Reklama

Praca leśniczego w Bieszczadach: Ewolucja przyrody, codzienność i pasja

Z Kazimierzem Nóżką, leśniczym z Baligrodu, rozmawia Kuba Terakowski.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 4(31)/2023.

 

Nie wyobrażam sobie internetu bez Pana filmów, a tu nagle wspomina Pan o emeryturze...

No cóż, taka jest kolej rzeczy, 45 lat pracy wystarczy… Ale spokojnie, Bieszczady zostaną, nie odchodzą na emeryturę.

 

A zatem po kolei: czy to prawda, że urodził się Pan w Żłobku?

Urodziłem się w Ustrzykach, ale całe dzieciństwo rzeczywiście spędziłem w miejscowości Żłobek koło Czarnej. To najmilsza mojemu serca wieś w Bieszczadach.

 

I jak Pan z tego Żłobka trafił do Nadleśnictwa w Baligrodzie?

Mój tato - leśniczy w Stuposianach - marzył, aby jeden z synów poszedł w jego ślady. Żaden z moich starszych sześciu braci nie kwapił się ku temu, młodszy też nie wyrażał chęci, byłem więc ostatnią deską ratunku dla taty... (śmiech). Tak trafiłem do Technikum Leśnego w Lesku. Ukończyłem je w 1979 roku i podjąłem pracę - wzorem taty - w Nadleśnictwie Stuposiany, a trzy lata później zostałem zatrudniony w Nadleśnictwie Baligród. Minęło więc już ponad 40 lat, jak tu pracuję, a dokładnie w Leśnictwie Polanki.

 

Kilka razy musiałem salwować się ucieczką, gdy niemal wpakowałem się niedźwiedziowi w łapy. Ale na co dzień czuję się w lesie bezpieczniej, niż w naszym powiatowym Lesku. Zdjęcie z archiwum Kazimierza Nóżki

 

Uczyłem się przy lampie naftowej

 

Jak wyglądały Bieszczady w czasach Pana dzieciństwa?

Zupełnie inaczej, niż obecnie. W Żłobku nie było jeszcze prądu, uczyłem się przy lampie naftowej. Pamiętam pierwszą żarówkę w domu, pierwszy samochód we wsi - syrenkę i pierwszy telewizor. Nic nie było na ekranie widać, ale i tak cały Żłobek go oglądał. Droga wybrukowana była kostką, każdą furmankę słyszeliśmy z daleka, a koniom spod podków sypały się iskry. Turyści zaglądali do Żłobka sporadycznie, po kilka osób, z plecakami, namiotem i całym ekwipunkiem biwakowym. Po połoninach można było godzinami wędrować samotnie. Przyjezdnych prawie nie było, chociaż Bieszczady już od lat 50. stanowiły azyl dla tych, którym dokuczała ówczesna rzeczywistość i szukali tutaj wolności.

 

Rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady?

To hasło pojawiło się o wiele później i jest bardziej znakiem mody, niż determinacji. Pierwsza lepsza zima weryfikuje wyobrażenia i większość rzuca wszystko, aby wrócić do miasta, gdzie jezdnie są odśnieżone, a kaloryfery ciepłe.

 

A czy przez te lata zmieniła się też przyroda?

Tak. Pamiętajmy, że przed wojną Bieszczady były wręcz przeludnione, obecnie mieszka tu 30 proc. populacji z lat 30. ubiegłego wieku. Dla dzikiej przyrody było więc tu mniej miejsca, niż teraz. Ludzi jednak wysiedlono i wygnano, a domy spalono. Zniknęły całe miejscowości, a na ich miejscu pojawiły się rośliny i zwierzęta. Wydaje nam się na przykład, że kiedyś niedźwiedzi w Bieszczadach było mnóstwo. Guzik prawda! Gdy zaczynałem pracę, to sensację stanowiło choćby zauważenie tropu niedźwiedzia. Cała wieś rozmawiała o tym po mszy w niedzielę. A teraz tropy są wszędzie. Coraz więcej jest też żubrów. Pierwszych kilka osobników introdukowano na terenie Nadleśnictwa Stuposiany w latach 60., a obecnie dzika bieszczadzka populacja żubrów liczy około 700 sztuk. Pomimo to w powszechnej świadomości żubry kojarzone są przede wszystkim z Białowieżą. Mniej za to jest jeleni, co zapewne związane jest ze wzrostem liczebności populacji dużych drapieżników: niedźwiedzi, wilków i rysi.

 

Zdjęcie z archiwum Kazimierza Nóżki

 

Ćwierć miliona fanów na Facebooku

 

Jak wygląda na co dzień Pana praca? Spaceruje Pan sobie po lesie z aparatem i kamerą, jak można wnioskować Facebooka?

I jeszcze tylko od czasu do czasu założę fotopułapkę, aby mieć super materiał do "szerowania" po sieci? (śmiech) To zbyt piękne, aby było prawdziwe. Na co dzień moja praca jest szara i nijaka, jestem bowiem frontowym leśniczym w Nadleśnictwie Baligród. Nadzoruję w nim gospodarkę leśną, czyli zgodnie z planem zagospodarowania lasu wyznaczam drzewa do wycinki, sprzedaję, wysyłam, sadzę, pomagam młodym drzewostanom. Chcę las, którym administruję, oddać mojemu następcy w stanie lepszym niż był, gdy go przejmowałem. I myślę, że mi się to uda. To piękny teren w rejonie Łopienki, Buka, Terki - półtora tysiąca hektarów górzystego lasu przeciętego dwoma rzekami - Solinką i Wetliną.

 

Od kiedy publikuje Pan filmiki w Internecie? Skąd pomysł i jak to się zaczęło?

W połowie lat 90. mój kolega wrócił z USA i podarował mi pierwszy, prosty aparat cyfrowy, którym mogłem "pstrykać" do woli, nie myśląc o tym, że mam tylko 36 klatek na kliszy. Wpadłem w amok, lecz moje ówczesne zdjęcia były tak sztubackie i amatorskie, że wstyd było je pokazywać. Robiłem je tylko do szuflady. Powoli jednak uczyłem się, zdobywałem doświadczenie, aż w 2013 roku założyliśmy z Marcinem Sceliną profil Nadleśnictwa Baligród na Facebooku.

 

Pamięta Pan swój pierwszy opublikowany filmik?

Tak, nagrałem go jeszcze tamtym aparatem cyfrowym. Trwał około minuty, a w trzęsącym się, niewyraźnym kadrze majaczył główny bohater: niedźwiedź "pasący się" na śródleśnej polance niedaleko Polańczyka.

 

A ile materiałów jest aktualnie?

Nie mam pojęcia. Po kilka postów dziennie przez 10 lat, trudno to zliczyć. Zaczynaliśmy od setki fanów, po jakimś czasie przekroczyliśmy tysiąc i naszym marzeniem było 10 tysięcy. Teraz mamy ćwierć miliona! Kosmos! Na początku nie pokazywaliśmy naszych twarzy, lecz okazało się, że internauci chcą wiedzieć, kto stoi za opublikowanym materiałem, więc się ujawniliśmy (śmiech). Marcin odpowiada za wątki botaniczne, mnie bliższe są zwierzęta. Bardzo żałuję, że nie miałem takich możliwości 30 lat temu, to dopiero byłaby historia! Od pewnego czasu nowe perspektywy oferują fotopułapki, wspaniale poszerzające naszą percepcję i dostarczające mnóstwa cennych informacji. Dzięki nim możemy bezinwazyjnie obserwować przyrodę, dowiedzieć się, ile młodych ma niedźwiedzica, jak zachowuje się ryś i, że żbik - wbrew przypuszczeniom - występuje w Bieszczadach. Nie chowamy tych materiałów do szuflad, lecz z radością się nimi dzielimy.

 

Zwyczajny aparat za tysiąc złotych

 

Jak Pan znajduje na to wszystko czas?

To żaden problem przy obecnych możliwościach technicznych. W każdym telefonie jest aparat, kamera i dostęp do internetu, więc kumak w kałuży może trafić do sieci, zanim zdąży zakumkać... (śmiech). Migawka musi być ciekawa i krótka, bo nawet na kilkuminutowe relacje mało kto ma czas.

 

Ma Pan zasięg na całym swoim terenie?

Nie, na szczęście połowa jest poza wszelkim zasięgiem.

 

Na szczęście?

Tak, zawsze mówię, że to dar od Boga, bo można zwariować będąc dostępnym zawsze i wszędzie. A ja dobrze wiem, na którą drogę mam wyjść albo na które wzniesienie wejść, aby połączyć się ze światem. Wiem też, gdzie będę miał święty spokój... (śmiech).

 

Jakim sprzętem Pan teraz dysponuje?

Wstyd przyznać, ale nadal jestem analfabetą technicznym. Nie mam żadnego sprzętu, którym mógłbym się pochwalić. Używam zwyczajnego aparatu za tysiąc złotych, kupionego mi przez Nadleśnictwo. Może tylko zoom jest w nim lepszy, niż przeciętnie.

