Z Romanem Fickiem, czołowym górskim biegaczem ultra, rozmawia Paulina Grzesiok.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 2(29)/2023.
Czas mija niesamowicie szybko. Ostatnio rozmawialiśmy na początku 2020 roku. Zakończyłeś wtedy swój projekt przebiegnięcia Łuku Karpat. To było tuż przed pandemią. Ona też była dla Ciebie trudnym czasem?
Ze mną pandemia obeszła się dość łaskawie. Faktycznie, przez pewien czas nie było żadnych zawodów lub zmieniła się ich formuła. Ale ja pozostawałem w regularnych treningach. W tym czasie połączyłem również moją pasję z pracą. Wystartowałem w Tatra Fest, zrobiłem Główny Szlak Beskidzki bez wsparcia, mierząc się z dotychczasowym rekordem. W zasadzie cały czas coś się u mnie działo. Natomiast sam początek pandemii spędziłem, pracując za granicą.
W ciągu tych trzech lat mocno do przodu poszły Twoje media społecznościowe, a także strona internetowa. Możemy się nią zachwycić – bo to chyba odpowiednie wyrażenie - kadrami i filmami z Twoich wyzwań biegowych. Czy aktualnie być albo nie być biegacza związane jest właśnie z kanałami medialnymi?
Na pewno ten wyraz zaprezentowania swojej działalności jest bardzo przydatny. Mogę pokazać się szerszej grupie odbiorców. Niestety, ale bieganie ultra jest niszowym sportem, którego nie ma w telewizji. Rzadko kiedy możemy również zobaczyć transmisję w internecie. Ma to niestety wpływ na potencjalnych sponsorów. Ciężko zatem podjąć współpracę, nie posiadając własnego portfolio. Albo musisz być zawodnikiem na absolutnie topowym poziomie albo robić naprawdę ciekawe challenge. Takiemu sportowcowi jak ja, strona internetowa czy kanały w mediach społecznościowych bardzo ułatwiają drogę.

Roman Ficek: W górach dużo rozmyślam, medytuję z otwartymi oczami, siedząc pod drzewem albo na jakiejś polanie. Zdjęcie Łukasz Malinowski Szczytografia
Po Łuku Karpat zrealizowałeś szereg biegowych wyzwań. Skąd czerpiesz inspiracje?
One same przychodzą do głowy.
Weźmy zatem na przykład projekt Rysy zimą. W ciągu 24 godzin wbiegłeś dziewięć razy na szczyt z Morskiego Oka. Pokonałeś łącznie 62 km i 10.000 metrów przewyższenia. Dlaczego tak?
Chciałem zrobić coś krótkiego, a jednocześnie interesującego i oryginalnego. A że wyjazdy były mocno ograniczone i wiązały się z wieloma niedogodnościami, to padło na wyzwanie w Polsce. Rysy jako najwyższy szczyt nasunęły się same. Na dodatek fakt, że był środek zimy, nadał temu wszystkiemu dodatkowej adrenaliny. Ale w głębi duszy wolałbym nie realizować już żadnych zimowych projektów. Są one obarczone sporym ryzykiem, choćby lawinowym. Są ultra męczące, to nie jest równa walka.
Powiedział to ten, który właśnie ukończył pętlę wokół Tatr. 188 km i 10.500 metrów sumy przewyższeń z czasem 35 godzin i 8 minut, a po drodze kilka trudnych szlaków, przełęczy i szczytów jak Czerwona Ławka, Polski Grzebień, Rohatka, Zawrat. To nie jest tak, że tylko w trakcie akcji myślisz “nigdy więcej”, a kilka dni później już szukasz nowego tematu?
Pewnie po części masz rację, ale jak sobie przypomnę to nocne bieganie po Tatrach, ślady niedźwiedzia, niebezpieczeństwa w postaci lawin, nawisów śnieżnych, to życie mi miłe. Nie chcę dobrowolnie pchać się w sytuacje, które mogą zagrażać mojemu zdrowiu i życiu. Mogę biegać po wysokich górach, ale unikam zagrożenia, na które nie mam wpływu. Nie chcę, żeby coś mnie wykluczyło z dalszego biegania albo żebym nabawił się kontuzji.
Porozmawiajmy zatem o Twoim ostatnim wyczynie – pętli wokół Tatr. Na co się nastawiałeś, a co zastałeś na trasie?
