Na zbiegu do Tylicza każdy myśli już o mecie. Ale znaki nagle kierują nas pod most, a potem frontalnie po stoku narciarskim, by na koniec wciągnąć wycieńczonych biegaczy do koryta rwącej rzeki Muszynki. Wtedy mija nas Amerykanin Hawks. Świeży, zmotywowany i mający 90 km w nogach. Zaczyna podbieg tam, gdzie większość śmiertelników nie ma siły już iść.
Miejsce akcji: Krynica-Zdrój. „Perła polskich uzdrowisk”, która od lat przyciąga swoimi walorami zdrowotnymi oraz atrakcjami. Ale dla mnie liczy się tylko rok 2017, gdy po raz pierwszy w życiu przebiegłem tu ultramaraton. 64-kilometrową, górską wyrypę z Rytra aż pod krynicką Pijalnię Główną. I do dziś takiej atmosfery nie doświadczyłem na żadnym innym biegu w Polsce. Setki kibiców, biegaczy i ich rodzin wiwatujących wzdłuż barierek, istna feta na mecie.
[middle1]
Dzięki temu każdy zawodnik, niezależnie od zajmowanego miejsca, mógł poczuć się jak zdobywca złotego medalu. A ja wyryłem sobie w pamięci, że Krynica jest prawdziwą stolicą polskich biegów górskich. I z nieukrywaną frajdą wracam na stare śmieci po czterech latach.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 92% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!