partnera. Nie ukrywam jednak, że część daje odczuć, iż baba nie nadaje się do TOPR, a część mówi o tym otwarcie. Tych cenię szczególnie, bo pomimo swoich poglądów, szkolili mnie jak każdego, a potem ze mną działali.
A dlaczego ich zdaniem baba nie nadaje się do TOPR?
Nie mam pojęcia, musiałbyś ich o to zapytać. Zauważyłam jednak, że czasami muszę starać się bardziej od innych i wciąż udowadniać, że nie jestem od nich gorsza. Każdemu może się coś przytrafić, lecz Kaśce nie powinno. Czasem najmniejsze przewinienie jest nadmiernie koloryzowane. Niewiele jednak mogę na to poradzić, jedyne co, to mobilizować się i po prostu działać. Dla mnie płeć nie ma znaczenia, zajmowałam się wszystkim, od baletu po sztuki walki, w czasach, gdy na treningach byli prawie sami faceci. Statystycznie rzecz biorąc, dziewczyny są słabsze fizycznie od mężczyzn, ale to nie jest przeszkodą. One nie mają być najsilniejsze, lecz tylko wystarczająco silne, by podołać zadaniom – na przykład transportowi poszkodowanego. Sama uczestniczyłam w znoszeniu osoby ważącej sto kilogramów i nie było to problemem.
No właśnie, a czy zdarzyło się, że poszkodowany zwrócił uwagę na Twoją płeć?
Baba? Tylko nie to! Ratunku! (śmiech). Nie, nigdy.
Masz jeszcze czas na własne przyjemności: narciarstwo, rower, pływanie. Czy macierzyństwo pochłania Ciebie bez reszty?
Niewiele, ale dzięki Maćkowi, który bardzo mnie wspiera, nie jestem totalnie zagrzebana w pieluchach. Zaczynamy też wychodzić razem na spacery z wózkiem po dolinkach, ale to wymaga czasu i logistyki poważniejszej niż wyprawa TOPR... (śmiech).
Masz swoje ulubione miejsca w Tatrach?
Tak, uwielbiam Dolinkę Mułową, jej nastrój jest dla mnie magiczny. Natomiast z dostępnych turystycznie lubię Morskie Oko w październiku o świcie i Orlą Perć późną jesienią, gdy nie ma tam tłumów.
Planujesz powrót do TOPR?
Oczywiście, gdy tylko czas i siły pozwolą. Laktacja obciąża organizm, a ja chciałabym karmić piersią najdłużej, jak to możliwe. Ale czuję się dobrze i zaczęłam już trenować z powrotem: pływanie, rower, bieganie, a lada moment ścianka. Nic jednak na siłę, wszystko w zgodzie z naturą.
Katarzyna Turzańska
Ma 36 lat. Jest lekarzem, specjalistą anestezjologii i intensywnej terapii, rok temu rozpoczęła specjalizację z medycyny ratunkowej. Od dwóch lat w szeregach TOPR. Od czerwca matka bliźniaków.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Niektórzy mówią, że baba jest gorsza".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie