Reklama

Historie kobiet w górach: inspiracje, przeszkody i sukcesy. Jak znaleźć swoją drogę w górach i osiągnąć sukces?

To nie będzie kolejny tekst o tym, że kobiety mają w górach trudniej. Albo że próbują udowodnić komukolwiek, że dadzą radę. Będzie o spełnianiu marzeń, pasji i wolności.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 02(12)/2021

 

„Co dzień, gdy przejdziesz próg, jest tyle dróg co w świat prowadzą. I znasz sto mądrych rad, co drogę w świat wybierać radzą. I wciąż ktoś mówi ci, że właśnie w tym tkwi sprawy sedno, byś mógł z tysiąca dróg wybrać tę jedną…” – śpiewał przed laty zespół Raz Dwa Trzy, choć tekst napisał sam Wojciech Młynarski. To właśnie ta piosenka przyszła mi do głowy, gdy zaczęłam rozmawiać ze wspinającymi się kobietami.

 

Bo jak to się dzieje, że mając do dyspozycji cały wachlarz możliwości, wybieramy taką a nie inną drogę? Czy to zbieg okoliczności, pójście w ślady rodziców, a może świadomy wybór? Każda historia jest inna, a żadna ani lepsza ani gorsza. Poznajcie pięć kobiet, których nazwiska już zapisały się na kartach górskiej historii. I które idąc swoją drogą, osiągnęły w górach sukces. Ale dla każdej z nich znaczy on coś innego.

 

Początki drogi

 

– Pierwszy raz pojechałam w Tatry pod koniec szkoły podstawowej. Z przyjaciółką i jej starszą siostrą weszłyśmy wtedy na Giewont. Było to dla mnie duże przeżycie. Czułam, że otworzył się przede mną dotąd nieznany, wspaniały świat – opowiada himalaistka Tamara Styś-Załuska. – Później, gdy byłam w szkole średniej, okazało się, że działa tam klub górski. Zaczęliśmy jeździć w skały i Tatry. To właśnie tam rozwinęła się moja fascynacja górami. Zrobiłam więc kurs skałkowy i taternicki. A na studiach były pierwsze wyjazdy w góry wyższe, Elbrus czy ówczesny Pik Lenina, a po nich Karakorum i Himalaje – wylicza.

 

Tamara Styś-Załuska w drodze do obozu I na Dhaulagiri. Zdjęcie z archiwum Tamary Styś-Załuskiej

 

Od pierwszego zetknięcia się z górami, zazwyczaj droga prowadzi coraz wyżej i wyżej. Zaczynamy marzyć o coraz pokaźniejszych szczytach i sami stawiać przed sobą nowe cele.

 

– Już od dzieciństwa góry mnie pociągały, dawały mi siłę i energię. Moje pierwsze górskie wędrówki zawdzięczam dr. Erichowi Tischlerowi, księdzu z naszej parafii. Gdy miałam 16 lat, zobaczyłam wykład o K2. To wtedy zrodziło się marzenie, by kiedyś te przepiękne, wysokie góry zobaczyć w naturze. Postanowiłam spróbować wejść na jeden z tych szczytów – opowiada zdobywczyni korony Himalajów i Karakorum, Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner.

 

Zobacz także:

 

Jednak na zakochanie się w górach jest wiele sposobów. Może to być miłość od pierwszego wejrzenia jak u Tamary, czasem kropla drąży skałę, tak jak u Gerlinde. Podobnie było również u Oli Dzik, zdobywczyni Śnieżnej Pantery, która od dzieciństwa obcowała ze światem górskich wypraw za sprawą ojca, który był alpinistą.

 

– Tata odcisnął na mnie duże piętno. Pamiętam jego opowieści o wyprawach, na przykład na Nanga Parbat, czy górskie książki, których sporo było u nas w domu. Nigdy jednak nie byłam zabierana w góry na siłę. Mama zawsze hamowała takie zapędy taty. I pewnie to sprawiło, że trafiłam w ten wysokogórski świat, dzięki swojej drodze. Były skitury, skialpinizm, koło przewodnickie SKPB Katowice. Na początku studiów poznałam ludzi z Klubu Skialpinistycznego „Kandahar”. Zaczęłam się ścigać w zawodach. Potem już sami stworzyliśmy ekipę, z która jeździliśmy w góry – Alpy, Pamir, Tien-Szan. I tak się to potoczyło – wspomina Ola.

 

Ola Dzik jako pierwsza Polka weszła na Pik Pobiedy. Zdjęcie Arkadiusz Baranowski

 

Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich było też ważnym punktem na drodze Moniki Witkowskiej, która do dziś zabiera grupy turystyczne w najróżniejsze zakątki świata.

 

– W czasach licealnych, gdy działałam w harcerstwie, jeździliśmy w Bieszczady i Karkonosze. To były pierwsze moje górskie wyjazdy. One sprawiły, że chciałam poszerzyć swoją wiedzę. Poszłam więc na kurs przewodnicki w SKPB Warszawa. Bardzo dużo się tam nauczyłam. Zaczęłam pilotować wycieczki. Natomiast w góry wysokie trafiłam przez przypadek, spotykając ludzi, którzy niejako ciągnęli mnie coraz wyżej – wspomina Witkowska.

 

Często to właśnie przypadek albo splot różnych zdarzeń sprawia, że trafiamy w konkretne miejsca o odpowiedniej porze. A tam spotykamy ludzi, którzy stają się dla nas inspiracją do robienia rzeczy, o których sami czasem byśmy w ogóle nie pomyśleli. Nie wybieramy drogi, tylko ona wybiera nas. Po co? Żeby nas czegoś nauczyć, o życiu i sobie samym.

 

– Mój brat w wieku pięciu lat pytany, kim by chciał być w przyszłości, odpowiadał, że alpinistą. Ja tak nie miałam. Zawsze chciałam być podróżnikiem i mieć życie pełne przygód. I góry, w które jeździłam w podstawówce, a potem w liceum, zawsze były częścią tej przygody.– opowiada Agnieszka Bielecka. - Nie planowałam wyjazdów w góry wysokie. To wiele przypadków czy wykorzystanych okazji sprawiło, że poszłam taką drogą. Zawsze starałam się być aktywna i ciekawa świata. Góry idealnie się w to wpisywały, oferując wyzwania czy przeżycia emocjonalne trudne do osiągnięcia w innej sytuacji – przekonuje Bielecka.

 

Pasja zamieniona w pracę

 

Wychowanej na Śląsku himalaistce, góry towarzyszyły odkąd pamięta. Bliskość Beskidów sprawiała, że rodzice co rusz zabierali ją, a później także jej brata, na turystyczne szlaki. Właśnie te beskidzkie wędrówki i splot sprzyjających okoliczności sprawiły, że Agna połączyła pasję z pracą.

 

– Przez lata byłam pilotem wycieczek. Prowadziłam wyjazdy kajakowe oraz trekkingowe na Spitsbergenie. Jeździłam z ludźmi do Indii czy Nepalu. Od półtora roku jestem mamą. Na jakiś czas zostawiłam więc zawodowo góry. Niedawno przeprowadziliśmy się do Kotliny Kłodzkiej i tu zaczynamy prowadzić agroturystykę. Jednocześnie pozwala mi to spędzać w górach więcej czasu – podkreśla Bielecka.

 

Agnieszka Bielecka przez kilka lat mieszkała w Indiach. Zdjęcie z archiwum Agnieszki Bieleckiej

 

Osób kochających góry i chcących podzielić się tym światem z innymi, jest więcej. Tamara Styś-Załuska wraz ze swoim mężem Darkiem Załuskim od lat prowadzą agencję podróżniczą oferującą wyjazdy w Himalaje. Także Ola Dzik czy Monika Witkowska przed laty zrobiły kurs przewodnicki i postanowiły pokazywać ludziom to, co kochają najbardziej. Jednak obecne, pandemiczne czasy nie są łaskawe dla turystycznej branży. Ograniczona możliwość podróżowania nie ułatwia podążania obraną drogą.

 

– Wiosną rok temu miałam poważny moment zawahania. Co dalej? Zastanawiałam się nad wyjazdem za granicę. Jednak ostatecznie zostałam. Później takie momenty jak wyjazd na Mont Blanc, do Turcji czy w góry Meksyku, utwierdziły mnie w przekonaniu, że było warto. Cieszę się, że mogłam komuś pomóc osiągnąć trochę wolności i normalności w tym pandemicznym szaleństwie – opowiada Dzik i dodaje: – Teraz bardzo się cieszę, że jestem w tym górskim świecie. Zrezygnowałam z pracy na uniwersytecie i tego nie żałuję. Podobnie jak tego, że nie założyłam rodziny. Jak coś robię, to w zgodzie z samą sobą. Tego mnie nauczono i według tej zasady postępuję, zarówno w górach, jak i w życiu – podkreśla z pewnością w głosie.

 

 

Poświęcenie? A może sztuka wyborów?

 

Czy zatem wybierając własną ścieżkę, musimy coś poświęcić? Czy realizując siebie w jednej dziedzinie, niezależnie od tego czy to będzie praca, rodzina czy pasja, trzeba z czegoś zrezygnować?

 

– Ja nie musiałam z niczego rezygnować. Świadomie zdecydowałam o moim życiu i jestem z niego bardzo zadowolona. Codziennie dziękuję za to, że mogę je przeżywać w taki właśnie sposób – podkreśla Gerlinde.

 

Gerlinde Kaltenbrunner jest drugą kobietą z Koroną Himalajów i Karakorum, ale pierwszą która zrobiła to bez dodatkowego tlenu. Zdjęcie T. Heinrich

 

Wydaje się, że dużą rolę odgrywa tu nasze podejście. Nawet, gdy obieramy jakąś drogę, świadomie się na nią decydując, możemy być z tego zadowoleni lub żałować dokonanych wyborów.

 

– Mnie udało się połączyć pasję z pracą. Czy musiałam zapłacić za to jakąś cenę? Niewykluczone, że to, iż nie mam dzieci, jest właśnie z tym związane. Ale staram się przyjmować to takie jak jest i niczego nie żałować – przyznaje Monika Witkowska. - Myślę jednak, że jest to problem wielu kobiet, które działają w górach wysokich albo bardzo dużo podróżują. Na początku chcemy zrobić jak najwięcej, odkładamy więc inne sprawy na później, jak choćby właśnie dzieci. A gdy zaczynamy już o tym myśleć, okazuje się, że nie jest to takie proste, i być może zabrałyśmy się za to za późno – przyznaje Witkowska.

 

Życie to sztuka wyborów. Rzadko kiedy są to proste decyzje - także w kwestiach materialnych. Czasem odkładając pieniądze na wyjazd, rezygnujemy z wielu zakupów. To trochę wybór pomiędzy być a mieć.

 

– Żeby pojechać na wyprawę na Everest, wydałam pieniądze odłożone na wykupienie mieszkania. Jedni zmieniają kafelki w łazience co dwa lata. Ja natomiast wolę przeznaczyć te pieniądze na wyjazd, choć moja łazienka wymaga remontu. Ale to był mój wybór. Nie jestem przywiązana do rzeczy materialnych – dodaje Monika.

 

Monika Witkowska zdobyła wszystkie szczyty Korony Ziemi. Zdjęcie z archiwum Moniki Witkowskiej

 

Niezależnie od tego, co wybierzemy, musi to być nasz świadomy wybór. Tylko wtedy będziemy szczęśliwi, żyjąc ze sobą w zgodzie.

 

– Czasem wsłuchanie się w siebie i podjęcie decyzji nie jest łatwe. Niekiedy ciężko się odciąć od jakichś teorii czy oczekiwań innych osób. Jednak jest to kwestia świadomości tego, co do nas w danej chwili przemawia. Wtedy łatwiej podążać swoją ścieżką i nie czujemy, że coś poświęcamy – podkreśla Agnieszka Bielecka.

