Reklama

Miłka Raulin: Górskie Wyprawy i Życie po zdobyciu Korony Ziemi


Miłka Raulin, zdobywczyni Korony Ziemi, dzieli się swoimi doświadczeniami i planami na przyszłość w świecie górskich wyzwań


Wywiad przeprowadzono w 2021 roku. 

 

Miłka Raulin: Życie po zdobyciu Korony Ziemi

 

Skończyłaś projekt Korony Ziemi. Możesz zatem jechać gdziekolwiek. W jakich górach najlepiej się czujesz?

W najbliższym czasie planuję wybrać się na Kazbek i raz jeszcze na Elbrus. Ale gdybym miała więcej czasu i partnera wspinaczkowego, to najchętniej eksplorowałabym Tatry. Piękne widoki i trudne drogi, zróżnicowana rzeźba terenu i nieprzewidywalna pogoda - wszystko to, co można znaleźć w górach wysokich, jest u nas w takiej mikroskali. Jednak by wspinać się w Tatrach, trzeba mieć umiejętności techniczne, bo przyznajmy - chodzenie normalnymi drogami po górach wysokich to nie jest filozofia. Zgadzam się z tym, o czym mówią inni himalaiści, że zdobywanie popularnych szczytów w Himalajach i Karakorum polega na pchaniu małpy. Nie uznaję się za himalaistkę. Jestem kolejarką, matką, marzycielką...

Odbyłaś stosowny kurs, zatem prawdziwa wspinaczka dopiero przed Tobą?

Na kurs trafiłam przed wyprawą na Denali. Kiedy wiedziałam, że muszę się z kimś związać liną na lodowcu, stwierdziłam, iż dobrze byłoby odbyć odpowiednie szkolenie. I tak trafiłam do Piotra Sztaby prowadzącego Szkołę Wspinania Kilimanjaro. Rozbudził on we mnie głód kolejnych szkoleń i kursów. I tak zrobiłam kurs szczelinowy, lawinowy, poruszania się po szczytach czterotysięcznych, czy w końcu wspinaczkowy. Jak szalona zaczęłam się dokształcać i edukować. Podnosiłam swoją świadomość i z biegiem czasu rozumiałam, jak dużo błędów popełniałam na początku w górach. Dziś uważam, że szkolenie jest równie ważne jak intuicja, doświadczenie oraz analiza danych. Myślę, że te cztery rzeczy są niezbędne do powodzenia akcji górskiej.

 

Oszczędzałam, ile się dało

 

Skąd się bierze kolejność zdobywania szczytów Korony Ziemi?

Głównie z kwestii finansowych. Swoją przygodą z Koroną Ziemi zaczęłam od Mont Blanc, który zdobyłam mocno po kosztach – 700 zł. Następnie Kilimandżaro, czyli jakieś 8 tys. zł za całą wyprawę z przelotami, Elbrus – ok. 4 tys. zł, Aconcagua – 8 tys. zł – oczywiście ceny od tego czasu mocno się zmieniły. W 2014 roku wybierałam się do Papui Nowej Gwinei, by zdobyć Piramidę Carstensza. Olbrzymi koszt 12 tys. dolarów sprawił, że skorzystałam z akcji crowdfundingowej. Na mój ostatni szczyt – Mount Everest mogłam jechać ze środków pochodzących aż z czterech różnych źródeł. Im dalej w las, tym koszty wypraw są coraz większe.

 

Projekt Korony Ziemi realizowałaś, pracując na etacie. Poza wyprawą na Everest właściwie mieściłaś się w wymiarze 26-dniowego urlopu wypoczynkowego w oku.

Dokładnie tak. Dopiero po Evereście moje życie i liczne projekty, w które się angażuję, nabrały takiego tempa, że zrezygnowałam z etatu.

 

Swoje wyprawy – przynajmniej tam, gdzie się dało – realizowałaś przy możliwie jak najmniejszym nakładzie finansowym. Jakie szczyty można zrobić low–costowo?

Pierwsze wyprawy robiłam po naprawdę niskich kosztach. Na Mont Blanc łącznie wydałam wspomniane 700 złotych głównie dlatego, że koszty podzieliliśmy na kilka osób. Na wyjazd namówiłam moją nianię, ona zorganizowała resztę ekipy. Z perspektywy patrząc na ten wyjazd, wiem na przykład, jakim kardynalnym błędem jest wychodzenie w góry wysokie z kimś, kogo się nie zna! Abstrahując od różnicy charakterów i wynikających z tego tytułu napięć, ale głównie chodzi o umiejętności wspinaczkowe i górskie. Na tamtą chwilę liczyło się jednak zorganizowanie tego wyjazdu w możliwie najtańszy sposób. Pojechaliśmy zatem w pięć osób, zapakowani po dach prowiantem: konserwami, chlebem, daniami instant. Dojechaliśmy do Les Houches nieopodal Chamonix, kolejką wjechaliśmy na 2380 m i zaczęliśmy proces aklimatyzacji.

Jak poradziłaś sobie na Kilimandżaro, gdzie trekking na Dach Afryki jest możliwy tylko z agencją?

Da się i to obejść. Oczywiście trekking jest możliwy tylko i wyłącznie z agencją. Każda ekipa ma obowiązek wynajęcia tragarza i przewodnika. Mnie udało się jednak wynegocjować, bym plecak niosła sama. W związku z tym koszty istotnie zredukowałam. Jest też jeszcze jedna opcja na zmniejszenie kosztów. Wszystkie trekkingi mają w zapasie jeden dzień na aklimatyzację, wtedy dwa noclegi są po drodze w tym samym obozie. Ale można zrezygnować z jednego dnia aklimatyzacji i gnać prosto do góry. Może się to jednak odbić na naszym zdrowiu. Poza tym sam fakt, że jeździłam sama, pozwalał mi w wielu przypadkach sporo oszczędzić. Nie musiałam sypiać w hotelach, jadać w restauracjach. Wybierałam raczej gastronomię uliczną i tańsze opcje zakwaterowania. Zresztą jak tu wydawać pieniądze, kiedy ja ich nie miałam!

 

Ja jestem umysł ścisły

 

Zastanawiałaś się w trakcie projektu, na co ja się porwałam?

Na samym początku dopiero uczyłam się gór. Na szczęście zawsze miałam głowę na karku i w porę wyczuwałam to, czego tak naprawdę mój organizm potrzebuje. Starałam się też rozważać kilka opcji. Jako że jestem z wykształcenia inżynierem, umysłem ścisłym układałam plan i szereg wersji awaryjnych do niego. Na przykład, co zrobię, jeśli będę się źle czuła, gdy nie będzie okna pogodowego, kiedy będę musiała zejść… to czy wrócę? Analizuję każdą sytuację. Muszę mieć konkretne dane wyjściowe, poddać je procesowi i rozwiązania same się pojawią. Dokładnie tak właśnie miałam z Aconcaguą, na którą się wybrałam w 2013 roku. Czułam się fatalnie i zdecydowałam się na zejście niżej do obozu Plaza de Mulas. Wcześniejsza wyprawa na Elbrus dała mi niezłą lekcję pokory, więc zdecydowałam, że tym razem się cofnę. Andy nie uciekną. Kiedy jednak znalazłam się 4300 m n.p.m., poczułam się znacznie lepiej. Zapowiadano okno pogodowe na kolejne dni. Stwierdziłam zatem, że ruszam na szczyt! I zdobyłam go.

 

Byłaś kiedyś zmuszona do podjęcia definitywnej decyzji o odwrocie?

