Reklama

Symfonia jest jak tchnienie Everestu. Artystka na górskim szlaku

Z dyrygentką Anną Sułkowską-Migoń rozmawia Kuba Terakowski.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 2(29)/2023.

 

Trudno Panią zastać w Krakowie, pomiędzy jednym wyjazdem a drugim...

Tak, zaledwie wczoraj wróciłam, a już dzisiaj wyjeżdżam ponownie.

 

Co to za wyjazdy?

Byłam w Belgii i Francji na trasie koncertowej z Paris Mozart Orchestra, która współorganizuje konkurs La Maestra w Paryżu. Natomiast dzisiaj wyjeżdżam z mężem w góry, aby trochę odpocząć przed następnym wyjazdem na koncerty do Maroko. Oczywiście cieszę się, że jestem zapraszana i mogę rozwijać się dyrygencko, ale dobrze, że mam te chwile oddechu.

 

Ulubione miejsce to „Tarasówka” w Małym Cichym

 

Gdzie zatem będzie Pani oddychać tym razem?

W Tatrach. Moi dziadkowie pochodzą z gór - dziadek z Tylmanowej, a babcia z Nowego Targu, więc zawsze w góry było mi blisko. Każde wakacje spędzałam u nich, a w Tatry zaczęłam jeździć z przyjaciółmi z liceum i "Przystani" u Dominikanów. Mamy tam ulubione miejsce - "Tarasówkę" w Małym Cichym. Nie da się tam dojechać bez zezwolenia TPN, trzeba kawałek przejść, co znacząco ogranicza przyjazdy bardziej wymagających gości. I bardzo nas to cieszy... (śmiech) Nie ma tam luksusów, ale jest wspaniale! Już kolejne pokolenie prowadzi "Tarasówkę" i kolejne ją odwiedza, bywała w niej moja teściowa. Właśnie wyjeżdżamy tam z mężem na ten weekend. To dla mnie jedyna szansa, aby wybrać się na skitury w tym sezonie, bo wrócę do Polski późną wiosną. A poza tym sprezentowałam mężowi wycieczkę turową, o której zawsze marzył - z przewodnikiem i na wyższym poziomie niż mój.

 

Zdjęcie Grzegorz Mart

 

Dużo wyższym?

On zjeżdża z Kościelca, natomiast mnie do tego jeszcze daleko, ale trenuję pilnie.

 

A gdzie Pani mąż wybiera się tym razem?

Jeszcze nie wiadomo, to zależy od pogody oraz warunków. Zdecyduje wspólnie z przewodnikiem, niedługo przed wyjściem. A ja spędzę ten czas w "Tarasówce" z pięknym widokiem na Tatry i... partytury, bo praca jest nieubłagana.

 

Stara chata w Gorcach

 

Ma Pani inne ulubione miejsca w górach, poza "Tarasówką"?

O, tak! Przede wszystkim pewną starą chatę w Gorcach, którą kupiliśmy również dzięki mojej wygranej w konkursie dyrygenckim La Maestra. Dziś świętujemy pierwszą rocznicę jej nabycia, a za kilka tygodni rozpoczynamy remont. Ma ponad sto lat, jest cała drewniana. Stoi tuż powyżej Szczawy w otulinie Gorczańskiego Parku Narodowego, na zboczach Gorca. Skradła nasze serca bez reszty, chociaż nie widać Tatr z jej okien, bo Gorc je skutecznie zasłania. Gdyby jednak ściąć mu wierzchołek... (śmiech)

 

Bywała Pani na Gorcstoku?

Nie, natomiast bywałam na Festiwalu Muzyka na Szczytach.

 

Jako wykonawca, czy słuchacz?