 

Nauka z gór płynąca

 

Góry bywają bardzo wymagające, a przez to dają niezłą lekcję życia. Pomagają przewartościować świat i wprowadzić go na odpowiednie tory. Pokazują, jak wiele rzeczy jest zupełnie nieistotnych. Gdy choć raz to poczujemy, chcemy wracać w góry także po to, by odzyskać utracony, życiowy balans.

 

– Każdy wyjazd w góry, szczególnie wysokie, daje mi możliwość spojrzenia na swoje życie na nizinach z pewnej perspektywy. Zawsze przewartościowuję sobie wiele spraw i po powrocie podchodzę do życia na większym luzie. Oczywiście po jakimś czasie wraca zabieganie i zamartwianie się o drobnostki. To sygnał, że czas znowu wyruszyć na wyprawę – śmieje się Tamara Styś-Załuska.

 

To trochę jak wyhamowanie. Na co dzień pędzimy przez życie, a dni przelatują nam z prędkością światła. W górach wysokich, gdy na przykład pogoda wymaga siedzenia w bazie przez kilka dni, musimy nauczyć się cierpliwości. Trzeba przyjąć, że nie na wszystko mamy wpływ.

 

– Nie zawsze wystarczy chcieć i włożyć bardzo dużo wysiłku, by coś osiągnąć. Góry uczą mnie pokory. To trudna lekcja, gdy coś nie idzie po twojej myśli, a jesteś ambitną osobą. To umiejętność godzenia się z pewnymi przeciwnościami, które są nie do przeskoczenia. Ale góry nauczyły mnie też ustalania sobie priorytetów. Najważniejsze, że wracam do domu cała i zdrowa, a dzięki temu mogę spróbować jeszcze raz – podkreśla Agnieszka Bielecka.

 

Jak to mówi sztampowe, ale bardzo prawdziwe powiedzenie: „za rok góry też będą stały”. Gdy bezpiecznie wrócimy z wyprawy, za jakiś czas możemy podjąć kolejną próbę zdobycia ważnego dla nas wierzchołka.

 

– Szczyt jest oczywiście ważny. To taka wisienka na torcie. Ale moim zdaniem nie jest jednak najważniejszy. Nigdy nie mamy gwarancji, że uda się go zdobyć, szczególnie w górach wysokich. To wyzwanie, do którego się dąży, ale w którym to droga jest najistotniejsza. W mojej karierze więcej było wycofów niż sukcesów. Mimo to absolutnie nie żałuję tych wypraw, które nie zakończyły się zdobyciem szczytu - wręcz przeciwnie, to one nauczyły mnie najwięcej – dodaje Agna.

 

Sukcesy i porażki

 

Czy jest w ogóle coś takiego jak obiektywny sukces lub porażka? Czy można zmierzyć je jakąś miarą? Wychodzi na to, że dla każdego oznaczają coś innego. W myśl powiedzenia, że każdy ma swój Everest.

 

– Zawsze traktowałam góry jak hobby i nigdy nie czułam przymusu osiągnięcia sukcesu. Na pierwszym miejscu zawsze była radość z przebywania w górach – mówi Tamara Styś-Załuska. – Jednak najbardziej doceniam trzy wyprawy. Wejście na Gaszerbrum II do dziś jest dla mnie ogromnym przeżyciem. To był mój pierwszy wyjazd w Karakorum i wszystko wokół mnie fascynowało: góry, ludzie, życie bazowe. Zimowa wyprawa na Gaszerbrum I od samego początku była wielką przygodą. Z kolei próba wejścia na K2 to wspinaczka na górę mit. To było spełnieniem marzeń – opowiada.

 

Tamara Styś-Załuska w drodze na Gaszerbrum I. Zdjęcie z archiwum Tamary Styś-Załuskiej

 

Zdobycie szczytu lub pobyt w miejscu, o którym marzyliśmy całe życie, to z pewnością powód do radości. Niektóre wyprawy okrzyknięto sukcesem, bo zakończyły się osiągnięciem wierzchołka, inne dlatego, że wszyscy wrócili bezpiecznie do bazy. Sukces nie musi być czymś spektakularnym. Nie musi krzyczeć z pierwszych stron gazet i portali internetowych. Czasem jest niedostrzegalny gołym okiem. Jednak gdy przyjrzymy się z bliska, okazuje się nadzwyczaj ważny.

