K2 to druga co do wysokości góra świata, ale mimo że niższa od Everestu, jest znacznie od niego trudniejsza. Do połowy 2022 roku weszła na nią tylko jedna Polka – Wanda Rutkiewicz.
Nie lubię wylotów na wyprawę i pożegnań z bliskimi. Obie strony zdają sobie sprawę, że mogę nie wrócić, chociaż ten temat w naszych rozmowach skrzętnie jest pomijany. Potem już o tym nie myślę - miejsce obaw zajmuje ekscytacja kolejną przygodą, radość z przebywania w gronie ludzi, którzy mają podobne pasje i od wspinania są w pewnym sensie uzależnieni.
Na wyprawie na K2 w naszej międzynarodowej ekipie nie ma wysokogórskich nowicjuszy. O tym, że mam na koncie trzy ośmiotysięczniki nikomu nie wspominam, bo w porównaniu z innymi, to i tak niewiele. Co ciekawe, sporo jest dziewczyn i to nawet z konserwatywnych krajów islamskich. W tym roku na szczycie K2 stanęła m.in. pierwsza Libanka, Omanka, Katarka i Pakistanka. A pomyśleć, że jeszcze do niedawna K2 było uważane za górę kobietom nieprzychylną. W ciągu 50 lat odkąd stanęli na niej pierwsi zdobywcy (Włosi w 1954 roku), kobiet które powtórzyły ten wyczyn było zaledwie pięć, przy czym trzy zginęły na zejściu, a dwie na innych ośmiotysięcznikach. Jedną z nich była Wanda Rutkiewicz, która na szczycie K2 stanęła w 1986 roku, a zginęła sześć lat później na Kanczendzondze. Od tamtej pory - przez 36 lat - nie było na K2 już żadnej Polki, choć kilka próbowało. Niestety dwie z nich, Dobrosława Miodowicz-Wolf i Halina Krüger-Syrokomska przypłaciły wspinaczkę życiem.

K2 to góra niższa od Everestu, ale wspinaczka jest trudniejsza, fot. archiwum Moniki Witkowskiej
[paywall]
Dotarcie do położonej na wysokości 5000 m n.p.m. bazy pod K2 to dość złożona logistyka. I tak mam szczęście, bo z Islamabadu do Skardu, miasta na północy Pakistanu stanowiącego bazę wypadową w Karakorum, lecę samolotem. Alternatywą jest dwudniowa podróż samochodem po słynnej Karakoram Highway, co dwa razy już przerabiałam i szczerze mówiąc, nie palę się wcale do kolejnego. Skardu to ostatnia większa cywilizacja. Potem jeszcze tylko dzień jazdy dżipami, które choć dość wiekowe (niektóre mają nawet 30 lat), na nieskalanych asfaltem, wijących się nad przepaściami drogach, radzą sobie nad wyraz dobrze. Kolejny etap to siedem dni trekkingu, po części przez lodowiec Baltoro (jeden z najdłuższych lodowców świata). Żadnych wiosek po drodze nie ma, śpimy w namiotach, a w czasie wędrówki kluczymy między szczelinami.
Kiedy w końcu jesteśmy w bazie, jeszcze nic w niej nie ma - wspólnymi siłami dopiero ją budujemy. Razem z innymi wspinaczami usypujemy kamienne platformy pod namioty. Jesteśmy na lodowcu, chodzi więc o stworzenie warstwy ochronnej, żeby szybko nie znaleźć się w wodzie z wytapiającego się lodu. I stawiamy czasowe "apartamenty". Oprócz naszej agencji nepalskie Seven Summit Treks, swoje obozy ma w bazie kilkanaście innych. Pod względem liczby wspinaczy lato 2022 roku było na K2 rekordowe. Wspinaczom wydano około 200 zezwoleń. Trudno się jednak dziwić, skoro przez ostatnie dwa lata za sprawą pandemii, prawie wszystkie agencje odwołały swoje ekspedycje, a z marzeń nikt rezygnować nie chciał.