 

Co w swojej pracy uważa Pan za najprzyjemniejsze?

To, że codziennie jestem tutaj - w pracy i po pracy. Ale najprzyjemniejsze są wschody słońca z przełęczy nad Terką... Pierwsze promienie zza horyzontu, mgły nad Sanem, pasące się żubry, śpiewające ptaki. Można usiąść i...

 

Spóźnić się do pracy?

Nie, bo tam też jestem w pracy... (śmiech)

 

Uciekałem przed niedźwiedziami

 

A co jest najmniej przyjemne?

Sprzątanie śmieci po turystach. Przez moje leśnictwo, przez Łopienkę i Sine Wiry przewija się rocznie kilkadziesiąt tysięcy osób. Mamy tu dobrze rozbudowaną infrastrukturę turystyczną: ścieżki, parkingi, miejsca na ognisko, wiaty, wieżę widokową na Korbani. Niestety, wszędzie zostaje po naszych gościach mnóstwo śmieci. Na nic prośby, groźby i filmiki edukacyjne. W kółko tłumaczymy, że w rejonie przebywania dużych drapieżników nie możemy rozstawić koszy, więc wszystkie odpadki i opakowania należy zabrać ze sobą z powrotem. Natomiast w samej pracy leśnika najmniej przyjemne są tak zwane szacunki brakarskie, czyli planowanie wycinki na następny rok. Ale tak z ręką na sercu to na nic tu narzekam, a wręcz przeciwnie - wciąż nie mogę nacieszyć się moim lasem.   

 

Nigdy nie spotkało tu Pana nic groźnego?

Nie, chociaż kilka razy musiałem salwować się ucieczką, gdy niemal wpakowałem się niedźwiedziowi w łapy. Ale na co dzień czuję się tu bezpieczniej, niż w naszym powiatowym Lesku... Ostatnio znowu wszedłem tam na pasy przy czerwonym świetle... (śmiech)

 

A zdarzyło się Panu tu zabłądzić?

Tak, ale w dawnych czasach, raz czy drugi - zimą, po zmroku, w śnieżycy. Tu jednak wystarczy zejść w dół korytem pierwszego lepszego potoku, aby zawsze trafić do rzeki, do Solinki lub Wetlinki, a stamtąd do domu.

 

Na Tarnicy byłem 37 lat temu

 

Ma Pan swoje ulubione miejsca w Bieszczadach?

Tak, to Krzywy Las tutaj w pobliżu, na stoku… Mogę tam chodzić w kółko i nigdy mi się nie nudzi. Uwielbiam też Sine Wiry i Dolinę Łopienki z przepiękną cerkwią i moim przyjacielem Józkiem, jedynym mieszkańcem tej okolicy i jednym z ostatnich bieszczadzkich wypalaczy węgla. To człowiek o gołębim sercu, który tylko z pozoru sprawia wrażenie nieprzystępnego, szczególnie dla turystów, którzy bez pytania robią mu zdjęcia przy pracy. Już niejeden usłyszał od Józka, że nie jest małpą w ogrodzie zoologicznym. A wystarczy zamienić z nim kilka słów, by przekonać się, jaki jest wyjątkowy, ile anegdot potrafi opowiedzieć i ile książek przeczytał. Gdy jakiś czas temu ogłosiłem na Facebooku, że Józek nie ma już żadnych nowych lektur, to w ciągu tygodnia dostał ponad sto. Czyta je teraz, aż go oczy bolą.

 

A gdzieś dalej w Bieszczadach? Gdzie bywa Pan najchętniej?

Jeżeli ktoś spotka mnie na Rawce lub Bukowym Berdzie, to znaczy, że przyjechali znajomi i siłą mnie wyciągnęli. Na Berdzie byłem siedem lat temu, a na Rawkach przed rokiem, po raz pierwszy w życiu.

 

A na Tarnicy?

Zaraz, niech policzę... 37 lat temu, z córką na barana. Wtedy też byłem na Połoninie Wetlińskiej, przy starej Chatce Puchatka.

 

A na Caryńskiej?

Jeszcze tam nie byłem. Mój las to całe moje Bieszczady.

 

Lesiu i Grzesiu podbili internety

 

Ma Pan tu swoje ulubione zwierzęta? Czy są to może słynne niedźwiadki Lesiu i Grzesiu?