Jako słuchacz. Festiwal ten jest bowiem związany z muzyką klasyczną, ale często nawiązującą do tradycji podhalańskiej, którą uwielbiam. Nota bene: moim ukochanym kompozytorem jest Mieczysław Karłowicz. Nie bez powodu dyrygowałam na dyplomie jego koncert skrzypcowy A-dur. Najbardziej jednak cenię sobie poemat "Odwieczne pieśni". Marzę o zadyrygowaniu nim kiedyś. Mam cichą nadzieję, że jeżeli faktycznie uda mi się rozwinąć dyrygencką karierę, to będę mogła zaprezentować Karłowicza w miejscach, gdzie wciąż nie jest znany. Imponuje mi też jako człowiek, podziwiam go za wszechstronność i zaangażowanie w wiele spraw społecznych.

 

Nie każdy kojarzy, że swoje bezpieczeństwo w górach zawdzięcza muzyce symfonicznej...

Bo Karłowicz był nie tylko wybitnym kompozytorem, ale też miłośnikiem Tatr i - wspólnie z Mariuszem Zaruskim - twórcą idei utworzenia TOPR. A jego śmierć w lawinie w lutym 1909 roku, uruchomiła inną lawinę, która doprowadziła do zarejestrowania TOPR pół roku później. Jego matka wpłaciła wówczas w imieniu nieżyjącego syna składkę, więc można powiedzieć, że należał do członków założycieli TOPR. Karłowicz był - używając dzisiejszego języka - wielkim promotorem Tatr.

 

Rusinowa Polana, Wiktorówki, a także Pieniny

 

Ma Pani tam swoje ulubione miejsca?

Tak, to Rusinowa Polana i Wiktorówki, gdzie z Maćkiem i przyjaciółmi jeździliśmy już w czasach liceum, więc są mi szczególnie bliskie. Bywamy tam nadal często, chociaż omijamy w sezonie ze względu na tłumy, od których stronimy. W wakacje jeździmy więc na spokojniejszą Słowację. Natomiast po naszej stronie Tatr świetnie wspominam zimowy kurs turystyki wysokogórskiej sprzed dwóch lat. Naszą bazą była wówczas Betlejemka. Widoki stamtąd są przepiękne, a okoliczne szlaki fantastyczne. Lubię też Czerwone Wierchy, szczególnie jesienią, której zawdzięczają nazwę. Z kolei moim ulubionym schroniskiem jest to w Pięciu Stawach, ich zupa pomidorowa z ryżem nie ma równych sobie! Uwielbiam też schronisko nad Morskim Okiem, lecz wyłącznie poza sezonem.

 

A poza Tatrami?

Bardzo lubię Babią Górę. Po pierwsze, mam z nią wiele wspomnień, byłam tam "sto" razy, a po drugie - tam wyjątkowo mocno można poczuć, że jesteśmy na najwyższym szczycie. Owszem, wspaniale widać stamtąd Tatry, lecz w pobliżu nie ma żadnego wierzchołka o podobnej wysokości. Pamiętam, że zrobiło to na mnie, jako nastolatce, niezwykłe wrażenie. Ta fascynacja towarzyszy mi do dzisiaj, ilekroć tam jestem. Zachwyca mnie też nieprzewidywalność Babiej Góry. Z kolei szczytem szczególnie mi bliskim, przez wzgląd na harcerstwo, jest Turbacz. Tam po raz pierwszy patrzyłam na wschód słońca ze szczytu, widok ten nadal mam przed oczami. Tam też, na stoku góry, stoi Bene - chata Szczepu Szarej Siódemki, w której spędziłam mnóstwo pięknych chwil. Jako harcerka często bywałam też w Gorczańskiej Chacie, z przykrością dowiedziałam się o niedawnym pożarze. Mam nadzieję, że szybko zostanie odbudowana. W ogóle najbliższy jest mi klimat baz namiotowych, bo kojarzą mi się z obozami harcerskimi, które kocham.

 

A była Pani na Rysach?

Nie, chociaż byłam bardzo blisko. Zawróciłam może pół godziny przed szczytem, bo warunki pogarszały się z każdą chwilą. Było bardzo zimno, wiał wiatr, padał deszcz, który zamarzał na ścieżce, zrobiło się ślisko. Wahałam się, bo przecież tak niewiele brakowało mi do wierzchołka, lecz zwyciężył rozsądek i nie żałuję. Rysy nie zając...