Żeby zdobyć ośmiotysięcznik, niezbędna jest aklimatyzacja. Początkowo nawet spacer po bazie nie jest prosty - kilka szybszych kroków powoduje zadyszkę, niektórzy skarżą się na ból głowy.
Pierwszy etap wyjścia aklimatyzacyjnego to prowadząca między serakami (chodzi o wielkie bloki lodowo-śniegowe), około trzygodzinna droga do ABC, jak w skrócie nazywa się bazę wysuniętą (ABC to skrót od Advanced Base Camp). W rzeczywistości jesteśmy tam tylko na chwilę, aby wpiąć raki, założyć kaski, uprzęże i rozpocząć prawdziwe wspinanie. Od tej pory jest już stromo (często pionowo), a zawierające coraz mniej tlenu powietrze, coraz bardziej utrudnia oddech. Dodatkowo mamy stres związany z lecącymi co i rusz kamieniami. Groźne są wszystkie - małe, ale niebezpieczne, bo lecące z wielką prędkością, jak i te wielkie, głazy wielkości telewizora. Nie tylko że mogą zranić czy nawet zabić przez uderzenie (podczas mojej wyprawy od kamieni zginęły dwie osoby), ale mogą też przeciąć liny. Co chwila słyszymy czyjś elektryzujący otoczenie krzyk: "Stooone!", albo też "Roooock!", ale co z tego, skoro nie zawsze da się przewidzieć tor lotu takiego kamienia.
Równocześnie góry pokazują też swoje piękne oblicze - mam na myśli zapierające dech widoki. Dosłownie naprzeciw wznosi się kolejny ośmiotysięcznik, znajomy mi dobrze Broad Peak (o wyprawie na niego opowiada moja ostatnia książka "Broad Peak. Darowane życie"), z którego z hukiem schodzą lawiny - na szczęście nie od strony drogi wspinaczy. Dobrze spojrzeć też w dół, na posiekany szczelinami lodowiec rozdzielający K2 od Broad Peaka, który na dalszym odcinku, dzięki pokrywającym go czarnym kamykom, wygląda jak wielopasmowa autostrada.
Po nocy w obozie I (5800 m n.p.m.), dwie kolejne spędzamy w "dwójce" (6650 m n.p.m.). W planach było wprawdzie jeszcze dotarcie do obozu III (7650 m n.p.m.), ale odpuszczamy. Prognozy pogody ostrzegają przed załamaniem pogody. Najwięcej emocji na tym odcinku wzbudza skalna szczelina, którą aby pokonać, trzeba się wspinać praktycznie w pionie. Nazwano to miejsce Kominem House`a, jako że pierwszym wspinaczemm który je pokonał (bez żadnej asekuracji), był w roku 1938 niejaki Bill House, z amerykańskiej ekspedycji. Doszła ona wtedy do wysokości 7500 m n.p.m.
Po drodze spotykam Nimsa - Nirmala Purję, słynnego Nepalczyka, który w rekordowe 189 dni zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczniki, a poza tym jest jedynym w świecie człowiekiem, który zdobył zimą K2 bez używania tlenu. Znamy się dobrze, a że w bazie nie za bardzo mieliśmy czas na spotkanie, teraz nadrabiamy, siedząc na skraju skały i rozmawiając o naszych kolejnych górskich planach. Przy okazji dziękuję Nimsowi za możliwość przespania się w namiocie jego ekipy w obozie I, gdzie brakowało miejsca. Była to dla nas wielka przysługa (oczywiście zgodę na to mieliśmy już wcześniej). W ramach rewanżu ja z kolei dzielę się jedzeniem z nieznajomymi mi sąsiadami z namiotu obok. Źle wyliczyli prowiant i groziła im przymusowa głodówka.

Trawers podczas ataku szczytowego – jeden z najtrudniejszych fragmentów na trasie, fot. archiwum Moniki Witkowskiej
Po powrocie do bazy mam ponad tydzień na odpoczynek. Jest czas na pranie, odwiedziny w sąsiednich obozach, gdzie mam znajomych z innych wypraw, no i rzecz jasna na obmyślanie strategii ataku szczytowego.
