Reklama

Skalne fallusy Kapadocji – tajemnice Doliny Miłości

Podziwianie niezwykłego krajobrazu Kapadocji z punktów widokowych, do których podjeżdża się autokarem, pozostawia mi niedosyt. Na szczęście wycieczka dolinami: Gołębią, Białą oraz Miłości uświadamia mi, że Kapadocja na pieszo, to zdecydowanie najlepsza opcja.

 

Kapadocja: niezwykłe formacje skalne o kształcie fallusów

 

Jestem śpiochem, tak więc wstawanie na wschody słońca nie jest tym, co lubię najbardziej. Na szczęście tym razem nie muszę daleko chodzić. Wygrzebuję się tylko ze swojej wydrążonej w skale sypialni i idę na hotelowy taras. Akurat rozlega się ezan - puszczane z meczetów śpiewne nawoływanie do modlitwy, co tylko potęguje i tak wyjątkowe wrażenie.

 

Widok jest magiczny. Wznoszący się znad horyzontu żółty słoneczny dysk "zapala" niezwykłe tutejsze twory - skalne grzyby i tak zwane bajeczne kominy. Liczne dziury w skałach najprzeróżniejszych kształtów świadczą, że ktoś tam mieszkał lub mieszka nadal. Bo miękki tuf pozwala na łatwe drążenie, dlatego od wieków ludzie robili sobie takie swoje osobliwe, skalne M-ileś. Gdy rodzina się powiększała, można było wydłubać sobie kolejny pokoik. Wygląda to dość paradoksalnie. Tego typu domostwa wizualnie kojarzą się bardziej z erą kamienia łupanego niż z XXI wiekiem. Jednak zamontowane anteny satelitarne czy baterie słoneczne świadczą, że jesteśmy już w III tysiącleciu.

 

 

Z dawanych przez naturę możliwości korzystają także hotele. W miasteczku Göreme, gdzie zrobiłam sobie bazę, prawie każdy ma w nazwie "cave" co oznacza że można przenocować w zagospodarowanych "jaskiniach". Czuję się jak na jakiejś niezwykłej planecie, gdy na horyzoncie moją uwagę przyciąga odległa, ośnieżona góra mająca kształt poszarpanego stożka. To Erciyes, położony na 3916 m n.p.m. wulkan, który przyczynił się do powstania tego otaczającego mnie cudu natury, jakim jest położona w centralnej Turcji Kapadocja. Reszty dopełniły siły przyrody - wiatr, deszcz i inne zjawiska powodujące erozję skał. Erozję normalnie traktowaną jako dzieło zniszczenia, ale w tym przypadku lepiej porównać ją do pełnego fantazji, kreatywnego twórcy.

 

Wpływ guana na wina

 

Śniadanie zabiera mi trochę czasu, bo inaczej się nie da. W Turcji są one nie tylko treściwe, ale też pyszne, więc nie warto się spieszyć. Zgadzam się, że wędlin za dobrych (jak na nasz gust) w tym kraju nie mają, ale pomidory, ogórki, oliwki, sery, czy jogurt z miodem nawet w środku zimy pachną słońcem i smakują po domowemu. W końcu jednak zabieram plecak i ruszam, co chwila przystając na zdjęcia, bo każde ujęcie wydaje się lepszym od poprzedniego.

Zobacz także:

Dolina Gołębia zaczyna się tuż za Göreme (ok. 1100 m n.p.m.). Nazwa miasteczka wzięła się od arabskiego określenia "Goremi" czyli "miejsca, gdzie jest się niewidocznym”, bo tutejszy krajobraz wypatrzenie czegokolwiek bardzo utrudnia. Oficjalne wejście na szlak przecinający Dolinę Gołębią oznacza tablica, z której wynika, że przede mną 4095 metrów, na co trzeba przeznaczyć trzy i pół godziny wędrówki (ale to tylko pierwszy etap).