I ich matka Aga? To dawna historia, lecz nigdy jej nie zapomnę. Byłem świadkiem, jak wataha wilków zaatakowała maluchy, a niedźwiedzica nie była w stanie ich obronić. Nie wytrzymałem i krzykiem odpędziłem wilki. Oberwało mi się potem od ekologów, za tę - jak stwierdzili - niedopuszczalną ingerencję w ekosystem. Za to Aga - w trudny do wytłumaczenia sposób - pozostała mi wdzięczna, bo nasze ścieżki przecinały się jeszcze wielokrotnie, lecz nigdy mnie nie zaatakowała. A Lesia i Grzesia też spotykałem później dziesiątki razy.

 

Tak często, że zaczęły reagować na swoje imiona... Widziałem ten filmik...

Podręczniki twierdzą, że to niemożliwe, ale rzeczywiście niedźwiedź, na którego zawołałem Grzesiu, się nie odwrócił. Spojrzał na mnie dopiero, gdy usłyszał imię Lesiu. Ten filmik nadal robi furorę w internecie. Natomiast moimi ulubionymi zwierzętami są żubry, to piękne i majestatyczne stworzenia. I potężne, byk potrafi ważyć tonę, spojrzeć takiemu w oczy o wschodzie słońca, na polanie pod lasem, to niezapomniane    przeżycie. Zapewne lubiłbym też rysie, gdyby nie to, że są takie płochliwe. Przez 40 lat wiedziałem je tylko cztery razy. Dopiero teraz, dzięki fotopułapkom, można sycić nimi oczy i dzielić się tą frajdą z wszystkimi.

 

Co uważa Pan za swój największy sukces w Bieszczadach?

To, że przekażę następcy mój las w stanie lepszym, niż go przejąłem.

 

Niedźwiedzie nie jedzą czosnku

 

Jest Pan gwiazdą, celebrytą, najbardziej znanym leśniczym w Polsce... Książki o Panu piszą...

Bez przesady, to zasługa Marcina Sceliny, który leśnego dziadka zaprosił do współpracy i Facebooka. Gdyby nie to, nikt by o mnie nie słyszał. A tak wszyscy dziennikarze dzwonią do mnie, gdy chcą wiedzieć, co niedźwiedzie myślą o tym, że w Bieszczadach spadł pierwszy śnieg. I dlaczego jeszcze nie śpią albo czy już się obudziły i jak smakuje im czosnek niedźwiedzi?

 

Podobno nie smakuje?

Rzeczywiście, nie stwierdzono, aby niedźwiedzie go jadły.

 

To skąd nazwa?

Nie mam pojęcia. Na prelekcjach żartuję, że nazwę i szczególną moc zawdzięcza temu, iż niedźwiedzie lubią się w nim tarzać, a niekiedy nawet coś więcej... (śmiech)

 

Po co Pan tak promuje Bieszczady? Czy nie są już wystarczająco zatłoczone?

Nie promuję Bieszczadów, lecz mój las. Zresztą promuję to niewłaściwe słowo. Dzielę się nim, bo jest zbyt piękny, bym zatrzymywał go dla siebie. Natomiast Bieszczady w wielu miejscach wciąż są jeszcze puste i dzikie. Wciąż widać też ślady dawnych mieszkańców, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać i zadać sobie ten trud. Zamiast jechać do Soliny, Wetliny, Cisnej, czy Ustrzyk, zamiast oblegać Tarnicę i Połoniny, lepiej przyjechać tutaj. A gdy tu będzie więcej ludzi, to tam będzie mniej - z korzyścią dla turystów i przyrody.

 

Zostanie Pan tutaj na emeryturze?

Oczywiście. Gdzie byłoby mi lepiej?

 

I filmiki nadal będzie Pan publikował?

Skoro nie wyobraża Pan sobie bez nich internetu... (śmiech)   

 

Kazimierz Nóżka

Urodził się, wychował i mieszka w Bieszczadach. Od ponad 40 lat pracuje w Nadleśnictwie Baligród, a od 10 publikuje filmiki i zdjęcia. Jest bohaterem książek "Niedźwiedzica z Baligrodu" Marcina Szumowskiego oraz "Zanim wyjedziesz w Bieszczady" Macieja Kozłowskiego.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 29/07/2024 00:37
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Beata i Janusz - niezalogowany 2023-08-14 14:45:25

    Drogi Panie Kazimierzu czytamy wszystko co sie ukazuje w prasie opatrzone Pana Nazwiskiem. Ksiązki przeczytaliśmy jednym tchem. Jesteśmy blisko Pana co roku. Zimy niestety spędzamy w domu bo za daleko, pozdrawiamy Beata i Janusz

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do