Jechałem z dobrym nastawieniem i nadzieją, że zastanę korzystne warunki. W końcu słońce długo świeciło, pogoda była stabilna, szlaki przedeptane. Nocą wszystko przymarzało przy lekko ujemnej temperaturze, a prognozy wskazywały, że nie będzie świeżego opadu śniegu. W marcu dzień w końcu robi się już dłuższy, zatem wszystko układało się w sensowną całość. Ale tak można sobie gdybać, siedząc w domu. W rzeczywistości każdy kilometr był od siebie różny, a zima rządzi się i tak swoimi prawami.
Jak to zatem wyglądało?
Okazało się, że już wcześnie rano wychodzące słońce mocno operowało na szlaku. Jako że zacząłem swój bieg od słonecznej, południowej strony Tatr – biegłem po Tatrzańskiej Magistrali - śnieg topił się i spływał strumieniami. Były oczywiście i fragmenty zacienione, między innymi Czerwona Ławka, Polski Grzebień, Rohatka, gdzie w miarę szybko się szło za sprawą wydeptanych śladów. Jednak większość trasy ku mojemu zdziwieniu była nieprzetarta i zapadałem się w mokrym, ciężkim śniegu po kostki, a nieraz kolana.
Po trzech godzinach biegu miałem doszczętnie przemoczone buty, nogi dosłownie pływały mi w butach. W takich warunkach to zaledwie chwila, by skasować sobie stopy. Na mokre buty zakładałem dodatkowo raczki, mocno je ściągając, co tylko potęgowało odgnioty, pęcherze i odciski. Noc wcale nie okazała się łaskawsza. Owszem temperatura spadła nieco poniżej zera, zmroziło śnieg, moje buty zaczęły w końcu wysychać. Ale najbardziej traumatycznym przeżyciem okazały się świeże ślady niedźwiedzia za miejscowością Podbanské. I to wielkości mojej dłoni, co świadczyło, że niedawno przechadzał się tędy średniej wielkości niedźwiedź. Całe szczęście, że go nie spotkałem.
Noc jest ciężka w trudnym terenie. Nie widzisz nawisów śnieżnych. Nie wiesz, czy nie pęka pod tobą skorupa śnieżna, nie dostrzegasz przed sobą śladów założonych przez innych. A od rana po polskiej stronie powtórka z rozrywki. Na przełączce pod Giewontem, na południowych stokach, zapadałem się w ciężkim, mokrym śniegu aż po kolana. To było bardzo wyczerpujące.
Czym kierujesz się przy wyborze kierunku trasy, czy to Łuku Karpat, GSB czy pętli wokół Tatr?
Zawsze obieram kierunek tak, by w odpowiednim momencie mojego zmęczenia, a właściwie świeżości, zrobić najtrudniejszy, najbardziej wymagający kawałek. W przypadku Tatr chciałem Rohatkę i Czerwoną Ławkę pokonać na samym początku, kiedy miałem najwięcej siły. Słowację wybrałem też w pierwszej kolejności, bo wiedziałem, że później będzie mi raźniej. Lepiej znam teren i jestem już w Polsce, to działa na psychikę. Z Głównym Szlakiem Beskidzkim to właściwie był strzał, w którą stronę lepiej biec. Mierząc się z tym szlakiem pierwszy raz i bez supportu, chciałem mieć jak najszybciej za sobą połoniny, gdzie pogoda bywa kapryśna. Poza tym kierowałem się w stronę domu, a z taką świadomością jakoś lżej się biegnie. Babia Góra jest moim rewirem. To podwórko biegowe, które mam doskonale rozpracowane i mało co jest mnie w stanie tu zaskoczyć. Drugi raz GSB robiłem w odwrotną stronę, by sprawdzić, jak się biegnie z zachodu na wschód. Ostatecznie stwierdzam, że lepiej wybrać się z Bieszczad w stronę Ustronia.
GSB pokonałeś dwukrotnie - najpierw bez wsparcia w 107 godzin i 25 minut, a następnie ze wsparciem w 93 godziny i 44 minuty. Za pierwszym razem na trasie miałeś ciężkie warunki, bo cały Beskid Niski właściwie płynął. Czy ten drugi raz był wyrównaniem rachunków?