Razem z Pasangiem, Szerpą który jest moim partnerem wspinaczkowym, startujemy w górę 17 lipca, ponownie nocując w obozie I, II i III (ze względu na załamanie pogody spędzamy tam dwie noce) i IV. Chociaż właściwie w „czwórce” to nie nocuję, tylko odpoczywam w letargu raptem przez jakąś godzinę. Roztapianie śniegu, aby otrzymać wrzątek na takiej wysokości, zajmuje bowiem sporo czasu. A po tym wszystkim zbieram się do wyjścia - docelowo na szczyt.
O tym, co mnie czeka, staram się za dużo nie myśleć, choć przez moment nachodzą mnie rozterki: - Naprawdę tego chcesz? Wiesz, że to może być ostatni dzień twojego życia? Możesz je stracić na własne życzenie…
Jest mi zimno, do tego nie mogę znaleźć czołówki. Potem walczę z butem, który nijak nie chce się dopiąć, ale w końcu stoję gotowa do finalnego etapu na najważniejszej w moim życiu górze. - Idziesz pierwsza - rzuca Pasang.
Ruszam, bardzo powoli, bo inaczej się nie da, skupiając się na każdym kroku, który na tej wysokości jest nad wyraz ciężki do wykonania. Niebezpieczne przejście pod olbrzymim serakiem, czyli tzw. Szyjka Butelki, wymaga szczególnej koncentracji, bo łatwo stoczyć się w dół, a ścieżka jest na szerokość dosłownie jednej stopy. Ale i tak gorsza okazuje się lodowa ścianka, na której przy pierwszej próbie odpadam. Zbyt płytko wbite przednie zęby raków ześlizgują się i chwilę potem, z sercem w gardle, zawisam na linie, mając pod sobą przepaść.
To moment kryzysowy - chcę się wycofać. I pewnie krzyczałabym do Pasanga, że nie dam rady, ale nie mogę, bo duszę się z niedostatku tlenu. Mózg mój jednak pracuje. Chwilę później opanowuję panikę, uspokajam oddech i szybko przewartościowuję swoje myślenie. – Jakie nie dam rady?! Zbieraj się dziewczyno i drałuj na górę. To K2 - miało nie być łatwo, i nie jest! – mobilizuję sama siebie. Podziałało. Minutę później jestem już powyżej lodowych trudności.
Ostatnie 200 metrów (w pionie rzecz jasna) jest wprawdzie strome, ale już bez technicznego wspinania. Twardego jak beton lodu już nie ma, jest za to śnieg, i to głęboki, sprawiający że zapadamy się po kolana, a czasem po uda. Nawet i z butlą z tlenem oddychanie okazuje się mordęgą. Jednak dociera do mnie, że szczyt jest w moim zasięgu.
Mój optymizm potęguje też i to, że wraz ze wschodem słońca robi się cieplej (wcześniej było około 25 stopni na minusie) i wreszcie coś widać. Wszystkie szczyty są niższe, nawet potężny Broad Peak (8047 m n.p.m.) z tej perspektywy nie robi już takiego wrażenia jak wcześniej (w końcu jest od K2 prawie 600 m niższy, 8611 m n.p.m.). Ostatnie metry to już tylko radość, wzruszenie, aż w końcu łzy szczęścia. Poza mną i Pasangiem na szczycie są jeszcze zaledwie trzy osoby, tak więc nikt nie rozprasza mnie w przeżywaniu tej chwili. Trudno mi uwierzyć że to się dzieje naprawdę. Jest 22 lipca, SMS-a z pozycją szczytu wysyłam o godzinie 5.59, po ośmiu godzinach od wyjścia z obozu IV.