Byłam bliska. Na Evereście okazało się, że od nieustającego dwumiesięcznego kaszlu naderwałam mięśnie przyżebrowe. Kontuzja dotkliwie dała mi się we znaki gdy w obozie II niefortunnie usiadłam i jednocześnie zakasłałam. Przeszywający ból sparaliżował moje ciało. Zaczęłam płakać… z niemocy, z bólu. Uzmysłowiłam sobie, że jestem tu już dwa miesiące, daję z siebie wszystko, zaaklimatyzowałam się, a zdarza się coś, na co nie mam wpływu, a co może skutkować rezygnacją z ataku szczytowego. Lider mojej wyprawy zaproponował wezwanie helikoptera i transport na dół. Wiedziałam, że drugi raz w życiu już się tu nie pojawię. Nie dostanę kolejnej szansy na zdobycie szczytu… Zadzwoniłam wtedy do doktora nauk medycznych w zakresie medycyny wysokogórskiej Roberta Szymczaka, z którym cały czas byłam na łączach. Następnie skontaktowałam się z moim ówczesnym chłopakiem – absolwentem AWF, który znał mój stopień wytrenowania, moje ciało i próg bólu. Po konsultacjach z nimi, wspólnie stwierdziliśmy, że ta kontuzja nie jest czymś, co bezpośrednio zagraża mojemu życiu. Owszem, boli jak diabli, ale jeśli chcę zdobyć szczyt, muszę się do tego przyzwyczaić i przezwyciężyć go.

 

Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie

 

Miałaś jakiegoś mentora, który wtedy służył Ci radą?

Przed każdą z wypraw zasięgałam wiedzy właściwie z każdej strony. Sporo czytałam. Podpytywałam ludzi, którzy byli w miejscach, gdzie się wybierałam. Przed wyprawą na Everest rok wcześniej pojechałam z rodziną do Nepalu, by osobiście wejść do wszystkich agencji, proponujących wspinaczkę na ten szczyt. Chciałam porozmawiać osobiście, wyczuć klimat, głęboko spojrzeć w oczy osobie, która będzie właściwie odpowiadać za moje życie. Wiadomo, że papier przyjmie wszystko, stąd nie chciałam takich rzeczy załatwiać z Polski. Na poszczególne agencje oczy szeroko otworzyła mi historia Krzyśka Sobisza, który zdobywał Everest z popularną i polecaną agencją. Skarżył się jednak na złe jedzenie, dezorganizację i chaos w prowadzeniu akcji górskiej. Po rozmowie z nim zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, że w przypadku organizacji wyprawy na Everest nie mogę brać pod uwagę wyłącznie kryterium ceny. Krzysiek tej wyprawy o mało co nie przypłacił życiem. Heroicznie ratował Pakistańczyka ze strefy śmierci, sam nie mając dostatecznie sił. Spędził noc na 8000 m n.p.m. bez dodatkowego tlenu, mimo iż za niego zapłacił. Stracił palce u rąk, wrócił z Everestu, nie zdobywając go. Po tej historii stwierdziłam, że muszę wziąć agencję działającą zgodnie z zasadami etyki, a to w głównej mierze agencje brytyjskie, nowozelandzkie oraz amerykańskie.

 

Najpiękniejszy dzień życia

 

Miałaś jakieś nieprzyjemne doświadczenia związane z wybraną przez Ciebie agencją?

Kiedy zdobywałam Island Peak, ówczesna agencja trekkingowa policzyła mnie za permity dla całej grupy. Zorientowałam się dopiero po trekkingu i kiedy chciałam dochodzić swego, potraktowali mnie na zasadzie – „pani zapłaciła, pani dziękujemy”. Ale nie tak łatwo dałam się spławić. Zdobyłam koszulkę agencji Global Adventure Trekking, dopisałam do jej nazwy “Cheating people” (oszukuje ludzi) i siedziałam tak przed wejściem do ich biura. Rozmawiałam z potencjalnymi klientami, odwodząc ich od pomysłu współpracy. Ostatecznie wywalczyłam swoje, pieniądze dostałam dzień przed wylotem. Niestety, ale z nepalskimi organizatorami trekkingów mam nieprzyjemne doświadczenia.

Nie bałaś się mimo wszystko, że może wydarzyć się coś przykrego ze strony agencji, co uniemożliwi Ci skutecznie zdobycie szczytu?

W przypadku Everestu (8848 m n.p.m.) od początku powiedziałam sobie, że nie mogę oszczędzać na moim zdrowiu czy życiu. Musiałam mieć pewność, że wszystkie warunki zostaną spełnione. Dlatego schodząc ze szczytu i spędzając noc na Przełęczy Południowej (ok. 7900 m n.p.m.), gdy tylko źle się poczułam, sięgnęłam po butlę z tlenem. Wniesionych zostało tam 160 butli, miałam zatem ten komfort, że mogłam odkręcić reduktor na 5 litrów wiedząc, że nikomu go nie zabraknie. Jak wiadomo, na tej wysokości jedynym lekarstwem na objawy choroby wysokościowej jest właśnie tlen. Leżałam zatem w tym namiocie, patrzyłam na podsufitkę i wiedziałam już, że to były najlepiej wydane pieniądze w moim życiu.

 

Dla Ciebie to było zwieńczenie Korony Ziemi, zatem pewnie ogromne emocje i radość. Byłaś świadkiem również tych słynnych kolejek?

Muszę przyznać, że poza porodem syna, zdobycie Everestu było najpiękniejszym dniem mojego życia. Miałam wspaniałą pogodę, a na szczycie byliśmy jedyną ekipą. Bardzo dobrze wspominam te chwile i kiedy dziś zamknę oczy, to pod powiekami mam całą panoramę 3D i 360 stopni ze szczytu. A wszystkie te emocje jakby wracały na nowo. Przez siedem lat realizowałam swoje marzenia i robiłam wszystko, by znaleźć się właśnie tam, gdzie stałam.

 

Na którąś z gór chciałabyś pojechać raz jeszcze?

Na pewno Kilimandżaro... Nie wspominam dobrze tego szczytu. Wychodzi się z wysokości 1900 m n.p.m. i w dość krótkim czasie dochodzisz prawie na 6000 m n.p.m.. Wysokość miażdży człowieka, a tempo trekkingu jest dość szybkie. Everest z kolei to ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny, a do tego totalne rozregulowanie organizmu. Wszystkie jego funkcje są zaburzone – regeneracja, sen, jedzenie, wypróżnianie… Na pewno chciałabym wrócić w masyw Vinsona, przepiękne i odludne miejsce. Pustkowie z imponującą przejrzystością powietrza, gdzie na kilkadziesiąt kilometrów wkoło widać niższe szczyty. Góra łatwa technicznie, gdzie główny problem stanowi logistyka. Pozytywnie zaskoczyła mnie również Piramida Carstensza, która okazała się dużo łatwiejsza niż przypuszczałam. Ale ze wszystkich szczytów najchętniej wybrałabym się na Mont Blanc… z synem!

 

W górach ładuję baterie

 

Jak zdobyłaś Koronę Ziemi, byłaś najmłodszą Polką. Ktoś Cię goni w tym wyścigu?

Mam taką cichą nadzieję. Koniecznie muszę przeprowadzić wywiad z najmłodszą Polką, która zdobędzie najwyższe szczyty wszystkich kontynentów.

 

A propos wywiadów – realizujesz bardzo ciekawy projekt – Siła Marzeń Festiwal Przygody. Jak ważne są dla Ciebie marzenia?

Bardzo ważne! Gdybyśmy nie mieli marzeń, mielibyśmy tylko poniedziałki. Marzę, by być w górach, gdzie ładuję baterie. Potrzebuję nowych wyzwań. Stąd pomysł na festiwal, który łączy podobnych miłośników gór i podróży. Chcę stworzyć takie miejsce, gdzie ludzie będą mogli dzielić się między sobą praktyczną wiedzą i wzajemnie się inspirować. Jako, że ten ostatni czas jest wyjątkowy, stwierdziliśmy, że skoro prelegenci nie mogą przyjechać do nas, to my pojedziemy do nich. I tak powstał cykl wywiadów – „Ulepieni z pasji”. Będą one dostępne na Youtubie na kanale Siła Marzeń Miłki Raulin już od września. Dodam jeszcze, że tłumaczone będą na polski język migowy, co jest ewenementem na skalę krajowych festiwali górskich.

 

Bogumiła Miłka Raulin

38 l., podróżniczka i miłośniczka wspinaczki wysokogórskiej i szybownictwa (III klasa pilota szybowcowego). W 2018 r. została najmłodszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi. Miała 35 lat i 19 dni w dniu zdobycia Mount Everest. Pomysłodawczyni projektu Siła Marzeń Festiwal Przygody.

Tekst ukazał się w wydaniu nr 5(15)/2021.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 29/07/2025 08:57
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do