 

– Dla mnie sukcesem jest szczęśliwy powrót. Ważne jest zdobycie szczytu, ale i podjęcie decyzji o zawróceniu. Przerwanej wspinaczki nigdy nie przeżywałam jako porażki – mówi Kaltenbrunner i dodaje: – Zdecydowanie najtrudniejsze chwile przeżyłam na Dhaulagiri podczas zejścia lawiny. A później na K2, kiedy zginął Fredrik (Fredrik Ericsson, szwedzki narciarz i himalaista, zginął podczas próby zdobycia K2 w sierpniu 2010 roku – red.). Natomiast ogromną radość i wdzięczność odczułam po zdobyciu K2 w 2011 roku, kiedy razem z kolegami z zespołu cali i zdrowi wróciliśmy do bazy – kończy.

 

Wysokogórski świat nierozerwalnie wiąże się z trudnymi przeżyciami. Dlatego, gdy możemy niemal namacalnie poczuć na szyi oddech śmierci, zaczynamy ponad wszystko doceniać fundamentalne rzeczy, jak zdrowie i życie.

 

– Dla mnie największym sukcesem jest to, że nadal tutaj jestem, że nigdy nie zrobiłam sobie w górach krzywdy. Że potrafiłam podjąć takie decyzje, by np. nie odmrozić sobie palców, nie mówiąc już o poważniejszych wypadkach. Pomimo, że bardzo trudno się wycofać, gdy jest się 67 metrów poniżej szczytu na ośmiotysięczniku – wspomina Agna.

 

Czy taki wycof można zatem zakwalifikować jako porażkę? - Oczywiście można mówić, że moją porażką było wycofanie się spod Dhaulagiri. Jednak wróciłam cała i zdrowa i bardzo dużo wyniosłam z tej wyprawy. Wiadomo, że każde odpadnięcie od ściany jest swojego rodzaju porażką. Ale z drugiej strony, gdyby chodzić tylko po drogach wspinaczkowych, które możemy zrobić bez problemu, przestalibyśmy się rozwijać – podkreśla Bielecka.

 

Podobnie uważa Monika Witkowska. - W mojej głowie nie ma pojęcia porażka. Nie zdobyłam Broad Peaku ze względu na pogodę, ale nie traktuję tego jako przegranej. Uważam, że każda wyprawa nas czegoś uczy. Chociażby przez osoby, które spotykamy. Poza tym człowiek uczy się też samego siebie – mówi z przekonaniem.

 

Liczą się ludzie i… przyjemność

 

W góry można jeździć z wielu powodów. Aby podziwiać widoki, złapać oddech od codzienności, obcować z naturą lub zdobywać szczyty. Każdy w górach szuka czegoś innego.

 

– Ja mam takie podróżnicze podejście do gór. Dlatego na pierwszym miejscu liczy się dla mnie droga. Nie chcę się z nikim ścigać. Dla mnie góry są miejscem do przeżywania, podziwiania widoków, wsłuchiwania się w historie ludzi, których spotykam – podkreśla Monika Witkowska.

 

Bo za każdą osobą kryje się historia. Czasem tylko nie umiemy lub nie chcemy jej posłuchać, przebiegając przez góry w mgnieniu oka i odhaczając kolejne szczyty. Jednak przeżycia w tym miejscu mogą mieć aspekt wielowymiarowy.

 

– Najwyższe góry fascynują mnie na różnych poziomach. Zawsze chłonę ich potęgę, siłę i energię. Cenię sobie odosobnienie podczas wędrówki, a zarazem ciepłe spotkania z miejscową ludnością. Przebywanie przez wiele tygodni z dala od wszelkiej cywilizacji redukuje potrzeby do absolutnie koniecznych. Pozwala też na całkowite skupienie się na górze – wylicza Gerlinde Kaltenbrunner.