 

W orkiestrze jest inaczej niż w górach

 

Czy przy okazji zagranicznych tras koncertowych udaje się Pani czasem wybrać w góry?

Nie, to trudno pogodzić, podczas tournée nie mam na to czasu. Natomiast urlopy chętnie spędzamy w górach, dwa razy byliśmy w Dolomitach i Alpach, mój mąż oświadczył mi się w miejscu z widokiem na Mont Blanc. W górach świetnie odpoczywamy od codziennego stresu i pośpiechu. Życie staje się prostsze, gdy największym wyzwaniem jest ugotowanie wody na herbatę. Staram się, by podobnie beztroskie były wyjazdy, które co roku organizuję dla grupy przyjaciół z czasów licealnych i harcerskich lub naszego rodzeństwa. Byliśmy w Islandii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i Francji, zjeździliśmy też Polskę wzdłuż i wszerz.

 

Czy - jako dyrygentka - podczas takich turystycznych wyjazdów, też przejmuje Pani rolę liderki grupy?

To zależy od charakteru wyjazdu, np. organizując harcerską wycieczkę po Gorcach, naturalną koleją rzeczy, jako odpowiadająca za podopiecznych drużynowa, pełnię funkcję liderki. Ale podczas wyjazdów z Maćkiem role się odwracają, bo mam znacznie mniejsze doświadczenie niż on. Znajomymi też staram się nie dyrygować. Grupą powinien kierować przewodnik lub osoba najbardziej doświadczona, a ja w górach wciąż czuję się debiutantką. W orkiestrze odpowiedzialność za zespół jest zupełnie inna niż w górach.

 

Zawód dyrygenta wymaga dobrej kondycji, która zapewne przydaje się w górach...

Tak, gdyż zarówno przed koncertem, jak i na wycieczce trzeba myśleć długodystansowo. W górach nie można wyzionąć ducha na pierwszym podejściu, a w filharmonii nie mogę skupić się na pierwszej próbie, lecz muszę wiedzieć, jaki cel chcę osiągnąć i odpowiednio rozkładać siły swoje oraz orkiestry. Natomiast na samym koncercie jest już inaczej, bo ze szczytu trzeba jeszcze wrócić, a po ostatnim akordzie wystarczy, że się nie przewrócę... (śmiech) Zaś dobra kondycja jest ważna zarówno dla dyrygenta, jak i muzyków, bo po długiej symfonii wszyscy czujemy tchnienie Everestu.

 

Ewakuacja z Beskidu Sądeckiego

 

Jaki najwyższy, najtrudniejszy "Everest" zdobyła Pani dotychczas w górach i w muzyce?

Hmmm... Mój najwyższy szczyt w górach to Punta Ombretta w Dolomitach (3230 m n.p.m.), a największym wyzwaniem był udział w zimowym kursie turystyki wysokogórskiej, podczas którego musiałam poskromić wiele swoich lęków. Natomiast w muzyce była to wygrana w konkursie La Maestra, która otworzyła mi drogę dyrygencką. Dzięki niej mam teraz agencję z Londynu, pośredniczącą w organizowaniu wielu moich koncertów, a mój kalendarz jest wypełniony po brzegi. To niezwykłe przyspieszenie kariery. Przełomowy był dla mnie też koncert, którym dyrygowałam w tym roku - Pierwsza Symfonia Brahmsa, niezwykle wymagająca i trudna. Zdobyłam cel, o którym marzyłam. A jeszcze dwa tygodnie wcześniej, podczas prób, prześladowało mnie widmo porażki.

 

Czy góry też wystawiły Panią kiedykolwiek na tak ciężką próbę?

Najtrudniejsze chwile przeżyłam u podnóża Dubnego w Beskidzie Sądeckim - na obozie harcerskim, który prowadziłam. Zerwał się bardzo silny wiatr, na horyzoncie pojawiła się nawałnica. Namioty stały na polanie, więc łamiące się drzewa nam nie zagrażały, ale jadalnia i kilka innych obiektów zbudowaliśmy na stelażach z drewnianych żerdzi, które wyrwane przez wiatr wraz z gwoźdźmi zaczęły fruwać po obozie. To mogło być niebezpieczne. Natychmiast zarządziłam ewakuację, sprowadziłam dzieciaki do wsi i ulokowałam w świetlicy. Zgodnie z procedurami zgłosiłam ewakuację Straży Pożarnej. Dyspozytor zapytał, czy potrzebujemy pomocy. Podziękowałam wiedząc, że będziemy już dawno na dole, zanim strażacy zdążą tu dotrzeć. Przyjechali jednak na wszelki wypadek. Wcześniej - zupełnie nie wiem, dlaczego - zawiadomili o ewakuacji media. Wiadomość dotarła do rodziców, zanim zdążyłam ochłonąć. Telefon dzwonił bez przerwy... Burza medialna była większa, niż nawałnica nad Dubnem... Oczywiście uważam, że warto mówić o ewakuacjach i oswajać z nimi opinię publiczną, gdyż w sprawnie przeprowadzonej ewakuacji nie ma nic złego, wręcz przeciwnie - służy naszemu bezpieczeństwu. Trzeba jednak mówić o niej umiejętnie, bez panikowania, a media - wiadomo - uwielbiają sensacje.

 

Cisza w górach nie przeszkadza

 

Czego Pani szuka w górach? Co Pani dają?

Każda wycieczka w góry, nawet najbardziej forsowna, relaksuje mnie. Napełnia nową energią, pozwala nabrać dystansu. Jest to też forma miłego spędzenia czasu w sposób, który lubię.

 

Na co dzień żyje Pani w świecie dźwięków. Czy zatem cisza w górach nie przeszkadza?

Ależ skąd! Wręcz przeciwnie - cisza mnie ratuje, pozwala odpocząć od decybeli. Zresztą cisza w górach niezwykle rzadko bywa absolutna. Jednej z ulubionych „cisz” doświadczam podczas obozów harcerskich, w środku nocy. Bo wystarczy wsłuchać się w ciszę, aby usłyszeć szum wiatru, szelest liści, kapanie wody, skrzypienie drzew, głosy ptaków, szczekanie psów w dolinie. Uwielbiam to. Nie chodzę po górach ze słuchawkami w uszach... (śmiech)

 

Słucha Pani czasem piosenek turystycznych, górskich?

Tak, oczywiście! Słucham i śpiewam.

 

A w muzyce poważnej też czasem słychać górskie echa?

Tak. Spośród samych tylko polskich kompozytorów można wymienić uwerturę "Morskie Oko" Noskowskiego, "W Tatrach" Żeleńskiego, "Harnasi" Szymanowskiego, "Halkę" Moniuszki, czy "Krzesanego", "Kościelec" i "Orawę" Wojciecha Kilara. Bardziej z pogranicza ogromnie cenię zespół SEKUNDA – projekt łączący różne światy muzyczne: folk, jazz, klasykę, skrzypce i głosy - założony przez Dorotę Błaszczyńską i Wiolę Jakubiec. Dziewczyny wspaniale grają na skrzypcach, wykorzystując spiskie melodie do nowych aranżacji. To dla mnie kwintesencja muzyki ludowej, przekazywanej na różne sposoby. Polecam! A jeżeli już piosenka górska, turystyczna, to Wolna Grupa Bukowina, Dom o Zielonych Progach, Stare Dobre Małżeństwo, Bieszczadzkie Anioły. Te utwory są też wpisane w nasze ogniskowe, harcerskie śpiewogrania.

 

A Zakopower?

Tylko w sylwestra... (śmiech)

 

Anna Sułkowska-Migoń

Dyrygentka. Absolwentka Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, Akademii Muzycznej w Bydgoszczy oraz Akademii Muzycznej w Krakowie. Laureatka konkursu La Maestra w Paryżu, nagrody Koryfeusz Muzyki Polskiej oraz Młody Promotor Polski. Instruktorka ZHP. Skończyła zimowy kurs turystyki wysokogórskiej. Mieszka w Krakowie.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 28/07/2024 23:04
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do