 

Dlaczego "Gołębia"? Faktycznie, od wieków tutaj je hodowano - w gołębnikach, a jakże, wykutych w skałach, czego świadectwem są charakterystyczne rzędy dziur. Gołębie w tutejszej tradycji to ptaki kojarzące się ze szczęściem. Ale miały też praktyczne zastosowanie, bo ich odchody służyły jako nawóz. Bardzo często gołębie guano wykorzystywano w lokalnych winnicach, które tak na marginesie niczym nie przypominają winnic znanych nam z Włoch czy Hiszpanii. Krzaki winorośli są tutaj niskie, rosną blisko ziemi. I jeśli się nie wie, nawet trudno zgadnąć, co to za roślina. Tutejsze winogrona wykorzystuje się głównie na soki, ocet winny, po ususzeniu jako rodzynki, ale w pewnej części także do produkcji win.

 

W tym momencie niektórzy mogą być zaskoczeni. No bo jak to - Turcja jest przecież muzułmańska! Tak, ale też nowoczesna, tolerancyjna i wielu Turków alkohol pije. Zresztą tradycja winna ma w Kapadocji uzasadnienie w historii. Zanim w XI wieku pojawili się Turcy, a z nimi islam, ścierały się tutaj różne kultury – między innymi grecka, rzymska i bizantyjska. Wtedy Kapadocja stanowiła istotne centrum religii chrześcijańskiej, która w swojej obrzędowości wino wykorzystywała.

 

Poza tym okolice Göreme już od IV wieku słynęły z wykuwanych w skałach kościołów, których znaczną część można podziwiać do tej pory. W wielu z nich zachowały się przepiękne freski. Te najładniejsze z XI wieku, można oglądać w tzw. Open Air Museum na obrzeżach miasta. W każdym razie ważnym elementem zaprawy przy robieniu tynków stanowiących bazę pod freski były właśnie gołębie jaja!

 

Lubię się zmęczyć

 

Trzeba przyznać że szlak jest bardzo urozmaicony. Skalne grzyby mają tak oryginalne kształty, że aż grzech nie wyjąć aparatu. Jedne są smukłe, inne szerokie, ich kapturki bywają szpiczaste, spłaszczone albo ładnie zaokrąglone.

 

Wędruję dnem doliny, a dokładniej wąwozu, bo po obydwu stronach mam wyrastające w górę, wysokie skały. Są odcinki, kiedy idę wymytymi przez wodę, otoczonymi gęstymi zaroślami jarami. Zdarza się, że przechodzę przez wykute w skałach tunele, a i zasapać się na podejściach też mam okazję. W sumie to bardziej relaksowo byłoby wybrać kierunek w odwrotną stronę - wtedy wypadłoby z góry na dół. Ale ja przecież lubię się zmęczyć.

 

 

Żeby nie było za łatwo, kilka razy się gubię, bo szlak tylko na początku jest oczywistą drogą, potem zamienia się w liczne, niepozorne ścieżki, bywa nawet, że kończące się urwiskiem. W pewnym momencie trafiając w kolejny już ślepy zaułek, czyli pod skalną ścianę, mam ochotę zrobić sobie wspinaczkowy skrót, ale rozsądek podpowiada że skała tu krucha, a jeśli spadnę, nikt mnie tu szybko nie znajdzie.

 

W końcu stopniowo wychodzę z dna doliny na wysokogórski płaskowyż, na którym widać niedalekie już miasteczko Uchisar (1270 m n.p.m.). Nad nim góruje twierdza, choć nie jest to budowla obronna w naszym europejskim pojęciu. To po prostu wyniosła skała z mnóstwem otworów, przez co mnie osobiście bardziej kojarzy się z termitierą. Ale faktem jest, że kiedyś służyła jako punkt obserwacyjno-obronny.

 

Oko Proroka na szczęście

 

Przy wejściu do twierdzy dowiaduję się że… jest nieczynna, bo trwa remont. Pan ze stróżówki widząc moją zawiedzioną minę, zamyka swoją kanciapę i krótkim "come!" i zaraz potem "no money" (jego angielski to kilka słów na krzyż) daje do zrozumienia, że proponuje mi prywatne eksplorowanie twierdzy, niekoniecznie oficjalną trasą. Rzeczywiście, przeciąga mnie po takich miejscach, do których sama na pewno bym nie zajrzała, bo nawet bym nie wpadła, że w ogóle można się do nich dostać.