 

Pierwsze górskie wędrówki Gerlinde zawdzięcza księdzu ze swojej parafii. Zdjęcie z archiwum Gerlinde Kaltenbrunner

 

Życie na wyprawie różni się od codzienności na nizinach. Ważne jednak, aby niezależnie od tego gdzie jesteśmy i co robimy, postępować w zgodzie z sobą.

 

– Mam takie poczucie, że powinniśmy robić w życiu rzeczy, które lubimy i które sprawiają nam przyjemność. Mój brat zwykł mówić, że najlepszym wspinaczem nie jest ten, kto wchodzi na najwyższy szczyt czy robi nowa drogę, ale ten, kto ma z tego właśnie największą przyjemność. Dla mnie to kluczowa rzecz w każdej pasji – podsumowuje Bielecka.

 

Jednak warto pamiętać, aby w chodzeniu własną drogą zachowywać zdrowy rozsądek.

 

– Najważniejsze jest to, żeby wrócić. Bezpieczeństwo to podstawa, niezależnie od tego czy jedziemy zawodowo czy prywatnie. Dla mnie góry to też ścieżka wolności. To cenne doświadczenie wybrać się gdzieś, gdzie nie ma zasięgu, w trochę inny świat. Góry są też dla mnie ścieżką samodoskonalenia sportowego i zawodowego. Ale nie ścigam się z nikim, jedynie z samą sobą – podkreśla Ola Dzik.

 

„Bo przecież jest niejeden szlak, gdzie trudniej iść, lecz idąc tak, nie musisz brnąć w pochlebstwa dym, i karku giąć przed byle kim. Rozważ tę myśl, a potem idź, idź swoją drogą...” – znów słyszę słowa Młynarskiego.

 

Gerlinde Kaltenbrunner

pochodząca z Austrii alpinistka i himalaistka. Zdobywczyni Korony Himalajów i Karakorum. Wejścia na wszystkie 14 ośmiotysięczników dokonała bez użycia dodatkowego tlenu - żadnej kobiecie wcześniej to się nie udało. Historię jej wejścia na K2 pokazuje film Darka Załuskiego „Dwoje na K2”.

 

Agnieszka Bielecka

jedna z czołowych polskich himalaistek wspinająca się m.in. w Himalajach czy Karakorum, zdobywczyni Broad Peak. Od dzieciństwa związana z górami. Przez lata pracowała jako pilot wycieczek. Dużo podróżowała, przez jakiś czas mieszkała też w Indiach. Obecnie wraz z partnerem tworzy agroturystykę u podnóża Śnieżnika.

 

Monika Witkowska

w 2013 roku jako dziesiąta Polka zdobyła Mont Everest. W swoim dorobku ma Koronę Ziemi. Z pasji i zawodu podróżniczka, która odwiedziła ponad 180 krajów. Dziennikarka pisząca o turystyce. Autorka książek, głównie o tematyce górskiej i żeglarskiej.

 

Aleksandra Dzik

himalaistka, współwłaścicielka biura wypraw wysokogórskich BluEmu. Weszła m.in. na Gaszerbrum II. Jako pierwsza Polka zdobyła jedną z najniebezpieczniejszych gór świata – Pik Pobiedy, uzyskując prestiżowy tytuł Śnieżnej Pantery. Jako pierwsza kobieta w historii ukończyła zawody Elbrus Race na najdłuższej trasie Extreme.

 

Tamara Styś-Załuska

wspinała się w m. in. w Himalajach i Karakorum. W 2006 roku stanęła na swoim pierwszym ośmiotysięczniku Gaszerbrum II. Uczestniczyła m. in. w wyprawach na K2 czy Gaszerbrum I. Obecnie wraz z mężem, Darkiem Załuskim, prowadzi agencję podróżniczą GoEverest, organizującą wyprawy w Himalaje.

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Każda idzie swoją drogą".

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 01/08/2024 02:30
Reklama

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do