Reklama

Strzeżmy się grzybiarzy. Refleksje po zdarzeniu w Wielkiej Fatrze

Ten sezon w górach jest wyjątkowo feralny i momentami wolę nie zaglądać do sieci w obawie przed kolejnymi wieściami. Muszę jednak przyznać, że oprócz tragicznych doniesień są też takie, które okazują się równie przerażające, co absurdalne. Tak jak historia Polaków, którzy w Karpatach Zachodnich na Słowacji raczyli się… grzybkami halucynogennymi.

Jeśli jej nie znacie, to krótko przypomnę, że wieczorem 22 października ratownicy Horskiej Záchrannej Služby (HZS) zostali wezwani do hotelu górskiego Kráľova studňa w Wielkiej Fatrze. Musieli pomóc czwórce Polaków, którzy wykazywali objawy zatrucia, pobudzenie oraz tracili kontakt z rzeczywistością. Podobno winne były grzybki halucynogenne, które dostali od napotkanych na szlaku turystów. W skład poczęstunku wchodziło też ponoć jakieś ciasto, ale nie mam pojęcia, czy ono także miało jakieś „magiczne” właściwości. W każdym razie ratownicy udzielili naszym rodakom pierwszej pomocy oraz zakończyli ich górsko-narkotykową przygodę, zawożąc do szpitala w Bańskiej Bystrzycy.

Trudno uwierzyć, by na szlaku częstowali grzybkami

Szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć, że po słowackich górach faktycznie grasuje grupa, która napotkanym ludziom rozdaje narkotyki i słodycze. Zresztą już dzieci uczy się, żeby nie przyjmować łakoci od nieznajomych, więc tym bardziej dorośli powinni wiedzieć, by nie połykać wszystkiego, co podsuwają im obcy. Oczywiście na górskim szlaku mamy zdecydowanie większe zaufanie do napotkanych turystów niż do przechodniów na ulicy. Jest więc jakaś szansa, że nasi rodacy faktycznie padli ofiarą jakichś „dowcipnisiów”, którzy postanowili zabawić się ich kosztem. Z pewnością znalazłby się na to paragraf. Podanie komuś narkotyków to przestępstwo, a w górach brzmi wręcz jak usiłowanie zabójstwa. Szczególnie, że do sytuacji miało dojść jeszcze na trasie, a nie w schronisku. Jeśli jednak Polacy wiedzieli, że biorą narkotyki – niezależnie czy dostali je od dilerów z zacięciem charytatywnym, czy przywieźli sami – to trudno znaleźć słowa na opisanie ich nieodpowiedzialności.

Branie środków powodujących nawet chwilowy odjazd peronu, to w górach Himalaje głupoty porównywalne z nauką stepowania na polu minowym czy żonglowaniem pochodniami w fabryce fajerwerków. Przecież Tatry nie mają monopolu na wypadki i do tragedii może dojść także w niższych partiach gór. Nie mówiąc o tym, że akurat zimą jest o to szczególnie łatwo, o czym przypominamy sobie niestety bardzo regularnie.

Lekceważymy Babią Górę

Niemal co roku słyszymy choćby dramatyczne doniesienia z Babiej Góry, której lekceważenie często kończy się wizytą ratowników. W końcu żadne szczyty nie są skłonne do wybaczania błędów, o czym wielokrotnie przekonywali się nawet bardzo doświadczeni turyści. Można nawet zadbać o najmniejszy detal, a odrobina pecha wystarczy, by stało się coś złego.

A nawet jeśli – jak w przypadku naszych grzybiarzy – udało się uniknąć poważniejszych konsekwencji, to może okazać się, że pędzący nam na pomoc ratownicy byliby akurat potrzebni gdzieś indziej. I w ten sposób za naszą bezmyślność zapłaci ktoś inny. A jeśli już przy płaceniu jesteśmy, to warto pamiętać, że akcje HZS-u, w przeciwieństwie do GOPR-u i TOPR-u, są płatne. Jeśli więc amatorzy grzybków nie mieli stosownego ubezpieczenia, to niemal na pewno zaliczyli najdroższą w życiu podróż do szpitala. I najdroższą porcję grzybów...

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do