Korciło mnie przebiegnięcie kolejny raz GSB. Dlatego na początku sezonu w 2022 roku stwierdziłem, że postaram się zmierzyć z rekordem trasy - tym razem z supportem. Byłem po prostu ciekawy, jaka będzie różnica między tymi dwoma biegami, na ile jest lżej i łatwiej. Dodatkowo był to okres, kiedy miałem problem z organizmem. Nie wiedziałem, co się dzieje, dlaczego na zawodach mnie w pewnym momencie odcina. Przebiegnięcie tego szlaku potraktowałem więc jako próbę sprawdzenia się na innych parametrach. I przyznam, że ta pomoc stanowiła ogromną różnicę. Zaoszczędziłem 13 godzin. Teraz widzę, że jak biegłem bez wsparcia, to poświęciłem te 13 godzin na „sprawy organizacyjne” – zakupy czy poszukiwanie noclegu.
Czy ważniejsze są dla Ciebie zawody biegowe czy Twoje challenge?
Projekty są dla mnie niezmiernie ważne. To właśnie z nimi ludzie mnie kojarzą, z nimi się utożsamiam i od nich zaczynałem. Ale zawody to doskonała możliwość do zmierzenia się z innymi mocnymi biegaczami, a więc rywalizacja, która jest istotą sportu. Wiadomo, że bardzo mi zależy, by wypaść na zawodach możliwie jak najlepiej, zajmując wysokie lokaty.
W jednym z Twoich filmików Rafał Bielawa powiedział, że te długodystansowe zmagania budzą w człowieku wrażliwość. Czy przy takim poziomie zmęczenia można cokolwiek jeszcze kontemplować?
Ja ogólnie jestem wrażliwym człowiekiem i niezależnie od tego, czy to jest bieg czy nie, lubię spędzać czas sam na sam w górach. Właściwie od zawsze to lubiłem i tego potrzebowałem. Dużo rozmyślam, medytuję z otwartymi oczami, siedząc pod drzewem albo na jakiejś polanie. Myślę, zastanawiam się, rozważam.
Który projekt biegowy był Twoim pierwszym?
Korona Gór Polski w 2017 roku - to był mój pierwszy projekt biegowy, na dodatek zimą. 28 najwyższych szczytów poszczególnych pasm górskich w Polsce pokonałem w 82 godziny i 50 minut. Pomiędzy nimi przemieszczałem się autem, wbiegałem najłatwiejszym lub najkrótszym szlakiem na szczyt, zbiegałem i dalej na kolejny.
Czy w takim przypadku słowo “rekord” jest w jakiś sposób miarodajne? Czy są wyznaczone szlaki do zdobycia tych szczytów, żeby jakkolwiek dało się porównać ze sobą czasy.
Wiadomo, że projekt zdobycia Korony Gór Polski jest dość kontrowersyjny. Szczyty zdobywasz, jakimi chcesz szlakami. W związku z tym czasy trudno jest do siebie porównać. Jeden porusza się szybszym autem, drugi wchodzi trudnym szlakiem, ale zbiega prostym. Nie sposób to ze sobą zestawić.
Rozmawiając z Tobą odnoszę wrażenie, jakby Twoje projekty biegowe były takim turbo zwiedzaniem – krótkie wakacje, a lista “must see” długa.
Trochę tak to może wyglądać, ale lubię ten sposób zdobywania gór.
Jakie masz plany biegowe na nadchodzący sezon?
Sezon w zasadzie dopiero się zaczyna. Pierwsze zawody, na które się szykuję, odbędą się w kwietniu w Szczawnicy – to Pieniny Ultra Trail na dystansie 96 km. Następnie lecę do Wielkiej Brytanii na 160-kilometrowy bieg w Snowdonii. W lipcu planuję zawody Valdaran by UTMB w Pirenejach na dystansie 160 km i przewyższeniu 10.000 metrów w pionie. Ewentualnie te zawody zamienię na bieg na Korsyce na 100 km. W sierpniu, jeśli forma dopisze, planuję Ultra Trail du Mont Blanc – 170 km. Sezon chcę zakończyć projektem biegowym przez całą Skandynawię z północy na południe. Około 3000 km i blisko 150.000 metrów przewyższenia. To będzie wyzwanie na miarę biegu Łukiem Karpat. Planuję zaliczyć najwyższe szczyty Szwecji i Norwegii.
Roman Ficek
Górski długodystansowiec, marzyciel, indywidualista. Mieszka pod Babią Górą i tam trenuje. Wielokrotny zwycięzca biegów górskich na ultra dystansie. Pogromca Karpat, Głównego Szlaku Beskidzkiego i Rysów. Lubi racuchy i kocha wolność w górach. Wspierają go patroni oraz sponsorzy, m.in. Hoka, Electris, Compositive.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie