Nie jestem pewny, co zrobiło na mnie większe wrażenie – czytanie rozmowy z Wojciechem Kurtyką, czy obserwowanie, jak świat zaczął płonąć chwilę później.
Zazwyczaj, gdy ktoś udziela wywiadu pełnego rewelacji i oskarżeń, można w ciemno strzelać, że chodzi o rozgłos. W przypadku Kurtyki, który zdecydował się na rozmowę z „Gazetą Wyborczą”, o podobnych motywacjach nie może być mowy, gdyż w mediach nie bywa on z własnego wyboru, a nie dlatego, że nie dostaje zaproszeń. Nie musi się także oglądać na cudze sukcesy, gdyż przejście Świetlistej Ściany Gaszerbruma IV czy trawers Broad Peaków na zawsze pozostaną wśród najwybitniejszych górskich osiągnięć świata. Kiedy więc Kurtyka coś mówi, to wypada założyć, że nie kierują nim żadne niskie pobudki, ale autentyczna potrzeba i szczerość.
Sam podpisałbym się pod wieloma uwagami legendy wspinania. Wydaje mi się jednak, że lepiej byłoby, gdyby zastosował strategię snajpera, który skupia się na jednym celu. Można by wówczas rozmawiać o konkretach i wysunąć konstruktywne propozycje. Zamiast tego Kurtyka pruje niczym z pepeszy, muskając wiele tematów i – dość dosłownie – raniąc wiele osób.
Trudno mi choćby zgodzić się z deprecjonowaniem przez niego górskich wyczynów i sprowadzaniem ich do robót wysokościowych oraz zbiorowego gwałtu na górze. Kurtyka dopuszcza się bowiem dokładnie tego samego, co sam zarzuca osobom krytykującym styl zdobycia zimowego K2.
Po przeczytaniu wywiadu wydaje mi się, że wybitny wspinacz chce, aby w górach obowiązywała jedyna, słuszna filozofia. Po prostu nie rozumiem, dlaczego osoby niemierzące się ze „ścianami fascynującymi estetyką pionu” miałyby być klasyfikowane jako tandeta, którą pewnie najlepiej byłoby przegonić z gór. W pełni zgadzam się za to z Piotrem Pustelnikiem mówiącym, że sposobów na realizowanie się w górach jest wiele.
Oczywiście można krzywo patrzeć na wspominane przez Kurtykę dołączanie do wyprawy, gdy brudną robotę odwalili już inni. Wydaje mi się tylko, że równie dobrze można mieć pretensje do Andrzeja Bargiela, gdyż jego rekordowa Śnieżna Pantera to przedsięwzięcie, w którym logistyka była istotniejsza od samej akcji górskiej. Czy fakt, że mimo to zdobycie pięciu 7-tysięczników w niespełna 30 dni robi na mnie ogromne wrażenie, sprawia, że nie rozumiem „sportowej i etycznej profanacji alpinizmu”? Być może. Zwłaszcza, że nie potępiam też „antywspinania typowego dla komercyjnej konsumpcji”.
Kolejki na himalajskich kolosach mogą śmieszyć, złościć lub przerażać. Zapewne jednak każdy, kto w nich stoi, włożył mnóstwo pieniędzy i wysiłku, by się tam dostać i realizować swoje marzenia. Oczywiście czasem sprowadzają się one do lansu przed znajomymi, ale trudno udzielenie pozwolenia na wejście uzależniać od czystości intencji.
Rzecz jasna komercjalizacja gór odziera je z mistycyzmu. Czytając wspomnienia himalaistów odbiera się je inaczej, mając świadomość, że piszą o górach, w które sami możemy jechać. Z kolei weterani alpinizmu mogą czuć, że nagle do ich świata wtargnęły hordy barbarzyńców. To jak sytuacja, kiedy nasz ulubiony, niszowy zespół muzyczny nagle staje się sławny, a my wściekamy się, bo na nikim nie robi wrażenia, gdy powtarzamy, że słuchaliśmy go, zanim to było modne. W dodatku wszyscy ignorują, kiedy tłumaczymy, jaka jest odpowiednia głośność i natężenie basu! Chyba lepiej jednak cieszyć się, że inni także odkrywają piękno, które sami dostrzegliśmy. Nawet, jeśli tylko ułamek z nich będzie odczuwał je dokładnie tak jak my.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!