 

Przechodzę istny test sprawnościowy - podciąganie się, wspinanie, czołganie, przeskakiwanie, chwaląc Hasana (tak mój samozwańczy przewodnik ma na imię), że mnie zabrał na tak szaloną, a zarazem ciekawą wycieczkę. Dopiero teraz widzę, jak doskonale można było zagospodarować te osobliwe groty. Są w nich nawet wykute w skałach regały, wcale nie gorsze od tych z Ikei! Na koniec tureckim zwyczajem daję Hasanowi bakszysz - 20 lir (10 zł). Tłumaczę, że jak najbardziej uczciwie zasłużył. Zobaczyłam coś, co normalnie przed okiem przeciętnego turysty jest ukryte.

 

Hasan wraca do siebie, a ja robię przerwę, by cieplej się ubrać. Nie mam wyboru, bo w międzyczasie zmieniła się pogoda. Jest połowa lutego, tutejsze zimy bywają śnieżne (zabrałam z Polski nawet raczki) i bardzo mroźne. Ale w tym roku jest inaczej. W ciągu dnia termometr wskazywał ponad 20 stopni na plusie. Wystarczyło jednak, że przyszedł zimny wiatr i szczękając zębami, zakładam kurtkę-puchówkę i czapkę.

 

Już podczas zejścia, gdy znowu jestem sama, trafiam do skalnego domu, który wciąż jest zamieszkały. Dolny poziom służy jako sklep, góra jako mieszkanko – to dwupiętrowy apartament z kanapą i ręcznie tkanymi dywanami. Gospodyni częstuje mnie herbatą - oczywiście turecką, co oznacza że pochodzącą z upraw na wybrzeżu Morza Czarnego i podawaną jako świeży napar w szklaneczkach w kształcie kwiatu tulipana. Chcę zapłacić - nie ma mowy! Na odchodne dostaję jeszcze prezent, czyli niebieskie "Oko Proroka". To popularny turecki amulet, mający chronić mnie przed "złym spojrzeniem" i wszelakimi nieszczęściami.

 

Dolina Miłości z fallusami

 

Uchisar to dopiero połowa zaplanowanej trasy. Do zachodu słońca mam jeszcze kilka godzin, które postanawiam wykorzystać na przejście połączonych ze sobą Doliny Białej oraz Miłości. Skąd nazwa Biała, można się domyślić. Nagromadzone w niej skały faktycznie mają taki kolor, choć niektóre ozdobione są dodatkowo żółtymi pasami. Ciekawe, że każda dolina różni się od pozostałych, jakby tworzył ją inny artysta. Tyle razy byłam w Kapadocji (kiedyś jeździłam do Turcji jako pilot wycieczek), ale znałam tylko miejsca wokół punktów widokowych, gdzie zatrzymywały się autokary. Dopiero teraz dociera do mnie, że właściwie niewiele widziałam, bo prawdziwa Kapadocja to tereny, do których dojechać się nie da.

 

 

Biała Dolina to trzy kilometry wędrówki i błyskawiczny kurs geologii. Układ poszczególnych warstw jest taki, że przypatrując się skałom, nawet zupełny laik zrozumie, która warstwa i na ile jest podatna na proces niszczenia. Dochodzę wreszcie do Doliny Miłości, której nazwa odnosi się do wyrastających w niej skalnych… fallusów.

 

Interesujący to widok – zwłaszcza, że jest tu ich sporo. Kilka dni wcześniej patrzyłam na nie z położonego wyżej punktu widokowego, na którym była też huśtawka w kształcie serca. Tam też zakochane pary, na jednym z drzew, wieszały kolorowe gliniane dzbanki z wypisanymi swoimi imionami. To właśnie wtedy postanowiłam tutaj powrócić - na dno doliny i dla zupełnie innej perspektywy. Na pewno jest to jedno z oryginalniejszych w Kapadocji miejsc.

 

Off-roadowy autostop

 

Wrażenie zwiększa fakt, że poza mną właściwie nikogo tu nie ma. Nawet gorzej, dociera do mnie, że jeśli nie chcę, by złapał mnie w tej scenerii mrok, muszę wydostać się w kierunku głównej drogi. I wtedy właśnie, niespodziewanie, bo przecież na polnej drodze, pojawia się samochód, który staje koło mnie.

 

- Podwieźć cię gdzieś? – pyta kierowca.

 

Z nieba mi spadł. Może Oko Proroka to sprawiło? Niespecjalnie chciało mi się iść do Göreme kolejnych kilka kilometrów, skwapliwie więc przytakuję. Lepiej trafić nie mogłam. Samochód ma napęd na cztery koła, tak więc zamiast jechać asfaltem, chłopak urządza mi prawdziwy off-road. Zatrzymuje się jeszcze w kilku ciekawych widokowo miejscach, kończąc rajd w miejscu wręcz idealnym na podziwianie zachodzącego słońca. Stąd już Göreme mam na wyciagnięcie ręki.

 

Gdy docieram do hotelu mój GPS wskazuje, że przeszłam 26 km. Ale co tam kilometraż, ważniejsze są wrażenia i uwieczniające je zdjęcia.

 

 

Warto wiedzieć

- Opisany szlak trzema dolinami – Głęboką, Białą i Miłości – nie jest trudny, ale zwłaszcza w czasie deszczu lub opadów śniegu może być na nim ślisko i błotniście.
- Warto mieć ze sobą zapas wody pitnej. Kiedy ja pokonywałam tę trasę, wszelkie strumyki były wysuszone.

- W hotelach czy punkcie informacji turystycznej w Göreme można dostać prowizoryczną mapkę okolicznych szlaków trekkingowych. Jednak trzeba ją traktować bardzo umownie. Dodatkowo wspierałam się aplikacją Maps.Me, po wcześniejszym wgraniu bezpłatnej mapy interesującego mnie obszaru.

- Dobrze jest pamiętać, że ogólny telefon alarmowy w Turcji to 112, a na policję 155.

 

Informacje praktyczne

 

Dojazd

Lot z Warszawy do Kayseri, skąd do Kapadocji (Göreme) jest około godzina jazdy, kosztuje od ok. 1100 zł (z dwiema przesiadkami), albo 1700 zł z jedną przesiadką. Można też rozważyć opcję: lot do Stambułu (z Warszawy bezpośrednie loty ma Turkish Airlines lub LOT) i potem ok. 12-godzinna podróż autobusowa za 120 lir, czyli ok. 60 zł do Göreme.

 

Dokumenty

Aby wjechać do Turcji wiza nie jest potrzebna, wystarczy paszport. Ze względu na pandemię, aktualnie (połowa lutego), aby w ogóle dostać się na pokład samolotu lecącego do Turcji potrzebny jest test PCR. Najtańsze za 330 zł (350 zł z tłumaczeniem na angielski) wykonują laboratoria INVICTA (informacje na www.testujemy.org). Wracając do Polski, musimy mieć test PCR zrobiony w Turcji. W Göreme zapłacimy za niego ok. 200 lir, czyli ok. 105 zł, a wynik dostajemy w ciągu kilku godzin.



Noclegi

Wprawdzie miałam ze sobą hamak i śpiwór (miejsc do bezpłatnego rozbicia namiotu lub powieszenia hamaka jest pełno), jednak po zorientowaniu się jak przystępne są ceny miejscowych noclegów uznałam, że biwakowanie na dziko nie ma sensu - lepiej założyć sobie "bazę" w miasteczku i robić wypady na lekko, wracając do miejscówki pod dachem, z normalną łazienką. Ceny noclegów rozpoczynają się od ok. 50 zł za noc.

 

Koszt

Tygodniowy koszt wyjazdu to ok. 3 tys. zł.

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 02/2021

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 18/04/2025 18:04
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do