Od ponad 10 lat mieszkamy z rodziną przy granicy z Czechami i obserwujemy zwyczaje naszych południowych sąsiadów. Od kiedy jesteśmy w Unii Europejskiej obustronna migracja jest tak naturalna, że gdy wprowadzono lockdown poczuliśmy, jakby nas z czegoś ograbiono. Nie dziwi mnie, że Polacy w Cieszynie wywiesili baner z napisem “Tęsknię za Tobą Czechu”, na co Czesi nie pozostali dłużni i po drugiej stronie rzeki wywiesili transparent “ I ja za Tobą Polaku”.
Kudowa-Zdrój, gdzie mieszkamy, graniczy bezpośrednio z czeskim Nachodem. Niezmiennie fascynuje mnie styl bycia i mentalność naszych sąsiadów. Różnice między nami widzimy w wielu codziennych sytuacjach. I bardzo nam się te różnice podobają.
Czesi są narodem, który ponad wszystko sobie ceni swój czas wolny oraz kulturę spędzania tego czasu. Tym samym często spotykam całe rodziny jeżdżące na rowerach, nartach, biegówkach czy nawet na rowerach szosowych. W Polsce poruszanie się z dziećmi na dwóch kółkach po drogach publicznych jest raczej rzadką praktyką. Zazwyczaj uciekamy w bezpieczniejsze miejsca, oddalone od ruchu samochodowego.
Natomiast zimą królują sporty outdoorowe. Bardzo popularne są narty biegowe, czego potwierdzeniem jest choćby gęsta sieć przygotowanych tras. Latem gros tych ludzi przesiądzie się na rowery MTB i ruszy na single tracki, które w Czechach pojawiły się na długo przed pierwszymi tego typu ścieżkami w Polsce. Single track pod Smrkiem w Górach Izerskich czy Rychlebskie Ścieżki na Morawach to trasy, które powstały dobrych kilkanaście lat temu.
Ale Czesi to nie tylko typ outdoorowy. Uwielbiają również wychodzić całymi rodzinami i spotykać się w knajpkach. Dotyczy to także małych mieścin. W Polsce takie lokale często wyglądają nieszczególnie, tam natomiast takie miejsca tętnią życiem. Spotykają się tu rodziny z dziećmi, sąsiedzi. Trochę na styl krajów południowych – kto może sączy trunki, ludzie jedzą i rozmawiają. Czesi bez względu na wiek zawsze znajdą czas, by wybrać się do lokalnej knajpki, gdzie wszyscy się znają. Mają na to czas i bardzo go szanują.
Ujmują mnie również starsi turyści górscy, których widziałem m.in. podczas wycieczki na czeski Ostasz. Noszą swój ekwipunek w wysłużonych plecakach, tak zwanych horoleskach. Ubrani są w wełniane swetry i takie same skarpety, jakby wyciągnięci z gazety górskiej z początku ubiegłego wieku. Podoba mi się to nastawienie, że nie trzeba gonić za modą, wyglądem – ma być użytecznie, wygodnie i schludnie.
Podobnie wyglądają ich domy. Kiedy tylko wjeżdżamy do Czech, widzimy schludne, czyste, odmalowane gospodarstwa z przystrzyżoną krótko trawą. Nie ma żadnego przepychu, jest czysto i swojsko. Bardzo to doceniam, bo widzę, ile na ziemi kłodzkiej jest opuszczonych domów, pięknych kamienic i folwarków. Historia nie oszczędziła tej części Polski. Liczne przesiedlenia sprawiły, że nowi gospodarze nawet do dziś nie czują się tu jak u siebie. Po co zatem inwestować w coś, co do nich samych nie należy?
Kiedy zatem nastał lockdown i zamknięto granice, po kilku tygodniach stwierdziliśmy, że czegoś nam brakuje. Marysia, moja córka, musiała zrezygnować z treningów gimnastycznych w Czechach. Ja nagle uświadomiłem sobie, że muszę zmienić większość moich tras biegowych, które swoje płaskie odcinki miały właśnie u naszych południowych sąsiadów. Ludzie pracujący zagranicą w jednej chwili stanęli przed poważnym dylematem, co robić dalej?! W sklepach klientami byli tylko Polacy, a przecież w sobotnie przedpołudnie trzy czwarte klientów marketów stanowią Czesi! W jednej chwili zorientowaliśmy się, że brakuje nam ich bardzo. Przekonaliśmy się, że granica to tylko sztuczny twór polityczny.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!