Charakterystyczną piramidę K2 kojarzą wszyscy miłośnicy gór, fot. archiwum Moniki Witkowskiej
Ale szczyt to dopiero połowa sukcesu. Wiem, że czas na prawdziwą radość będzie dopiero, jak bezpiecznie dotrzemy do bazy. Zejście zajmuje nam kolejne trzy dni. Problemem jest to, że aby zjechać na stromych ścianach, trzeba czekać na wolne liny. To właśnie w takiej chwili omal nie dochodzi do tragedii. Powód?
Po wyjściu z namiotu w obozie I, czyli już praktycznie na końcówce, nieprzypięty jeszcze do poręczówki Pasang potyka się i… leci. Stromy stok sprawia, że szybko nabiera prędkości. Na szczęście 40 metrów niżej, cudem udaje mu się złapać liny. Gdyby tego nie zrobił, nie miałby szans - rozbiłby się na skałach kilkaset metrów niżej. Licznych rzeczy, które wypadły mu z plecaka, nie udaje się odnaleźć, ale to nieistotne. Ważne, że uratował życie.
Gdy dochodzimy do bazy, obozowa ekipa już czeka na nas z tradycyjnymi w Pakistanie wieńcami z kwiatów (sztucznych rzecz jasna), a wieczorem w obozowej mesie pojawia się tort z narysowaną górą. Jest co świętować, bo z naszego obozu na szczycie K2 stanęły jeszcze cztery inne osoby. Tydzień później grono zdobywców się poszerza jeszcze o Dorotę Rasińską-Samoćko (wywiad z nią możecie przeczytać na str. 12) oraz Piotra Krzyżowskiego, Mariusza Hatalę i Radosława Woźniaka. Co by nie mówić - K2 dla Polaków w tym roku było naprawdę szczęśliwe.
23 czerwca 1986 – Wanda Rutkiewicz
8 lipca 1986 – Jerzy Kukuczka, Tadeusz Piotrowski (ginie podczas zejścia trudną i nową drogą Polish Line)
3 sierpnia 1986 – Przemysław Piasecki, Wojciech Wróż (ginie podczas zejścia trudną i nową drogą Magic Line)
10 sierpnia 1996 – Krzysztof Wielicki
14 sierpnia 1996 – Ryszard Pawłowski i Piotr Pustelnik
23 sierpnia 2011 – Dariusz Załuski
31 lipca 2012 – Adam Bielecki
31 lipca 2014 – Janusz Gołąb i Marcin Kaczkan
22 lipca 2018 – Andrzej Bargiel (zjechał na nartach)
25 lipca 2019 – Waldemar Kowalewski
22 lipca 2022 – Monika Witkowska
28 lipca 2022 – Dorota Rasińska-Samoćko
28 lipca 2022 – Radosław Woźniak, Mariusz Hatala i Piotr Krzyżowski, członkowie zespołu Beskid Expedition Team
Termin
Optymalny sezon na wyprawy na K2 przypada na lipiec. W ostatnich latach prawidłowością stało się, że przez pierwsze trzy tygodnie lipca był czas na aklimatyzację i zakładanie wyższych obozów, podczas gdy ataki szczytowe odbywały się w ostatniej dekadzie miesiąca.
Formalności
Poza tym, że musimy mieć wizę (powinna być to specjalna wiza dla wspinaczy, wymagająca dłuższego oczekiwania niż wiza dla trekerów), konieczne jest jeszcze zezwolenie na wspinanie oraz na przebywanie w strefie przygranicznej. Ich załatwieniem zajmuje się agencja organizująca wyprawę, a koszty są już wliczone w cenę wyprawy.
Koszty
Zdobywanie K2 nie jest niskobudżetową wyprawą. Klasyczna wyprawa, obejmująca załatwienie zezwoleń, transport, organizację trekingu, wyżywienie w bazie, funkcjonowanie obozu bazowego, współpracę z nepalskim Szerpą lub pakistańskim HAPem, butle z tlenem itp. to wydatek przeciętnie między 30 a 60 tys. dolarów. Można jednak obniżyć koszty wspinając się bez HAPa czy Szerpy, i nie korzystając z butli z tlenem, ale trzeba brać pod uwagę, że nie na darmo mówi się o K2, że to "Góra zabójca".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie